[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Giles już nie odpowiadając cofnął głowę i zamknął drzwi. Wcale nie mówił szeptem, tylko trochę ściszył głos, podobnie jak Aragh przed chwilą. Po sekundzie drzwi ponownie się otworzyły i wyszedł Giles ze swymi zastępcami, a za nimi Danielle. Dick Karczmarz poszedł włożyć zbroję i osiodłać konie rzekła do ojca. Jego ludzie już załadowali wóz, a sir Brian jest z nimi obok stajni. Dobrze. Jack, powiesz rycerzowi, że jesteśmy gotowi? spytał Brian. Pozostali niech zbiorą swoje drużyny. Jack ruszył wzdłuż budynku w stronę stajni, a inni poszli tam, gdzie zastęp banitów rozbił obóz. Piętnaście minut pózniej byli już w drodze. Brian jechał na Blanchardzie, Gi- les na jednym z koni Dicka, jasnoszarym w ciemnościach, a na czele kroczył Jim. Za nimi podążali Dafydd i Danielle, dalej furgon powożony przez Dicka i głów- ne siły banitów. Aragh już na początku zniknął warcząc, że spotka się z nimi na skraju lasu. Gdy wyruszyli, pojawiły się pierwsze przebłyski światła dziennego. Opuścili karczmę dobrą godzinę przed wschodem słońca, lecz gdy szli wijącą się wśród drzew ścieżką, większe pnie zaczęły się wyłaniać z ciemności i niebo pojaśniało. Wtedy też, zgodnie z przewidywaniami Dafydda, wiatr ucichł i ukazały się opary zalegające w niższych partiach lasu. Poruszali się w białoczarnoszarej scenerii, jakby stworzonej dla duchów i demonów nocy. W półmroku nadciągającego dnia ziemia tworzyła czarną platformę pod stopami, a upiorna zasłona mgły podniosła się dwakroć na wysokość człowieka i skryła wszystko dookoła. Po jaśniejącym z wolna niebie ciężko sunęły zimne chmury. Niewiele rozmawiali w czasie marszu; mgła, chmury i ciemności tłumiły wszelki entuzjazm. Furgon, oręż i zbroja podzwaniały. Podkowy koni głucho dud- niły. W zimnym, wilgotnym powietrzu ich oddechy tworzyły białe jak mgła ob- łoczki. Stopniowo wstawał prawdziwy dzień i opary zaczęły rzednąć. Niespodzie- wanie dla Jima doszli do skraju lasu i ujrzeli równinę otaczającą Zamek Malvern. Ostatnie strzępy mgły snuły się na otwartej przestrzeni, a spoza nich wyłaniały się wierzchołki kamiennych murów i wieżyc niczym na wpół zatopiony w morzu za- mek. Nagle pierwsze promienie wschodzącego słońca ukazały się zza wierzchoł- ków drzew i z ukosa przebiły się przez opary, jeszcze bardziej je rozrzedzając. 107 Z wolna poprawiała się widoczność, a w ostrym świetle można było wnet dojrzeć każdy kamień zamkowego krenelażu. Jim raz jeszcze popatrzył w niebo. Ciężka zasłona chmur zaczęła pękać pod uderzeniami wiejącego wyżej wiatru, ale na dole powietrze było ciągle spokojne. Sporo chmur jednak obniżyło się; uświadomił sobie wówczas, że nie będzie mógł dolecieć do zamku na dużej wysokości. Jeśli ma dotrzeć na wierzchołek donżonu w ciągu najbliższej godziny, musi utrzymać pułap zaledwie kilkuset stóp. Wów- czas ci na murach i basztach bez trudności rozpoznają zbliżającego się smoka i domyśla się, dokąd leci. Rozdział 16 Gotowe! zakrzyknął Brian głośno i ochoczo. Wszyscy obecni? Co z wilkiem? Martw się o siebie, szlachetny rycerzu odezwał się Aragh. Jestem tu już tak długo, że mógłbym w tym czasie zabić ze dwadzieścia owiec. Dobrze rzekł Brian. Przygotować się. Panie Giles, znasz swych ludzi i swój łuk. Ja znam swoją drużynę. Poprowadzisz razem z Walijczykiem łuczni- ków. Sir James, Dick, wilk do mnie. Wyprawa podzieliła się na dwie grupy. Kilka jardów z tyłu Dafydd ostrożnie zdejmował pokrowce, w które poje- dynczo powkładał strzały, tak pracowicie przygotowane w karczmie. Delikatnie obmacał ostrze i przed sobą wetknął w ziemię sześć strzał, a dwie pozostałe wsu- nął do kołczana. Dick zszedł z konia, na którym przyjechał. W dziennym świetle Jim zauważył, że jasnobrązowe zwierzę zostało obficie wypudrowane mąką lub jakimś innym białym proszkiem tak, że kolorem upodobniło się do Blancharda. Brian zsunął się z Blancharda i zaczął przekładać na pobielonego konia napierśnik i inne części zbroi swojego wierzchowca. Jaki jezdziec, taki rumak rzekł. Ty, Dick, i twoja kobyła równie nie pasujecie do swoich zbroi. Naczółek jest za szeroki na jej łeb, a osłona szyi za długa. Przez jakiś czas może je jednak nosić bez kłopotów. Napierśnik też jest za szeroki, ale niech zwisa luzno. Jeśli ponadto mocniej ściągnę podpiersienie i popręg, będzie wyglądać prawie tak dzielnie jak Blan- chard. Nadal nie będzie leżało dobrze rzekła Danielle. I przefarbowanie konia wyszło mizernie. Nie wiem, dlaczego nie pozwolisz karczmarzowi dosiąść twojego wierzchowca. Brian zmarszczył brwi. Nie życz mi nieszczęścia, panienko pogodnie powiedział Dick z głębi swojego hełmu. Trzymałem kiedyś takie konie. Mogę dosiadać wszelkich be-
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plgrolux.keep.pl
|