[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pani. - Już jest bezpiecznie. Drzewo zwyciężyło. Tak szybko? I bez specjalnej furii? Wstałem ociężały, jak po całonocnej pracy. 199 Wśród konarów Ojca Drzewa wciąż migotała niebieska poświata. Nawet z dwustu jardów wyczuwałem jego rozdrażnienie, które wzrosło jeszcze, gdy się zbliżyłem. Na ziemi wokół drzewa prawie nie było śladu, dokonanego na niej przed chwilą gwałtu. Wyglądała po prostu jak świeżo zaorana. Kilku moich przyjaciół zostało częściowo zasypanych, ale żaden nie odniósł ran i wszyscy ruszali się, choć sprawiali wrażenie ogłuszonych. Wszyscy, prócz Tropiciela. Ten wstrętny typ przybrał z powrotem swą oszukaną ludzką formę. Pozbierał się wcześniej i pospieszył innym z pomocą, otrzepując ich ubrania z kurzu przyjacielskim poklepywaniem. Nikt nie przypuszczałby, że chwilę wcześniej był śmiertelnym wrogiem. Niesamowite. Właściwie nikt nie potrzebował pomocy prócz wędrujących drzew i menhirów. Drzewa były poskręcane, a menhiry... Wiele z nich było w fatalnym stanie, a same nie mogły doprowadzić się do porządku. Na samą myśl ciarki przeszły mi po plecach. Kolejny wstrząs przeżyłem, gdy podszedłem do starego drzewa. Z ziemi, opleciona korzeniami, wystawała ludzka ręka. Długa, pokryta gnijącym ciałem, z paznokciami rozrośniętymi w zakrwawione szpony, wbite w Ojca Drzewo. Nie należała do nikogo z Dziury. Nagle drgnęła słabo, a z korony drzewa posypały się niebieskie iskry. Było w tej ręce coś, co poruszyło we mnie starą bestię. Miałem ochotę uciec z krzykiem albo złapać siekierę i poćwiartować ją. Jednak nic z tego nie wprowadziłem w czyn, ponieważ wyraznie czułem, że Stary Ojciec Drzewo patrzy na mnie i złości się, a może obwinia mnie osobiście za zbudzenie potwora, do którego należała ręka. - Chciałbym... Wiem, jak się czujesz - powiedziałem. - Też muszę trzymać w ryzach swego własnego potwora. - I zacząłem wycofywać się, kłaniając się co trzy, cztery kroki. - Co to miało być, do diabła? Wyprostowałem się. Jednooki patrzył na mnie, jak na wariata. - Tylko rozmawiałem z drzewem. - Rozejrzałem się. Ludzie dochodzili już do siebie. Kilku mniej zdenerwowanych zabrało się za doprowadzenie wędrujących drzew do porządku. Dla upadłych menhirów nie było już żadnej nadziei. Stały się pomnikami zdolnych niegdyś do uczuć kamieni. Pózniej można było znalezć je stojące prosto wśród innych martwych menhirów przy brodzie potoku. Wróciłem do Pupilki i Pani. Pupilka powoli dochodziła do siebie, niezdolna jeszcze do komunikowania się. - Nic się nikomu nie stało? - zapytała Pani. - Nikomu, prócz faceta w ziemi. Niewiele brakowało, by się wydostał. - Opisałem jej rękę. Pokiwała głową. - To była pomyłka, która prawdopodobnie nieprędko się powtórzy. Przyszedł Milczek i kilku innych, więc nie mogliśmy rozmawiać, żeby nie wzbudzić podejrzeń. - Co teraz? - mruknąłem. W oddali słyszałem głosy Porucznika i Elma. Krzyczeli, że jest za ciemno i żeby ktoś przyniósł pochodnie. Wzruszyła ramionami. 200 - Co ze Schwytanymi? - Chcesz ich szukać? - Nie, do diabła! Ale nie mogę też kręcić się po naszym podwórku. Nie mówiąc już... - Menhiry będą ich obserwować, prawda? - To zależy od starego drzewa. Może po tym kotle gotowe jest pozwolić nam pójść do piekła. - Możesz sprawdzić. - Ja pójdę - pisnął Goblin. Chciał skorzystać z okazji, gdyż nigdy nie zbliżał się do drzewa. - Tylko nie strać na to całej nocy - powiedziałem. - Dlaczego reszta nie pomoże Porucznikowi i Elmo? Uwolniliśmy się od wszystkich prócz Milczka. Nie było mowy, by oderwać go od Pupilki. Ciągle miał jakieś zastrzeżenia. Nacierałem dłonie Pupilki i wykonywałem różne inne głupie zabiegi, chociaż jedynym lekarstwem był czas. - Siedemdziesiąt osiem dni - mruknąłem po chwili. - Będzie za pózno na długo przed tym terminem - odszepnęła Pani. Uniosłem brew. - Nie pobijemy go bez niej. A możemy sobie o tym pomarzyć, jeśli nie dowieziemy jej tam na czas. Nie wiem, co Milczek myślał o naszej wymianie zdań, ale Pani spojrzała na niego i uśmiechnęła się nieznacznie, a wiem z własnego doświadczenia, że zachowuje się w ten sposób, gdy zna czyjeś myśli. - Potrzebujemy drzewa - oznajmiła. - Nie skończyliśmy naszego pikniku. - Hmm? Odeszła na kilka minut i wróciła z kocem, brudniejszym niż kiedykolwiek widziałem, i koszykiem. Chwyciła mnie za rękę i podciągnęła w ciemność. - Uważaj na pułapki - powiedziała do mnie. A to co znowu za gra? 201 Rozdział 45 UBITY INTERES Zanim na niebie pojawił się księżyc, nie uszliśmy daleko. W mdłym świetle gwiazd było to zbyt ryzykowne. Pani prowadziła mnie w kierunku miejsca upadku Schwytanych. Zatrzymaliśmy się na otwartej przestrzeni, piaszczystej, lecz bezpiecznej. Rozłożyła koc. Znajdowaliśmy się poza zasięgiem pola. - Siadaj. Wykonałem polecenie. Również usiadła. - Co... - Bądz cicho. - Zamknęła oczy i skoncentrowała się. Zastanawiałem się, czy Milczek oderwał się od Pupilki, żeby nas śledzić.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plgrolux.keep.pl
|