[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Cymmerianin odpowiedział mu uśmiechem, w którym nie było radości. Chcesz zało\yć, \e tylko dlatego, \e zginę, niewypełnienie rozkazu ujdzie ci bezkarnie? Ani słu\ący, ani najemnik nie mieli ochoty stawiać czoła mściwemu duchowi Cymmerianina. Zajęli wyznaczone stanowiska, a Conan zabrał pozostałych siedmiu \ywych towarzyszy i jednego martwego pod główną bramę pałacu. Obydwaj stra\nicy byli dwakroć starsi od Cymmerianina i niemal o połowę ni\si. Je\eli to ich pani zaplanowała zasadzkę, na pewno nie brali w niej udziału. Gapili się na pieczęć na posłaniu i wydaną przez Gwardię przepustkę, jak gdyby zawierały sekret wiecznej młodości. Obaj nie tylko wyglądali na niezdolnych do walki. Byli równie\ marnie wyposa\eni. Począwszy od wytartych rzemieni hełmów po nie dopasowane sandały, cały ich strój trącił starzyzną. Conan natychmiast wyrzuciłby tak odzianych wojaków ze swej kompanii. Kruszące się, zarośnięte mury. Wartownicy sprawiający wra\enie, jakby spali na posterunku, oraz Doris, Strona 40 Green Roland - Conan stra\nik która pragnęła o\enić syna z Liwią, dziedziczką jednej z największych w Argos fortun. Je\eli Conan \ywił wcześniej wątpliwości, jakiego rodzaju intrygę knuła głowa rodu Lokhri, teraz mógł się ich pozbyć. Przysiągł sobie, \e gdy pomści Jarenza, ka\e drogo zapłacić Doris za uchybienie honorowi rodu Damaos. Lecz jeśli to nie Akimos, ale Doris zastawiła zasadzkę tego wieczora? Conan zacisnął dłonie na zardzewiałych prętach kraty, jakby było to gardło wroga. Cię\ko przychodziła mu myśl o wyrządzeniu kobiecie krzywdy, lecz przysiągł sobie, \e się nie zawaha. Twarz Conana przybrała jeszcze posępniejszy wyraz. Stra\nicy spiesznie zeszli mu z drogi, a Cymmerianin wprowadził swoich ludzi na aleję wiodącą ku pałacowi. Pani przyjmie cię w Bursztynowej Komnacie, kapitanie powiedział kilka minut pózniej majordomus. Conan skinął głową. Majordomus był niemal równie zwalisty jak Cymmerianin, lecz łysy, brzuchaty i wystarczająco stary, by być jego dziadkiem. Conan pomyślał, \e jedyny po\ytek, jaki mo\na by mieć z niego na wojnie, to wystrzelić go jako pocisk z katapulty. Dzięki swojemu cię\arowi z pewnością przebiłby dach ka\dej fortyfikacji. Powiedziała kiedy? spytał Conan. Ach, ci młodzi wojownicy są tacy niecierpliwi odparł majordomus chichocząc. Nie o to pytałem rzekł Conan. Przyznanie się, \e ani ty, ani twoja pani nie wiecie, jak długo kazać mi czekać, nie przyniesie waszemu rodowi wstydu zmarszczył brwi. Je\eli jednak będziecie zwlekać, jak byście mieli do czynienia z \ebrakami, mo\e stać się coś gorszego. Conan pozostawił resztę wyobrazni sługi, i nie zawiódł się; majordomus otworzył szeroko przekrwione oczy. Chwilę pózniej wdrapał się po schodach szybciej, ni\ mo\na było się po nim spodziewać. Wkrótce wrócił, zasapany i bledszy ni\ przedtem. Pani przyjmie cię natychmiast. Racz pójść za mną, kapitanie. Co z moimi ludzmi? Twoimi& ach tak. Czeka na nich jedzenie i wino w kwaterach słu\by. Je\eli zechcą po drodze zabrać dar, który przynieśli& To nie dar, ale