Podobne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kim, co nas łączyło, okazuje się, że tak naprawdę
101
wcale się nie znaliśmy. Jak mogliśmy myśleć, że uda
się nam wspólnie przeżyć całe życie?
- Byliśmy zakochani.
Jego ciche słowa trafiły ją prosto w serce.
- Raczej ja byÅ‚em zakochany w tobie. - Drew wy­
trzymał jej wzrok. - Wierzyłem, że ty czujesz to samo.
- Czułam.
- Więc dlaczego tak się skończyło?
Wren pochyliła głowę.
- Dzisiaj przy śniadaniu czekałabym dłużej, ale
służba zaczęła wieszać kiry i zatrzymywać zegary -
szepnęła. - Musiałam wyjść. Nie mogłam tego znieść.
- Wiem. Ja też.
- Nie potrafię uwierzyć, że on nie żyje.
- Ja też.
Kathryn podniosła oczy.
- To niemożliwe, że już nigdy go nie zobaczę.
- Widzę, że kochałaś mojego ojca równie mocno,
jak ja.
- Może nawet bardziej.
Drew zmarszczył brwi.
- Jak mogłabym go nie kochać? Dał mi syna.
- Dlaczego cię nie poślubił, żeby syn pochodził
Z prawego łoża?
- Nie mógł.
- Oczywiście, że mógł.
- Nigdy nie przestał kochać twojej matki. Przy
łożu śmierci złożył jej przysięgę. - Uśmiechnęła się
ze smutkiem. - George zawsze dotrzymywaÅ‚ obiet­
nic, podobnie jak ty.
- Co obiecał?
102
- %7Å‚e nikt nie zajmie jej miejsca. PrzyrzekÅ‚, że ni­
gdy siÄ™ nie ożeni i nie uczyni innej kobiety marki­
zÄ… Templeston, nie pozwoli, żeby inne dzieci mia­
ły pierwszeństwo przed jej synem.
Drew głośno wciągnął powietrze.
- Chryste! Słyszałaś to od niego?
Wren potrząsnęła głową.
- O ile się orientuję, powiedział to tylko jednej
osobie.
- Więc skąd o tym wiesz?
- Zwierzył się mojemu ojcu. W ten sposób chyba
go przepraszał, że nie zaproponował mi małżeństwa.
- Powinien był cię poślubić.
- Nigdy nie chciaÅ‚am zostać markizÄ… - powie­
działa z wymuszonym uśmiechem.
Tylko hrabinÄ….
- Ale ty i Kit...
- Staliśmy się częścią twojego życia, czy ci się to
podoba, czy nie.
Drew uniósł szklaneczkę i spojrzał jej w oczy.
- Za życie. Miejmy nadzieję, że kiedyś nauczymy
się, jak przeżyć je najlepiej.
Wren speÅ‚niÅ‚a toast. WyglÄ…daÅ‚o na to, że zaczy­
nają coraz lepiej się rozumieć.
11
%7Å‚adne inne uczucie tak skutecznie nie pozbawia
umysÅ‚u wszelkiej zdolnoÅ›ci rozumowania i dziaÅ‚a­
nia jak strach.
Edmund Burke, 1729-1797
Wren obudziła się nagle i stwierdziła, że leży na
kocu, z głową opartą o umięśnione udo w płowo-
żółtych bryczesach. Przesunęła wzrok ni ej i zoba­
czyła lśniące czarne buty ze skóry, obejmujące no-
gę aż do kolana. Serce zadudniło jej w piersi, krew
zaszumiała w uszach. Usiadła gwałtownie.
- Spokojnie, Kathryn. Wszystko w porzÄ…dku.
GÅ‚os byÅ‚ ciepÅ‚y i kojÄ…cy, podobnie jak dotyk rÄ™­
ki na jej wÅ‚osach. Wren odprężyÅ‚a siÄ™ i uÅ›miech­
nęła.
- Co się stało?
