Podobne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czyni stary, owrzodziały basza, przechadzając się powoli wzdłuż szeregu dziewic, mniej i
więcej popsowanych, wystawionych na sprzedaż; czasem zaś, dla tem większego
ukontentowania, udając, że chce kupić cudną Greczynkę, co ledwo z dziecięctwa wyrosła,
niczem zaś zażywniejszem nie mogąc wzbudzić rozkoszy w sercu swem, wyschniętem i
jałowem, podobnem pustej sakwie, w której kiedyś było wiele  zlekka ja poklepie po łopatce,
albo też, pod brodę ująwszy, drugą ręką gładzi po twarzy. Tak też Ibrahim z lubością wielka
dotykał czarnej, lśniącej, miękiej sierści konia i troskliwie oganiał muchy z jego szyi, podobnej
szyi sułtańskiej córki, którą ojciec kazał udusić rzezańcom, bowiem miała potomstwo z
tańczącym derwiszem, a przecież żadna jej się nie stalą krzywda, bo, jako mówi słynny jeden
poeta (który potem z nadmiernego podziwu zwarjował)  szyja jej była tak piękna, że który
rzezaniec dotknął jej rękoma, uczuwał nagle, za niepojętą sprawą Proroka, takie w sobie
namiętności i moce, taką zaś w sercu tkliwość i jęk miłości, że się każdy obwiesił raczej, niżby
owej sułtance miał uczynić krzywdę. Tak ich wyginęło trzystu dziewięćdziesięciu dziewięciu,
zaś ostatniego sułtan, w rozpaczy już wielkiej będący, zachował, aby ród owych ludzi
pożytecznych do cna nic wyginął.
 Jak się zowie twój koń  spytał wreszcie Ibrahim.
 Zowie się  Syn Strusia , przez co się wykłada, że wiatr przegoni w pustyni. Koń ten
biegnie prędzej od śmierci, która mnie goniła niedawno, siedząc na samumie, a nie dognawszy,
gryzie w pustyni piasek z rozpaczy i targa brodÄ™ z gniewu. Ty mi jednak powiedz, co ci siÄ™
należy za wodę, nie jestem bowiem dostojnik żaden, który nie płaci i wybija zęby!
Ibrahim ważył długo w myśli tę sprawę, potem rzecze:
 Jeśli łaska twoja jest mała, jak pestka daktyla, tedy mi daj miedziany pieniądz, a bądz
pewny, że cię nie będę klął i nie będę ci życzył, abyś złamał obie nogi, lub się udławił baranią
kością. Jeśli łaska twoja jest wielka, jak meczet, tedy mi pozwól, abym za wodę przejechał się
na twoim koniu od tej palmy, aż do tamtej opodal, która uschła, gdyż się na niej powiesił
niedawno jeden mędrzec. Czemu się śmiejesz?
 Zdawało mi się bowiem, żeś jest rozsądny, ty zaś głupi jesteś jak strusie jajo. Chcesz,
bym ci konia pozwolił? Ohe, ohe! Czy nie wiesz, że koń, krew w sobie mający szlachetna, jest
siedmkroć razy uczciwszy od kobiety, która, wspaniałego serca w sobie nie mając i nie bacząc
na swego pana, wszelkiej zdrady się dopuści? Choćbym ci na jego grzbiecie siąść pozwolił,
lepiejby ci było siąść na żelaznym garnku, w którym się żarzą węgle, dłużejbyś bowiem na nim
siedział. Ja ci jednak i tak nie pozwolę, abyś mi na nim nie uciekł, sam bowiem tego konia
ukradłszy, wiem, jak łatwo się to czyni. Wtedy można go było dosiąść, dziś jednak, koń ten,
zrozumiawszy, kto jest jego prawowitym panem, wszystkieby ci połamał żebra, jeśliby ci ich
nie połamał kawas w więzieniu.
To mówiąc, zeskoczył z kulbaki i, zawiódłszy konia ku palmie, uwiązał go przy nie],
potem, usiadłszy wygodnie, złośliwie patrzył na Ibrahima. Ten opuścił głowę na pierś, która,
niezbyt wielki mając do dzwigania ciężar, oddychała szybko. Usiadł też na twardem podłożu
nóg i milczał długo, mniemając, że już nic nie ma do powiedzenia.
Tamten jednak, zjadłszy niewiele daktyli, które żuł długo, potem zasię wypluwszy na
dłoń, suszył je w słonecznej spiece i znowu żuć poczynał, długo nad czemś rozmyślał, kiwając
się roztropnie, jak czyni słoń, wielki mędrzec, przymykał skisłe oczy, potem je znowu szeroko
otwierał, jak to czyni zdychający ze starości wielbłąd, potem zaś, nakarmiwszy żołądek i
dawszy posiłek sercu, dziwna rozpoczął rozmowę z Ibrahimem.
 Jak się zowiesz?  zapytał go najpierw.
 Ibrahim, syn Jusuffa.
