[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zapach ziemi i kurzu. Niebawem ta kraina zacznie rozbrzmiewać odgłosem stali i butów legionów maszerujących żywych trupów, którym będzie rozkazywać on, Neg zwany Złowrogim. Już wkrótce… Sześciu nieumarłych Bezokich maszerowało w nogę nie zważając na szalejącą burzę. Szli jak zawsze, jednakowym rytmem, spowolnieni nieznacznie przez błoto i wiatr. Nie byli nadnaturalnie szybcy, ale maszerowali przed siebie niezmordowanie i nieugięcie, jak żółwie. Straty spowodowane za dnia brakiem koni nadrabiali w nocy i wolno, ale nieuchronnie zbliżali się do swego celu. — Niech diabli porwą ten dzień! — warknął Brutal. Płótno narzucone na jego głowę przemokło, strużka zimnej wody pociekła mu na kark, więc zmienił pozycję wypychając jednego z zasmarkanych opryszków na ulewny deszcz. — Ejże, ejże! — burknął mężczyzna. Mistrz Kamuflażu nie znał jego prawdziwego imienia. Nazywał go „Bakburta”, bo kiedy szli, wybierał zawsze lewą stronę. Drugi rzecz jasna natychmiast stał się Sterburtą. Pewien pamiętny i znienawidzony rok Mistrz Kamuflażu spędził w załodze piratów pływając po morzu Vilayet do wschodnich miast Turanu. Znał gwarę żeglarską i czasem korzystał z niej, gdy przychodziło mu udawać marynarza. Brutal łypnął na bandytę. — Chciałeś coś powiedzieć, szczurojadzie? — Nie, kapitanie, ale zaskoczyło mnie to trochę. Brutal odwrócił wzrok, straciwszy zainteresowanie towarzyszem. Mistrz Kamuflażu już kilkakrotnie powstrzymywał potężnego zabójcę przed uśmierceniem Bakburty i Sterburty. To dobrze. Im bardziej był wściekły, tym gorzej dla Conana, kiedy go dopadną. Miał nadzieję, że powinno nastąpić to już niebawem. Podczas jednej z nielicznych przerw w ulewie Conan podniósł się z posłania dzielonego z Tuanne i Elashi, by wyjść z szałasu. Omijając kałuże ujrzał jakiś kształt przemykający po wilgotnej ziemi. Szczur? A może wiewiórka ziemna? Nie! Barbarzyńca poruszał się wolno i stworzenie umknęło przed jego butem, by zniknąć pośród deszczowej nocy. Wkrótce Cymmerianin powrócił do szałasu. Elashi poruszyła się i uśmiechnęła do niego. — Wszystko w porządku? — spytała sennym głosem. Nie wspomniał o ośmionogiej kreaturze, którą zauważył. Uznał, że to nie było konieczne. Ale jedno spojrzenie w ciemne oczy Tuanne uświadomiło mu, że ona widziała to samo co on. Wioska miała wiele nazw. Niekiedy nazywano ją „Vanatta” na cześć tutejszego mieszkańca, który przed stu laty wsławił się biegłością w polityce awansując do rangi doradcy ówczesnego króla. Czarownicy określali ją mianem „Domeny Nekromanty”. Wieśniacy kiedy ich zapytano, mówili zwykle „Miasto Deszczu”, ze względu na długą porę deszczową, która nawet gdy w okolicy nie padało, zdawała się uparcie odszukiwać zapadłą mieścinę. Wielu twierdziło, że ulewne deszcze są sprawką Nega, ale mało kto odważył się powiedzieć to na głos. Nawet umarli mają uszy, a nikt nie pragnął ściągnąć na siebie uwagi nekromanty wymawiając jego imię. Skeera nie obchodziły nazwy, ale ucieszył się ujrzawszy tę osadę. Miał tu przyjaciół, a raczej towarzyszy gotowych mu pomóc za gotówkę lub by zyskać przychylność Nega. Jechał ku najpodlejszej z trzech oberży w osadzie, znużony długotrwałą jazdą i brakiem snu. Zmierzchało i w końcu przestało padać. Przed budynkiem Skeer rzucił lejce chłopcu stajennemu. — Zaopiekuj się moim koniem — polecił. — Tak jest, lordzie Skeer! Miło was widzieć! Skeer zignorował chłopaka i pomaszerował przez błocko ku wejściu do oberży. Nosiła nazwę „Pod Gotowanym Wieprzem”, a powód jej nadania znał tylko pierwszy, z dawna nieżyjący już właściciel. Bardziej adekwatnym określeniem byłby „Chlew”, ale Skeer i tak ucieszył się przestępując jej próg. Oberża gwarantowała mu bezpieczeństwo. Każdy, kto by o niego zapytał, napotkałby mętne spojrzenia i uniesione brwi. Skeer? Nie ma tu nikogo o tym imieniu. Nikt tu ostatnio nie przybył. Może w „Nekropolis” lub „Pod Dymiącym Kotem”. Oberżysta, potężny mężczyzna, któremu z czasów żołnierki zostało kilka paskudnych blizn na twarzy, skinął głową do Skeera. — Pokój — rzucił Skeer. — I butelkę, z kobietą, która mi ją przyniesie i zostanie. Nie widziałeś mnie. Blizna potaknął. — Czwórka — mruknął. — Imelda przyniesie ci wino. Skeer skinął głową. Imelda była względnie czysta, niewiele mówiła i nie zadawała pytań. Dobrze. Skeer ruszył po wysypanej trocinami podłodze do swego pokoju. Nie było mowy o pieniądzach i nie będzie. Skeer miał swój udział w tym interesie i z tego tytułu przysługiwały mu pewne przywileje. Rano zacznie wypytywać, by stwierdzić, w jakim nastroju jest Neg. Ale najpierw odpocznie. Kiedy noc wysączyła z niebios resztki światła, Conan, Tuanne i Elashi zatrzymali się niespodziewanie. Przed nimi rozciągała się głęboka przepaść, na dnie której płynęła rwąca
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plgrolux.keep.pl
|