Podobne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ludzkiego głosu. Usłyszawszy go, przeraził się sam skąpiec. Oniemiał
nagle, jakby go strzała ugodziła. Czyżby ktoś jeszcze znalazł się w
środku? Rozejrzał się trwożnie wokół siebie. Przez głowę przebiegła
mu myśl, że wszystko traci swój dotychczasowy wygląd i zaczyna się
przeistaczać. Nie zastanawiał się dłużej nad tym zjawiskiem i szukał
dalej, aż wreszcie wzrok jego spoczął w jednym punkcie. W odległym
rogu izby znajdowała się figurka Chrystusa ukrzyżowanego, pobożną
ręką wypędzonych zawieszona i cudem zachowana w tym siedlisku
grzechu. Skąpiec zaczął się wpatrywać w krzyż ze szczególną uwagą,
tak jakby nigdy wcześniej go nie widział. Patrzył jak
zahipnotyzowany. Chmurna i przerażająca zdawała się być ta postać
Chrystusa. Opuchnięte członki i szkarłatnoczame plamy przelanej
krwi jako żywo przypominały morową zagładę. Ciało skręcone w
przedśmiertnych konwulsjach. Tak, przerażająca prawda o śmierci
widniała w nieruchomych, wytrzeszczonych z bólu oczach
umęczonego Chrystusa. Ten wzrok zdawał się potępiać i oskarżać!
Skąpiec wpatrywał się w Chrystusa.
Gdzieś w mrokach sumienia sknery rodził się obłędny, lodowaty
strach, a powiew zgrozy wstrząsnął nagle całą jego istotą. Lęk przed
wiecznością i jej zasadzkami rozdarł duszę skąpca.
Lecz był to wszak skąpiec nad skąpce, więc nic oprócz żądzy nie
mogło nim dłużej powodować. Jego zachłanność nie znała granic i
zdawała się panować nad wiecznością, lekce ją sobie ważąc i nie
dbając o żadne mistyczne przestrogi. Ciało swe i duszę na wieki
zaprzedał mamonie, więc na czym więcej zależeć mu mogło?!
Machnął tylko ręką, jakby chciał odpędzić rosnący strach i widmo na
ścianie. Nic jednak nie dało się odpędzić.
Trwoga ogarnęła go taka, jakiej jeszcze nigdy nie zaznał i jakiej
nie potrafił poskromić, więc umyślił sobie, by nowym, cynicznym i
strasznym zuchwalstwem, odwagą wzbudzoną dla okłamania samego
siebie, trwogę swą zdusić.
Dodawszy sobie animuszu rozpustnym rechotaniem i wyciąg-
nąwszy przed siebie ramiona, jak w obłędzie, rzucił się zaraz do
krzyża, w najdalszy kąt pokoju. Dopadłszy swej zdobyczy, chwycił ją
kurczowo zakrzywionymi szponami i zerwał ze ściany. I gnany
zuchwalstwem, skierował swe kroki do okna. Odciągnął okiennice i
rozwarł okno na oścież; to zabarykadowane okno, które ukrywać
miało potworności zewnętrznego świata...
Obraz z purpurowym słońcem; z żywymi, konającymi i martwymi
trwał niezmienny, lecz jakby nabrał intensywności. Krwawa łuna
lśniła tak potężnie, jakby miała bezlitośnie podpalić wszystkie bramy
i mury tego świata... Ta bezkresna toń płynącej krwi stanowiła
wieczny symbol wszelkich zdarzeń, rozgrywających się wokoło.
Jakby ten nie kończący się, nieubłagany pożar niebios  który
nadwątlić musiałby każde ludzkie serce, gdyby nie dość nadwądone
było innymi okropnościami  jakby ten właśnie widok oznaczał
samą istotę morowej zarazy. Albowiem tylko przy takich
niezwykłych zjawiskach występować mogą inne, jeszcze bardziej
niezwykłe... A niżej, w blasku niebios, świecących jak bramy
nieznanego, uległ przyspieszeniu wyścig ku śmierci. Znów tłumy
nieprzeliczone żywota dokonały, inne zaś tłumy, niedawno zarazą
tknięte, wpadły bezwładnie i ślepo w szalejącą morową zamieć, w
drapieżny i pożerający wszystko wir zagłady! Krzyk straszny, jak na
tonącym statku, na próżno odbijał się echem od bram wieczności i
niknął w morowej przepaści.
Obraz czarnego moru wpatrywał się w skąpca okiem nagle roz-
wartego okna. Sknera zajrzawszy z tak bliska w samą twarz śmierci,
znów na chwilę stracił swą hardość.
Lecz zaraz na nowo się roześmiał i z szyderstwem w oku  |
którego nie zrozumie ten, kto nie zwykł w sercu człowieka od-
najdywać jedynej tylko namiętności zaspokojenia swych piekielnych
żądz  cisnął krzyż na szarą, kamienistą drogę, w drgającą masę
konających i martwych ofiar zarazy.
 Tam twoje miejsce  zachrypiał śmiejąc się na całe gardło. A
krzyż upadł...
Wtem sknera stracił oddech. Jego śmiech urwał się nagle i
przemienił w okrzyk zgrozy. Albowiem spośród tłumu uniosła się
istota w purpurowej szacie, spod której widać było hebanowe członki,
z lśniącymi krwawo plamami, i ta bezkształtna masa, gnijąca i na
wpół umarła, wyciągnąwszy kikuty rąk schwyciła krzyż, nim zdążył
upaść. A uniósłszy machała nim zwycięsko, na zgubę skąpca.
Ten uskoczył, lecz nieruchome, wytrzeszczone oczy potwora
podążały jego śladem do wnętrza kryjówki. Straszydło nie prze-
stawało machać krzyżem, tym krzyżem, który zdawał się ucieleśniać
wielkie, niewyrażalne cierpienie. %7ładne ludzkie serce nie zdołałoby
zdzierżyć tego widoku i musiałoby ulec pod naporem
zwielokrotnionej zgrozy, w słabość i marność człowieczą godzącej.
Lecz on był skąpcem, dla którego nic prócz skarbów nie ma
znaczenia, żadna siła nie może mu ich wyrwać i nawet ten czarny,
morowy potwór nie potrafi mu zaszkodzić. Skąpiec trząsł się ze
strachu, lecz chciał okazać swą przewagę nad czarną zjawą.
Im bardziej rósł jego strach  była to już panika  im szybciej
tracił resztki pewności siebie, tym większe zuchwalstwa przychodziły
mu do głowy; zuchwalstwa, które pomogłyby mu w jeszcze jednym
zwycięstwie nad samym sobą, w odzyskaniu dawnej hardości. Zbliżył
się więc ponownie do okna i wychyliwszy przezeń głowę, aby znalezć
się jak najbliżej tamtych, pokiwał do nich ręką  niby to przyjaznie.
Kierował ten gest zwłaszcza do czarnej zjawy, machającej
wyrzuconym krzyżem. A ona zaś, wysunąwszy się przed tłum innych
biedaków, wybałuszała na niego swe straszne oczy  krwawe,
pałające, z bielmem  i nieustannie wywijała krzyżem.
Tak, zdawała się przyjmować szydercze pozdrowienia skąpca.
Wolno sunęła coraz bliżej, z trudem torując sobie drogę wśród stosu
trupów. A skąpiec rechotał złośliwie, wściekle, prowokował los i w
swym zapamiętaniu zdawał się nie dostrzegać kroków powiernika
śmierci... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grolux.keep.pl
  • Powered by MyScript