[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Tak, tylko że wraz z tymi kajdankami skończyło się marzenie o plaży i słońcu - pokiwała smutno główką. - Niekoniecznie - dodał Jerzy. - Mam trochę roboty wokół mojej posesji. Zarobisz, to pojedziesz sama. Chłopaka zawsze jakiegoś znajdziesz. Znasz się na ogrodnictwie? - Nie za bardzo - odpowiedziała. - No to nie zarobisz na wyjazd. - Ale mogę posprzątać dom. - Dobre i to. Okej, potraktuję cię ulgowo. W końcu uratowałaś nas. - Dzięki - posłała nam całusy. - Tak naprawdę, to nie chce mi się wracać do domu. Widzę po was, że się nie nudzicie. Detektywi! Och, jakie to musi być wspaniałe! Przygoda, przygoda, przygoda! Nawet porwania tu się zdarzają. Na dobrą sprawę szkoda jechać nad morze. Tutaj jest ciekawiej. - I niebezpieczniej - rzuciłem oschle. - To nie zabawa ani gra komputerowa. Tutaj ważą się losy cennego zabytku. A kto wie, może nawet i życie ludzkie jest zagrożone. - Moim zdaniem, hrabia Saint-Germain nie zrobi tej twojej Kamili nic złego - zwrócił się do mnie Batura. - Też tak sądzę, ale musimy ją odnalezć. - O Jezu! - zapiszczała Malina. - To ten cały Saint-Germain naprawdę istnieje? Nic nie powiedzieliśmy. Lepiej było nie wtajemniczać jej we wszystko. Jerzy znowu popatrzył na Malinę wzrokiem inspektora przesłuchującego świadka. - To jak nazywał się ten adwokat? Ten, o którym wspomniał przez komórkę Ikar? 69 - Ten seledynowy gość z jaguarem mówił coś o jakimś Zlipcu... Zlipińskim... coś w tym guście. - Trzeba by to jakoś sprawdzić - mruknąłem. - Wiem! - poderwała się z fotelika Malina. - Wytrzasnę skądś książkę telefoniczną. Ostatecznie, dopiliśmy kawę i ruszyliśmy na pocztę w Milanówku. Pomysł rozpoczęcia poszukiwań mecenasa w książce telefonicznej nie był wcale głupi, lecz wiedzieliśmy dobrze, że tacy ludzie mieli najczęściej zastrzeżone numery. Poza tym nie było pewności, czy ten mecenas mieszka akurat w Milanówku. Poczta mieściła się nieco dalej za skwerem Bohaterów Polski Podziemnej na ulicy Piłsudskiego, w nowoczesnym klimatyzowanym budynku. Niestety, z książki telefonicznej nie udało się odnalezć żadnego mecenasa o nazwiskach zapamiętanych przez Malinę. - Na pewno chodziło o jakiegoś Zlipca albo Zlipińskiego? A nie przypadkiem Zlipczyńskiego? Rzuciliśmy się z nową ochotą na podniszczoną księgę, lecz i tym razem spotkał nas zawód. Nie było żadnego mieszkańca Milanówka o tym nazwisku. - Jesteś pewna co do tych nazwisk? - pytałem rozgoryczony. - A może chodziło o Zlepca? - Nie pamiętam dobrze - marudziła. Czy ja wiem... nie, raczej nie. Zliwicki... Zliwecki... o, coś w tym guście! Już prędzej Zliwiński, śliwka... - O, nie - jęknął Batura. - Znowu się zaczyna. To bez sensu. W ten sposób nie znajdziemy adwokata. A na koniec okaże się, że chodzi o Gruszkę. Jerzy wyszedł ostentacyjnie z budynku poczty na skąpaną w ostrym słońcu ulicę. Zawiedzeni poszliśmy za nim. Chyba miał rację - były to bezsensowne poszukiwania. Co robić? - myślałem, idąc za Batura obok speszonej i milczącej Maliny. Przejechał po torach z łoskotem pociąg i wybił mnie z zamyślenia. Gdzieś po drugiej stronie torów kolejowych, wśród mrowia skrytych za parkanem starodrzewu willi mógł mieszkać ów człowiek. Cóż z tego, skoro nie znaliśmy jego nazwiska. Niewykluczone, że był on w zasięgu naszej ręki. Lecz jak znalezć kogokolwiek w tym piętnastotysięcznym miasteczku, w zagęszczeniu tonących w zieleni posesji? Szliśmy z powrotem na Rynek ulicą Warszawską, zostawiwszy za plecami most nad torami. Główny trakt Milanówka wyginał się w łuk, odbijając nieco od torów. Na parkingu przed antykwariatem stanęliśmy obok wylotu uliczki, przy której piliśmy kawę. - Wiem! - klepnąłem się w czoło. - Musimy sprawdzić ostatnie transakcje w galeriach i domach aukcyjnych. Z okresu przynajmniej ostatnich sześciu miesięcy. Może natrafimy na jakiś ślad adwokata? Popatrzyli na mnie z żądaniem bliższych wyjaśnień. - Muszę dostać się do bazy danych ministerstwa - dodałem. - Jeśli ten mecenas jest jakoś zamieszany w sprawę cennej Biblii, to może wcześniej brał udział w innych, legalnych transakcjach związanych z kupnem dzieł sztuki, szczególnie mam na myśli starodruki i rękopisy. - Jedziemy! - wydał rozkaz Jerzy i skierował się na pobliski parking. - Stop! - zatrzymałem go. - To nie takie proste. Obawiam się, że wejście do Ministerstwa Kultury może być pod ścisłą obserwacją ludzi Ikara. - Bzdura - przerwał mi Batura. - Ikar myśli, że jesteśmy w lesie, w tej ruderze. Prawda? Inaczej już by dał nam jakiś znak, że wszystko kontroluje. Podrapał się po głowie. 70 - Może i tak - dodał zaraz. - Masz rację, budynek ministerstwa może być obserwowany przez kogoś z jego paczki. Musimy tak założyć, bo nie możemy popełnić najmniejszego błędu. Jednakże sądzę, że dzisiaj Ikar wyjątkowo się spieszy. Jeśli obserwowaliby twoje ministerstwo, to powinni także mieć na oku mój dom w Otrębusach. A tak nie jest, bo nie dostaliśmy żadnego znaku do Ikara. Pewnie szkoda mu ludzi do jednoczesnej obserwacji niezbyt strategicznych punktów. Dzisiaj liczy się tylko włamanie. Myśli, że ma nas z głowy, więc rzuci wszystkie siły do akcji w Milanówku. Dlatego mamy szansę mu przeszkodzić. Jeśli jednak obawiasz się wejścia
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plgrolux.keep.pl
|