Drew ogarnęła nieprzeparta ochota, żeby jÄ… po­
całować. Nachylił się tak nisko, że poczuł na ustach
jej oddech, i znieruchomiał, czekając na zachętę.
Lecz Kathryn najwyrazniej nie przejrzaÅ‚a jego za­
miarów, więc się wyprostował.
- Byłaś zmęczona. Zasnęłaś.
104
- Jak długo spałam? - Miała tak suche gardło, że
własny głos zabrzmiał obco w jej uszach.
Markiz spojrzał na słońce.
- GodzinÄ™.
Nadal rozleniwiona Wren zasÅ‚oniÅ‚a oczy przed­
ramieniem i jęknęła cicho.
- Zupełnie tego nie rozumiem.
- Nie chciaÅ‚bym myÅ›leć, że znużyÅ‚o ciÄ™ moje to­
warzystwo - powiedziaÅ‚ Drew cierpko. - Ale praw­
dopodobnie tak podziałał trunek. - Przeciągnął się
i ziewnął. - Nie musisz się wstydzić. Zjedliśmy
lunch, wypiliÅ›my butelkÄ™ wina i mamy za sobÄ… nie­
przespaną noc. Nic dziwnego, że się zdrzemnęłaś.
Mnie też korciło, żeby wyciągnąć się obok ciebie.
- Dlaczego tego nie zrobiÅ‚eÅ›? - SamÄ… siebie za­
skoczyła tym pytaniem.
- A kto by nad tobą czuwał i strzegł cię przed
sforami ogarów i ich właścicieli?
- Margo zostaÅ‚a w domu, a ja nie czujÄ™ siÄ™ tu za­
grożona.
- No, nie wiem. - Jego gÅ‚os byÅ‚ niski i zachryp­
niÄ™ty. - Margo stanowi ogromnÄ… pokusÄ™ dla oga­
rów, natomiast ty, w takiej pozycji, byłabyś jeszcze
większą dla myśliwych.
WyciÄ…gnÄ…Å‚ rÄ™kÄ™ i nasunÄ…Å‚ jej sukniÄ™ na Å‚ydki, zakry­
wajÄ…c purpurowe kwiatki i kolorowe motyle namalo­
wane na jasnozielonych pędach winorośli, które wiły
się wokół jej kostek. Już same pończochy przyciągały
uwagÄ™. ZobaczyÅ‚ je przypadkiem, gdy Kathryn obró­
ciła się we śnie. Zamierzał jedynie poprawić zadartą
spódnicę i halki, ale niechcący odsłonił ukryty wzór.
105
Wren zesztywniała. Tembr jego głosu i wyraz
twarzy wzbudziÅ‚y jej czujność. UklÄ™kÅ‚a, zaczęła po­
spiesznie zbierać przybory do rysowania i chować
je do plecaka. Drew wprawdzie zachował się jak
dżentelmen, ale nie powinna zasypiać jak kamień
pod gołym niebem, z dala od domu.
- Nie pomyślałam o myśliwych. - Rozejrzała się
spłoszona. - Zawsze czułam się tutaj bezpiecznie,
ale teraz...
Gdyby nie on, byÅ‚aby sama i bezbronna, caÅ‚ko­
wicie zdana na łaskę osób, które znalazłyby się
w pobliżu. SiÄ™gnęła po szkicownik, ale Drew przy­
trzymał jej dłoń.
- Nie ma powodu do strachu. Przy mnie nie gro­
ziło ci żadne niebezpieczeństwo.
Wren zadrżała. Strzegł jej przed intruzami, ale
kto obroniłby ją przed Andrew Ramseyem? Kto
śmiałby powstrzymać markiza przed spełnieniem
zachcianki?
Drew westchnÄ…Å‚ z irytacjÄ…. Kiedy patrzyÅ‚a na nie­
go tymi przenikliwymi szarozielonymi oczami, od­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grolux.keep.pl
  • Powered by MyScript