[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- A poszlaki przeciwko chorążemu? -Dużo w tym było przypadku, który Nowaczyk umiałwykorzystać. W domuSalamuchów traktowano go jakwłasnego syna. Był ulubieńcem ogrodnika i jego żony,a jedynym przyjacielem ipowiernikiem ich syna. W tej sytuacjiw odpowiednim momencie bardzo łatwo mógł skierować podejrzenia na chorążego. Znał jego wołomińską historię, bo sprawa była głośna wmiasteczku, gdy Kamińskiego karnie przeniesiono na stanowisko komendantaposterunku. Nowaczyk mógł przypuszczać, żemilicja pójdzietym fałszywym śladem. Pózniej zręcznie wplątał Wielgosa i dwóch pozostałych młodych ludzi. Może liczył nietylko na to, że aresztujemy i zrobimy sprawę niewinnemu,ale na jaknajwiększe zagmatwanie całej afery. Przypuszczam, że w trakcie dalszego śledztwauda nam się ustalić jego rolę w tajemniczym ginięciu psów zarównoz domuchorążego Kamińskiego, jak Matejaków. Wyjaśniliśmy też,że chorąży nie posłał wyjętychze ściany pocisków doekspertyzy, gdyż były prawiecałkowicie spłaszczone. Zrobiło tym notatkęsłużbową, którą wraz z kulami przesłał doKPMO w Pruszkowie. - A jak wyglądała sprawa psówNowaczyka? -Miał tylko jednego psa. Właśnie Babę-Jagę,tę, którateraz leży na dywaniei jest wyraznie niezadowolona, że nieśpi na swoim posłaniuw domu. Tresował ją z góry obmyślając przestępstwo. Potem doszedłdo wniosku, że należypozbyć się tegoczworonożnego świadka i zastrzelić psa zaraz po przyniesieniu przez niego pieniędzy. Ale słusznie rozumował, że brak psa będzie przeciwko niemu poszlaką. Kupił więc podobną sukę i sprowadziłdo domuw dniu,w którym zabił Babę-Jagę po wyprawie po złote runo. 182 - To było bardzo dobre pociągnięcie. -Jego wszystkie pociągnięcia były bardzo dobrei szczegółowo przemyślane. Jedyny błąd tostrzał do Baby-Jagi. Odruchowo użył lewejręki i trafił w prawą pierśpsa. I tym zdradziłsię, że jestmańkutem. Reszta podejrzanych była ludzmi praworęcznymi. - Miałem tutaj wizytę chorążego Kamińskiego. Oświadczył, że wobecpodejrzewania go o popełnienie przestępstwa będzie musiał złożyć podanie ozwolnienie z milicji. Uważa, że nie może dłużej u nas pracować, skoro potraktowaliśmy go jakopotencjalnego bandytę. Oczywiście wyrzuciłem gozadrzwi razem z jego podaniem i kazałemwracać do Nadarzyna. - Miałem rację proszącpana pułkownika o skierowanieKamińskiego do szkoły oficerskiej. Tam go nauczą, że gdyzdarza się przestępstwo, nie ma ludzi niepodejrzanych, bezwzględu na mundur i na ich stanowisko. Rozumiem, żejest mu przykro, ale inaczej nie mogłem postąpić. Musiałem i jego włączyć do gronapoddawanych ostatniej próbie. - Przecież Kamińskiego tam nie było. Pozorowałnapad. - W pokoju nie było, ale jedenz odkomenderowanychdo Nadarzyna ludzi szedł obok chorążego iuważał,którąrękąKamiński sięgnie po pistolet. Strzelał z prawej. - Byłby niemały kłopot, gdyby się okazało, że wśródtejpiątki jest dwóch mańkutów. -Tego się bałem. Do ostatniego momentu właściwie niewiedziałem, kto z tych pięciujest przestępcą. Dwóch leworęcznych przekreśliłoby całe doświadczenie. A jaktam Nowaczyk? - Spędza pierwszą w życiu noc w areszcie. Lekarz opatrzył go, ma solidnie poharataną rękę. Suka nie żałowałazębówi wzięła na nim dobry odwet. Jutro odeśle się go doszpitalana prześwietlenie. Trzeba sprawdzić, czy kości całe. Poddano go przesłuchaniu wstępnemu, odmówił zeznań. Ale to niema znaczenia. Sprawajest dostateczniejasna i bezsporna. - A co zrobimy z dowodem rzeczowym, Babą-Jagą? Suka słysząc swoje imię wstała z dywanu, podeszła dokapitana i położyła swój piękny łeb na kolanach oficera. 183. - Sądzę, że tym razem nie będziemy się trzymać "przepisów o przepadku i niszczeniu rzeczy służących do popeł"niania przestępstw" i o depozycie sądowym. Zabierajciepsado domu. Kapitan odetchnąłz ulgą. 184 Rozdział XIV: HONOR BADYLARZA Jak w lipcu, człowiek w wypłowiałym, przybrudzonym prochowcu szedł ulicą Sierakowskiego, nie zważając ani na deszcz, ani na kałużerozpryskujące się podjego stopami. Tedługie buty, któremiał na nogach,szyłdobry szewc, nie przepuszczały wilgoci. Człowiekszedłspokojnym krokiem, bez pośpiechu. Czapkę z daszkiemnasunął głęboko naczoło. Nie rozglądał się. Znał jużdrogę. Gdy otworzył drzwi szarego domu przy ulicy Sierakowskiego, domu z napisem: Komenda WojewódzkaMilicji Obywatelskiej, dyżurnysierżant zapytał stereotypowo: - Obywatel wjakiejsprawie? Do kogo? - Do komendanta wojewódzkiego. -Obywatel ma wezwanie? - Moje nazwisko Piotr Salamucha. Pan pułkownik napewno mnie przyjmie. Sierżant zadzwonił na górę. Najpierw rozmawiał zsekretarką, a pózniejz samym komendantem. Potem odłożył słuchawkę. - Usiądzcie, obywatelu, w poczekalni. Wywołamy was. Piotr Salamucha wszedł dosporego, wysokiegoholuz kolumnami i usiadł na jednym ze stojących tutaj krzeseł. Nie zdołał przejrzeć nawet pierwszej strony gazety,gdy podszedł doniego dyżurnymilicjant. - Obywatelu, pułkownik czeka. Chodzcie zamną. Za chwilęsekretarka, panna Janeczka, otwierała drzwido gabinetu szefa. 185. - Witajcie - pułkownik wskazał gościowi fotel przyokrągłym stoliku. - Co panadomnie sprowadza? Czyżby jakiś nowy szantaż? '". - Przyniosłem,panie pułkowniku, pieniądze- Piotr Salamucha sięgnął do lewej górnej kieszeni marynarki, wyjął z niej sporych rozmiarów pakiet owinięty w gazetę i powoli go odpakowywał.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plgrolux.keep.pl
|