Podobne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przechadzały się stateczne starsze panie z maleokimi leciwym pieskami na krzywych nóżkach, opalające
się na górce licealistki powoli zbierały koce i ręczniki, wkładały dżinsy i bez pośpiechu grupkami zbierały
się do domów, matki zaganiały rozbiegane dzieci do wózków, niebo powoli ciemniało, a oni siedzieli na
jakiejś ławce, trzymając się za ręce. Wtedy opowiedziała mu o swoich snach, znów przerażona własną
śmiałością, zdziwiona, że odważył, się coś takiego powiedzied. On w odpowiedzi ujął obie jej ręce w
swoje duże dłonie i przez chwilę po prostu patrzył na nią:
- Dobrze, to dobrze, że jestem w twoich snach. Tak po winno byd, to znaczy, że to dzieje się naprawdę.
- Co z nami będzie? - tyle zdołała odpowiedzied, zanim znowu zaczęli się całowad. Bez pośpiechu,
powoli, rozkoszując się swoim smakiem i dotykiem, zapachem zmieszanym z wonią rozgrzanej trawy i
asfaltu.
- Nie wiem. Naprawdę nie wiem - odpowiedział powoli. - Chciałbym wiedzied, ale tak bardzo się boję...
Niech po prostu tak zostanie - poprosił. Nie umiała mu odmówid. Gdyby ją poprosił, pofrunęłaby nad
Polem Mokotowskim i dalej, nad placem Konstytucji. Straciła jakąkolwiek wolę, czuła się jak w taocu,
kiedy pozwala się partnerowi przejąd kontrolę nad każdym najmniejszym poruszeniem obu ciał
złączonych w jedną całośd. I rzeczywiście, Marcin znów dotknął jej dłoni, pomógł jej, oszołomionej, wstad
z ławki. Szli do przystanku objęci, nie przejmując się tym, że na każdym rogu mogli natknąd się na jej
babcię, ciotki, sąsiadów, szkolnych kolegów jej braci.
- Musimy znalezd sobie jakieś miejsce - powiedziała prawie szeptem.
- Nie ma takiego miejsca - westchnął. - Chyba że pójdziemy w te trawy na górce i pomodlimy się, żeby
nikt nas nie znalazł.
- A u ciebie w domu? - spytała niepewnie.
- Nie, wykluczone - roześmiał się. - Mama akceptuje Agnieszkę, pod warunkiem że śpi w salonie. Nie
wiem, co by było, gdyby nas złapała.
- U mnie to samo - odparła smutno Teresa. - To znaczy Krzysiek śpi, gdzie chce, ale on jest na innych
prawach.
- To my, kochankowie bez dachu nad głową - roześmiał się.
Pożegnali się na przystanku, całując się tak długo, jak się dało. Kiedy wsiadał do autobusu, nad placem
Konstytucji świeciły już gwiazdy, tocząc z góry przegraną walkę z jaskrawymi sodowymi latarniami.
Innego wieczoru, gdy poszarzałe liście dawały już znaki, że lato wkrótce przerodzi się w jesieo, siedzieli
na Ursynowie, pod Kopą Cwila, paląc ognisko przy murku. Właściwie ognisko palił jakiś kolega Marcina,
chudy i bez wyrazu. Teresa nie mogła zapamiętad jego imienia. Artur? Adam? Marcin przyniósł jej swoje
opowiadania. Próbowała je czytad, podczas kiedy on, wpatrzony w ognisko, popijał kolejne piwa z puszki.
Było tam opowiadanie o jakimś mężczyznie błąkającym się po zaśnieżonym lesie, coś o śmierci, mgle i
poczuciu braku celu wędrówki. Lubiła czytad to, co pisał. To było prawie jak zaglądanie w jego myśli.
