Podobne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zostawiła Jacka.
Zastała go na krześle przy drzwiach. Bez wąt-
pienia z najwyższym trudem usiłował zachować
przytomność umysłu. Słysząc wchodzącą Mary,
otworzył szkliste oczy.
 Gotów do boju?  spytała, pomagając mu
wstać.
 Zadzwoń... Robert... Niech przyjedzie...
Dobry Boże, chciał, żeby wezwała jego kierowcę.
Musiał być w wyjątkowo kiepskim stanie.
 Telefon?
 W kieszeni... Automatyczne... wybieranie...
osiem... numer osiemnaście.
Osunął się z powrotem na krzesło i zamknął oczy.
Mary uklękła między nogami Jacka i poklepała go
po kieszeniach, poszukując telefonu komórkowego.
Ze zdenerwowania drżały jej ręce, lecz szybko
zlokalizowała mały aparat, otworzyła go i wcisnęła
numer osiemnaście.
Rozległ się sygnał dzwonienia. I jeszcze jeden.
I następny.
 Skoro już tam klęczysz...  wymamrotał, uno-
sząc brew.
Taniec z diabłem 127
Mary pokręciła głową.
 Jesteś niemożliwy.
 Raczej: nienasycony.  Przesunął językiem po
wyschniętych wargach.  Pomóż mi wstać.  Objął
jej szyję.  Zaraz... Spokojnie...
Mary zachwiała się z powodu wysokich obcasów
i znacznej wagi Jacka.
 Człowieku, jesteś ode mnie cięższy o czter-
dzieści kilo  sapnęła.
 Same muskuły...
 Tak, ale tylko między uszami  burknęła,
usiłując odwrócić jego uwagę od bólu.
Nie przestawała przekomarzać się z nim, kiedy
prowadziła go przez korytarz w stronę schodów.
 Czy zamierzasz... zawsze... tak rozmawiać
z przyszłym... mężem?  wymamrotał.
 Mama zawsze mówiła, że młody pęd męż-
czyzny trzeba przygiąć i skierować w stronę, w któ-
rą powinien wzrastać.
Zarechotał.
 Przyginanie męskich pędów? Czysta... porno-
grafia. Powiedz, dlaczego ciągle ocieramy się o por-
nografię? Przecież to podglądanie tamtej pary było
zwykłą pornografią. Dlaczego daliśmy się w to
wrobić?
 Widocznie cię to podniecało...
 A ciebie nie?
 Niestety, chyba też. I to jest najgorsze.
 Chcesz zobaczyć... mój pęd?
 Teraz to jest już mój pęd, draniu.
128 Cherry Adair
 Racja... Mój pęd jest twoim pędem.
Zeszli po schodach.
Tylko dzięki swej niespotykanie silnej woli Jack
nie upadł. Niestety, mieli jeszcze do pokonania dużą
salę, która prowadziła do wyjścia.
 Gdzie się podziewaliście, moje gołąbeczki?
 zainteresowała się Sandy.
Stała u stóp schodów z kieliszkiem brandy w jed-
nej ręce i talerzem z przekąskami w drugiej.
 A co z obiecanym mi tańcem?
 Sandy, kochanie, moje zobowiązanie przecho-
dzi na następne przyjęcie  oświadczył Jack i sennie
się uśmiechnął. Wyraznie tracił kontakt z rzeczy-
wistością.  Muszę zabrać swoją dziewczynę do
domu, zanim zamieni się w dynię. Rozumiesz sa-
ma, że muszę się spieszyć.
Sandy wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu.
 Czyżbyś zrobił z niej kukurydziany placek?
 zażartowała.
Mary wymownie popatrzyła na kobietę i mocniej
otoczyła Jacka w pasie.
 Baw się dobrze, Sandy  powiedziała z uśmie-
chem.  Zadzwonię do ciebie za parę dni.
 Jeszcze jeden taniec... zanim wyjdziemy...
 mamrotał z uporem mało przytomny Jack, obej-
mując partnerkę obydwiema rękami.
Mary ledwie go podtrzymywała.
 Zatańczymy w domu, kochanie.  Wiedziała,
że Jack lada moment może wykrwawić się na śmierć
na wypolerowanym parkiecie.
Taniec z diabłem 129
Kiedy dotarli do drzwi wejściowych, jej sukienka
była wilgotna od krwi Jacka, a ręce bolały ją niemiło-
siernie. Na szczęście wyglądali jak para zakocha-
nych i nikt już nie zatrzymywał ich na towarzyską
pogawędkę.
 Tylko teraz mi nie umieraj, Jack  ostrzegła
partnera Mary, wyprowadzając go na dwór.  Ani
mi się waż!  Drzwi zamknęły się za nimi bezszelest-
nie, a stojąca kilkanaście metrów dalej limuzyna
błysnęła reflektorami.
Robert. Dzięki Bogu.
 Natychmiast bierzemy ślub  mruknął zdecy-
dowanym tonem Jack.  Chcę wystawnej uroczys-
tości. Muszą być kwiaty, ksiądz, muzyka, jednym
słowem wszystko. Zresztą, muszę odpokutować za
to, że naraziłem cię na takie atrakcje podczas tej
naszej pierwszej piekielnej randki w ciemno. Muszę
odpokutować za wszystkie moje kłamstwa, oszust-
wa, tchórzostwa... Jednym słowem, za wszystko...
 Urwał i uwiesił się na jej ramieniu.
Mary odetchnęła z ulgą, kiedy Robert, kierowca
Jacka, pospiesznie wyszedł z samochodu i chwycił
rannego z drugiej strony.
 Chyba zemdlał...  wysapała.
 Nieprawda! Tylko na chwilę straciłem przytom-
ność  wymamrotał Jack.  Mary, na litość boską,
przecież mężczyzni nie mdleją! I ja też wcale nie
zemdlałem  dodał, kiedy układali go na tylnej
kanapie limuzyny.  Podejrzewam, że dzisiejszą noc
będziesz wypominała mi do końca mojego życia,
130 Cherry Adair
a szczególnie w rocznicę moich oświadczyn, praw-
da?  spytał Jack, gdy samochód odjeżdżał spod
gmachu ambasady i kierował się ku Massachusetts
Avenue.
 A dodatkowo jeszcze dwukrotnie każdej nie-
dzieli  dodała słodko Mary, głaszcząc go po głowie,
którą trzymała na kolanach.
Jack westchnął.
 To dobrze  mruknął. Zzamkniętymi oczami [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grolux.keep.pl
  • Powered by MyScript