 Imię twoje jest piękne& Pozdrowienie tobie, Ibrahimie.
Ów siÄ™ zdumiaÅ‚.
 Czemu mnie pozdrawiasz teraz dopiero?
 Albowiem widzę, że nie jesteś chciwy na pieniądze i nie chciałeś ich za wodę. I
roztropny jesteś, Ibrahimie, synu Jusuffa, który oby żył sto lat.
 Umarł już, czemu mu nie dajesz spokoju?  Tedy gdyby żył, oby żył trzy razy po sto
lat. Widzisz sam, jak bardzo przypadłeś mi do serca; gdybym miał syna, chciałbym, aby do
ciebie był podobny.
 Nie mów tego, musiałbym ci bowiem odrzec, że chciałbym, abyś był podobny do
mego ojca, który leży w grobie,
 Bismillah! Twój ojciec jest w raju.
 Rzekłeś! Ojciec mój nie ukradł konia& Tak to oni sobie mówili, jasnem było
bowiem,
że ów jezdziec czeka na coś i tymczasem w wielkiem wprawia się myśleniu i jakoby
zaprawia język, jak rycerz, co, zanim na bitwę wyjedzie, długo krzywą szablą macha, głośno
pokrzykując dla nadania męstwa swojemu sercu, które nie zna trwogi; roztropnym jednak
będąc, wie, iż wszelka wrzawa wiele mu pomoże. Długa też minęła chwila, zanim ów rzekł:
 Ibrahimie, synu Jusuffa, zali tędy nie przejeżdżał na wielbłądzie Abdul Azis,
przyjaciel mój i krewny, wielki jednakże złodziej i wuj szakala?
 Nie był tu nikt taki& Czemu pytasz?
 Albowiem jeśli nie był, tedy przyjedzie, ja zaś mam z nim sprawę i obawiam się, aby
mnie nie napadł i nie obdarł, na wszystko się bowiem waży ten człowiek. Proszę cię tedy,
Ibrahimie, abyś dawał baczenie i obronił mnie w razie potrzeby.
 JakÄ… z nim masz sprawÄ™?
 Oto ten człowiek chce kupić ode mnie tego konia.
 Jak rzekłeś?
 Konia chce kupić ode mnie.
 Tego konia kupi kalif, kiedy siÄ™ o nim dowie
 Kalif mi nie zapłaci tego, co mi za niego chce dać Abdul Azis.
 Allah! Rozum ci się pomieszał&
 Czemu mnie krzywdzisz? Popatrz na mnie i wiedz, żebym ci mógł jednem
uderzeniem pięść wybić oko i wytłuc trzy razy po dziesięć zębów ale jestem łaskawy,
albowiem widzę, że konia mego miłujesz.
 Więcej, niż ciebie&
 Prorok ci za to ciężka i śmiertelna zapłaci chorobą, albo trądem, albo gniciem
wątroby. Teraz zaś słuchaj, albowiem zdaje mi się, że na krańcu pustyni widać dwa wielbłądy.
To jedzie on, który oby nie dojechał. Wiesz, co mi chce dać za mego konia?
 Uszy moje szerokie sÄ…, jak bramy Bagdadu&
 Chce mi dać swoją córkę. Oh!
Rzekłszy to, przymknął skisłe oczy i uśmiechnął się obleśnie, szeroko otworzywszy
plugawy pysk, z którego wiele pociekło mu śliny na rzadką brodę, na znak, że dusza jego w
wielkim jest zachwycie i widzi niebo.
Ibrahim zadumał się smutno i, zdaje się, głębokie w sobie ważył myśli, gdyż miał w
oczach wielka troskę, która usiadła mu na twarzy pomiędzy oczyma, jak zły, dziki ptak, co
usiadł na drzewie i szponem drze korę. To jedno jednak było widać jasno, iż wielką dla swojego
towarzysza czuje wzgardę i w dobrej swej duszy z końskim go porównywa nawozem.
Ów siÄ™ w tej chwili obudziÅ‚ z zachwycenia i, spostrzegÅ‚szy, że tamci sÄ… już niedaleko,
zawołał cicho konia po imieniu, potem zaś, podniósł się, uszedł kilka kroków i czekał, aż uczuł
blisko szybki i świszczący oddech zadyszanych wielbłądów, podobny do owych westchnień,
które wydaje z piersi stara i opasła niewiasta, nagłą żądzą jak płomień objęta. Wtedy chwycił
wielbłądy za uzdzienice, mocno śmierdzące, przepojone bowiem były starym, stęchłym
tłuszczem dla tem większej giętkości, i silnem ramieniem zmusił wielbłądy, aby sprawnie
uklękły, co uczyniły patrząc roztropnie i smutno, dwie bowiem są smutne rzeczy na świecie:
dwoje oczu wielbłąda.
Uskoczył na ziemię Abdul Azis, drab rosły, jak palma i bezczelny na pysku, czarnym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grolux.keep.pl
  • Powered by MyScript