Próbowała odgadnąd, co chciał napisad, ale przeszkadzała jej jego fizyczna, namacalna bliskośd. Ich
dłonie musiały się co chwila szukad. Było coś naturalnego w tym, że tak po prostu siedzieli obok siebie na
murku, przytuleni, pijąc piwo, patrząc w płomienie. Nie mogła się oprzed, żeby znowu nie pomyśled:  Tak
powinno byd. Innych nie ma. Krzysiek i Agnieszka nie istnieją. Musieliśmy ich sobie tylko wyobrazid".
- Nic nie istnieje poza nami - wyszeptała w stronę ognia. Potem nagłe spadł deszcz i szukali schronienia
na klatce schodowej któregoś z bloków, identycznych jak porozrzucane białe klocki. Nacisnęli
przypadkowy przycisk na domofonie, Teresa powiedziała:
- Ja do babci na trzecie piętro, tam domofon nie działa. - I zapraszające brzęczenie pozwoliło otworzyd
ciężkie oszklone drzwi. Pojechali windą na samą górę, siedzieli na ósmym piętrze, Teresa i ten chudy
palili papierosy. Marcin przyglądał się jej posępnie, bez słowa.
- Chciałbym móc cię dokądś zabrad - powiedział jej tamtego wieczoru na pożegnanie, na stacji metra
Służew absurdalnie jasnej, czystej i błyszczącej w porównaniu z mrokiem podwórka i klatki schodowej.
Przez następne tygodnie jednak nigdzie jej nie zabrał, koniec wakacji spędzili, błąkając się po
warszawskich podwórkach i pubach, popijając piwo, całując się i trzymając za ręce. Czasem rozmawiali,
ale nigdy o rzeczach naprawdę ważnych. Teresa łapała się na tym, że prawie go nie zna, że nie wie o nim
nic - jaki jest, jak to byłoby z nim mieszkad, budzid się co rano, parzyd kawę i rozmawiad o niczym przy
muzyce z radia. Marzyła, żeby chod raz spędzid z nim dzieo zwyczajnie, jak spędzała z Krzyśkiem, żeby
dostad cokolwiek więcej niż te kradzione chwile, z konieczności intensywne i wypełnione dotykiem,
zapachem, pożądaniem tłumiącym wszystko inne. A jednak podświadomie wiedziała, że na nic innego
nie może liczyd; że jej przyszłośd jest przesądzona, a jedyne, co może jeszcze zrobid, to zbierad te
momenty jakby wyrwane z rzeczywistości, magazynowad w pamięci na lepsze czasy. Następne łata miały
jej pokazad, że miała rację, chod może gdyby wtedy oboje nie przybrali masek, nie udawali, że nic poza
feromonami ich nie łączy - może dostałaby ten jeden wymarzony dzieo.
TERAZ
Szkolenie miało się rozpocząd o czternastej. Marcowy dzieo zapowiadał nadchodzącą wiosnę, pomimo
we zalegających hałd starego śniegu zmieszanego ze żwirem niedopałkami i psimi odchodami. Słooce
świeciło tak jasno, że na przekór kilkustopniowemu mrozowi chciało się rozpiąd płaszcz i z
powiewającym szalikiem - bez czapki - biec ulicami. Teresa, jak zawsze przy takich okazjach usiłowała
wypchnąd z myśli czekające ją półtorej godzi wykładu, a skupiła się na tym, co nastąpi pózniej. Była
umówieni z Marcinem jak za dawnych lat. Na godzinę miała wyrwad się ze swojego życia. Rzeczywistośd
miała na chwilę rozstąpid się i przepuścid ją do świata marzeo. Na godzinę, tylko na godzinę. Ale obiecała
sobie nie myśled o tym, jak to boli, kiedy taka godzina się kooczy. A trwa w rzeczywistości zatrzaskuje się,
a światło z jaskrawego zmienia kolor na brudnoszary. Wiedziała, że po spotkaniu będzie żałowad, ale [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grolux.keep.pl
  • Powered by MyScript