[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dokonaliśmy wyboru. Mamy swoje obowiązki. David kocha Long Pond, tego starego łajdaka Duba, syna... - 188 - S R - I ciebie. - Możliwe. Ale ja kocham swoją pracę. - Kate, mówię to oczywiście wbrew sobie, ale twoje zajęcie jest... hm... bardziej mobilne. - Co? - spytała, otwierając oczy. - Nie sądzisz, że Pink Tarber z Jackson przyjąłby cię z otwartymi ramionami na starszego wspólnika? Jeśli myślisz poważnie o tym całym Canfieldzie, może powinnaś rozważyć swoje możliwości. Rozdział 16 A więc Kate życzy sobie, by trzymał się z dala od Billa? David wjechał cadillakiem Duba na parking przed firmą Talleya. - Nic z tego - mruknął, przekręcając kluczyk w stacyjce. Kate być może zamierza o wszystkim zapomnieć, ale Big Bill naprawdę ją przestraszył. Musiał się dowiedzieć, że takie zachowanie jest po prostu niedopuszczalne. David nie potrzebował pozwolenia, by opiekować się ludzmi, których kochał. A Kate kochał naprawdę. Pragnął, by cały świat po prostu zniknął, a on spędził resztę życia, ucząc się na nowo jej ciała, serca, oddechu na policzku. Pchnął drzwi salonu i wszedł do środka. Dochodziła dwunasta. O takiej porze w pochmurny grudniowy dzień było tu na szczęście niewiele osób. Jedynie sprzedawcy siedzieli przy biurkach, pili kawę i czytali Road and Track". Gdy ich mijał, dosłyszał charakterystyczne szuranie krzeseł i butów. Najwyrazniej go rozpoznali. Zapukał do drzwi Billa i otworzył je natychmiast, nie czekając na zaproszenie. - Bill? Masz chwilę? - spytał od progu. Bill Talley siedział za biurkiem z głową wspartą o dłonie. Przed nim stał ogromny kubek kawy. Gdy wreszcie podniósł wzrok, David spojrzał na niego przerażony. Ten człowiek był śmiertelnie chory. - 189 - S R - Wszystko w porządku? - spytał jakiś głos z głębi sali. David przez całe lata nikogo nie uderzył. Ostatni raz wdał się w bijatykę jeszcze jako student, ale z trzema lojalnymi, choć podstarzałymi sprzedawcami, i z dwukrotnie od niego większym Billem na pewno nie dałby sobie rady. Wszedł do biura i zamknął drzwi, odgradzając się w ten sposób od salonu. - Muszę z tobą porozmawiać - powiedział cicho. - Hej tam! - zawołał ponownie jeden z pracowników. - Wszystko w porządku - uspokoił go David. - Nie przyszedłem tu wcale w złych zamiarach. Możesz odwołać swoich goryli. - Jasne - szepnął Bill, tak jakby nie mógł znieść brzmienia swego głosu. - Idzcie sobie - dodał głośniej w stronę drzwi. David usłyszał jakieś pomruki i oddalające się kroki. Wiedział, że wszyscy sprzedawcy będą nasłuchiwać odgłosów walki. Bill zebrał wszystkie siły i wstał. - Co ty tu robisz, u diabła? - Siadaj. Pogadamy. - Nie mamy sobie nic do powiedzenia. Wyjdz z mojego gabinetu, bo każę cię wyrzucić. David poczuł nagły przypływ adrenaliny, ale powstrzymał gniew. - Najpierw mnie wysłuchaj - poprosił, wyciągając ręce. Bill przymrużył oczy, ale nie wyszedł zza biurka. - Ta adwokatka chce mnie aresztować? David wciągnął głęboko powietrze. - Nie. Ona rozumie, że przeżywasz ciężkie chwile. Podobnie zresztą jak ja. - Ty? - Ja. Posłuchaj, Bill, nie znamy się wprawdzie zbyt dobrze, ale długo. Nasze dzieci praktycznie z sobą mieszkały. - Boże! Co ja bym za to dał, żeby moja córka nigdy nie spotkała żadnego Canfielda! - Wszyscy ją kochaliśmy. - Kochaliście?! - ryknął Bill, zaciskając pięści. - Kochaliśmy - potwierdził David. - Jason nie zrobił jej krzywdy. Przysięgam. - Przysięgasz? Co ty możesz wiedzieć na ten temat? - 190 - S R - Problem polega na tym, że jeśli nie uda nam się zgromadzić wystarczających dowodów na jego korzyść, to Jason stanie przed sądem, a tymczasem morderca Waneath ucieknie. Adwokaci Jasona szukają prawdziwego winowajcy. - Chcesz powiedzieć, że wykorzystujesz wszystkie możliwe sztuczki, żeby go wyciągnąć? - Nie. Kate nigdy w ten sposób nie pracuje. Możemy usiąść? Obiecuję, że to nie potrwa długo. Bill zakołysał się niepewnie i opadł na fotel, jakby już nie miał sił utrzymać się na nogach. David odetchnął głęboko i przycupnął na brzeżku krzesła dla klientów. - Jason bardzo by chciał się znalezć na moim miejscu, ale ja bym mu nie pozwolił tutaj przyjść. Chłopak ma straszne wyrzuty sumienia. Nie może sobie darować, że zostawił wtedy Waneath samą. Nie wybaczy sobie tego pewnie aż do śmierci, ale o jego winie powinni zdecydować sędziowie przysięgli. Jednak karanie go za coś, czego nie uczynił, nie przywróci Waneath życia. A cała ta sprawa podzieli mieszkańców miasta, wyrządzi wiele krzywdy naszym rodzinom. - Co to ma znaczyć, u diabła? - Bill znów próbował wstać. - Masz jeszcze jedną córkę - rzekł cicho David, wiedząc, że wkracza na zakazane terytorium. - A ona uważa, że twoja żona i ty wolelibyście, żeby to ona nie żyła. - Co? - wyjąkał Bill. Wyglądał tak, jakby otrzymał właśnie mocny cios w głowę. - Ty straciłeś dziecko, a ona siostrę. Bardzo was potrzebuje i widzi, co wyrabiacie. Awantura na parkingu, atak twojej żony na Kate... - O czym ty mówisz? - Bill w końcu podniósł się z krzesła. - Twoja żona uderzyła Kate w twarz... - David również wstał. Wolał nie oberwać po głowie na siedząco. - Tego dnia, gdy odbywało się przesłuchanie Jasona w sprawie kaucji. Sądziłem, że wiesz. - O Boże! David cofnął się o dwa kroki. - Przyszedłem, żeby ci powiedzieć, jak bardzo jest nam wszystkim przykro z powodu twojej straty. Powtarzam też po raz kolejny, że Jason nie zabił Waneath. - 191 - S R Możesz mi wierzyć lub nie, ale kiedy pewnego dnia uwierzysz, będziemy płakać razem. Chcę cię też prosić, żebyś nie wyładowywał swojego gniewu na prawnikach
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plgrolux.keep.pl
|