zabity człowiek odparł Conan. Co& majordomus oniemiał ze zdumienia. Jeden z moich ludzi zginął w zdradzieckiej pułapce niedaleko waszego pałacu. Nie była to cała prawda, lecz Conan nie miał nic przeciwko przestraszeniu majordomusa. Wątpię, by moi towarzysze byli mile widziani w kuchni kontynuował Cymmerianin. Pozostaną przy martwym towarzyszu. Powiedziałeś, \e pani czeka na górze, czy\ tak? Wszystko, co Conan dostrzegł po drodze na piętro, opowiadało historię o potę\nym niegdyś rodzie, który popadł w ruinę. Zszarzałe ściany pokryto świe\ym tynkiem tylko tam, gdzie nie mo\na było tego uniknąć. Widniały na nich jaśniejsze plamy w miejscach, gdzie niegdyś wisiały kobierce i gobeliny. Nieliczne, które pozostały, były spłowiałe, przetarte i nadpleśniałe. Szczury i myszy powygryzały dziury w wystawnej boazerii. Słu\ący byli albo bardzo starzy, lub bardzo młodzi. Wychudzeni, poruszali się niepewnie, jakby stale wisiała nad nim grozba chłosty. Conan przypomniał sobie opowieści o pompie, z jaką Doris zło\yła pierwszą wizytę w pałacu Damaos. Zastanawiał się, ile sprzedano w tym celu gobelinów? I jak długo słu\ba musiała potem jeść cienką owsiankę? Conan domyślił się, dlaczego Doris wezwała właśnie jego, nie zaś Liwię czy Rezę. Liczyła, \e cymmeriański barbarzyńca nie zorientuje się, do jakiego stopnia podupadło domostwo rodu Lokhri. Je\eli zdradziłby się ze swą wiedzą, zapewne zaproponowałaby mu łapówkę za milczenie. Poprzysiągł sobie, \e jeśli Doris spróbuje mu posmarować dłoń złotem, wypróbuje miecz na jej meblach. Czy wszyscy Argosańczycy myśleli, \e ka\dego Cymmerianina od urodzenia bito po głowie? I czy właśnie to trzeba było zrobić z przedstawicielami tego kupieckiego narodu, by nabrali trochę rozumu? Majordomus zatrzymał się u szczytu schodów i wyciągnął dłoń. Pani czeka w końcu korytarza, za wykładanymi bursztynem drzwiami. Dobrze. Sługa wyraznie spodziewał się napiwku. Conan potrząsnął przecząco głową. Je\eli Cymmerianinowi powiodłoby się z Doris, dopiero wówczas poświęciłby trochę funduszy rodu Damaos, by rozwiązać języki tutejszej słu\by. Wykładane bursztynem drzwi wykonano z rzezbionego z wielką dbałością i polerowanego drewna. Conan zastukał. Dzwięk, jaki wydały, powiedział mu, \e ostałyby się przed taranem. Kto tam? Kapitan Conan, na wezwanie dostojnej Doris. Proszę. Drzwi otworzyły się bezgłośnie na dobrze naoliwionych zawiasach. Za nimi obute stopy Conana zatonęły w ciemnoniebieskim grubym dywanie. Cymmerianin wyczuł woń kadzidła i znajomego pachnidła. Uniósł wzrok i spojrzał w oczy gospodyni. Doris była odziana bardziej skąpo, ni\ się spodziewał. Sięgająca połowy łydek szata u góry odsłaniała jej Strona 41 Green Roland - Conan stra\nik ramiona. Była rozcięta z przodu niemal do pasa, lecz spinająca ją masywna złota brosza, inkrustowana bursztynem i drobnymi szmaragdami, zapewniała zachowanie pozorów przyzwoitości. Pani rzekł Conan i skłonił się, naśladując najlepiej jak mógł argosańską słu\bę wy\szej rangi. Witaj, kapitanie. Mo\esz usiąść.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plgrolux.keep.pl
|