Podobne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

-Nie rozumiem - poskarżył się Skórzasty.
- Rozchodzi się o to, że nikt tam jeszcze nie założył dyskoteki - cierpliwie wyjaśniał
mu prezes. - Jeśli będę pierwszy, to potem wystarczy pilnować, żeby nikt pod bokiem nie
urządził drugiej. W sobotę, jak na tańce zjedzie z okolicy ze dwieście małolatów, to od
każdego po dychu za wstęp, do tego piwo po piątalu, może się i z kim pogada, żeby
marihuana i ta no - pstryknął palcami, aby sobie przypomnieć - amfetamina, to ja zrobię, żeby
miał u mnie monopol, a on mi będzie płacił procent od utargu...
- Brzmi niegłupio - mruknął Skórzasty. - Ze trzy tysiączki miesięcznie można
wydusić.
- Nie miesięcznie, a tygodniowo - złote zęby zalśniły w uśmiechu.
- Taka kapusta... - zdumiał się Zenek. - W życiu tyle nie widziałem. Tylko pewnie
trzeba wyłożyć z góry sporo.
-Trzeba... Blaszaną halę ze trzysta metrów postawić, wyciszyć, żeby ludzie się nie
czepiali i nie zrobili donosu do skarbówki...
- Styropianem najlepiej - podsunął ten w kurtce.
-Na przykład. Do tego sprzęt do nagłośnienia, kolorowe światła i tak dalej. Ze
dwadzieścia tysięcy pójdzie na start...
- Dużo - mruknął Zenek. - Bardzo dużo...
-No więc mam pewien pomysł - ich towarzysz zniżył głos. - Ale to zły czas i
miejsce... Pogadamy o tym pózniej.
- Dziki? - zapytał Skórzasty.
- Gdzie tam. To tylko drobna partaninka. Mam na myśli prawdziwą forsę.
Dopili piwo i poszli. Zamyśliłem się. Coś się szykowało. Ci trzej planowali jakieś
grubsze przestępstwo... I co z tym fantem zrobić? Zawiadomić policję? I co powiedzieć? Na
podstawie samych planów nie można nikogo zamknąć...
Wrócił doktor z dwoma kuflami do piwa pełnymi gazowanej wody mineralnej. Była
cudownie zimna, prosto z lodówki...
- Na zdrowie - żartobliwie stuknęliśmy się szklanicami. Obrzydliwa suchość w ustach
rozpuszczała się z każdym łykiem. Znowu można było myśleć. Siły wyczerpane upałem
powoli powracały.
- Kojarzy pan tego tubylca ze złotymi zębami? - zapytałem.
- A, tego co ma sklepik, do którego nie wpuszcza archeologów? - roześmiał się
ponuro.  A jakże. Był tu dawniej sołtysem, ale go pogonili... Gadają, że zębów się dorobił na
przemycie czegoś kilka lat temu. Sklepu też. Nieciekawy typ...
- Dlaczego nas nie lubi?
- Czort go wie... Ale tę jego wywieszkę to sobie sfotografujemy i wyślemy do
Teleekspresu, niech ludzie też mają trochę rozrywki...
Dopiliśmy wodę i ruszyliśmy do obozowiska. Nadchodził wieczór, trochę powiewał
wiatr, ale nadal ciężko było oddychać...
- Tak, ludność tubylcza często nas tępi - westchnął doktor. - Pamiętam, jak na
powierzchniówkach spuścili na moich studentów byka... Mogło być nieszczęście, ale spłoszył
się, kiedy wystrzeliłem w powietrze. Raz mnie tubylcy pogonili z widłami, bo sądzili, że
przyjechałem dobrać się do skarbów jakiegoś miejscowego dziedzica... Ale bywali i
przyjaznie nastawieni. Kiedyś, jak szukałem dymarek, to mnie zaprowadzili nad rzeczkę,
gdzie leżały kloce żużlu... Mojemu znajomemu przytrafiła się jeszcze lepsza przygoda. Kopał
we wsi ze studentami, wpadł jakiś dziennikarz i napisał artykuł o tych badaniach do lokalnej
prasy. Następnego dnia przyjechał sołtys sąsiedniej osady z prośbą, żeby i u nich coś
pokopać, bo trzeba wieś rozsławiać... Tak więc nie ma reguły. Poza tym, niestety, ciągle
kuleje uświadomienie ludzi... Większość, jak podczas budowy odkryje coś ciekawego, to
niszczy, żeby tylko nikt się nie dowiedział. Inni przeciwnie, ściągają archeologów do każdego
starego garnka, ale czasem dzięki temu udaje się odkryć rzeczy naprawdę ciekawe. Nasza
ziemia kryje przedziwne cuda. Teraz przy okazji badań na trasie gazociągu znaleziono
świątynię celtycką. Palenisko ofiarne, a wokoło kilkanaście pogrzebanych psów złożonych w
ofierze. W sumie wystarczyło dokładnie zbadać pas ziemi długości kilkudziesięciu
kilometrów i szeroki zaledwie na rzut kamieniem i kilkaset ciekawych stanowisk odkryto... A
ile jeszcze na nas czeka?
***
Tego wieczora nie było ogniska. Zanurkowałem do namiotu. Udawałem, że śpię, ale
w rzeczywistości czytałem książkę, aż wewnątrz zrobiło się zupełnie ciemno. Czy tajemniczy
nocny wędrowiec i dziś pójdzie na spacer? Postanowiłem to sprawdzić. Nikt chyba nie
zauważył, że mój namiot nieco różnił się od tych, które można kupić w sklepie. Jego tylna
ścianka dawała się odczepić. Dzięki temu mogłem wyśliznąć się niezauważony, w razie
gdyby ktoś mnie obserwował. Założyłem czarny kombinezon i cicho wyczołgałem się do
lasu. Starałem się iść bardzo ostrożnie. Dotarłem do kępy jałowców rosnących obok ścieżki i
ułożyłem się w nich na płask. Czekałem. Minęło dwadzieścia minut, godzina...
Zrobiło się zupełnie ciemno. Nieoczekiwanie od strony obozowiska usłyszałem lekkie
kroki. Ktoś szedł ścieżką. Wyobraznia podsunęła mi na myśl zwinnie poruszającego się
bosonogiego studenta. Ciemna sylwetka przemknęła koło mnie i pognała w mrok. Tajemnicza
zjawa poruszała się bez latarki... Włączyłem noktowizor i już miałem ruszyć jego śladem, gdy
usłyszałem chrzęst błota pod czyimiś nogami.
- Do diabła, gdzie on się podział? - usłyszałem głos dziewczyny.
- Noktopia, koci wzrok... - parsknęła druga. - I co, nawet jak go podejdziemy, to
latarkę zauważy na pół kilometra... Spróbujmy jutro raz jeszcze z muchomorami...
Zapaliły latarki i zawróciły do obozowiska. Leżałem na swoim miejscu czekając, co
jeszcze się wydarzy. Jeśli dobrze rozpoznałem, rozmawiały Ewa i Krystyna. Czy zatem
bosonogim wędrowcem był Niels? Czego mogły od niego chcieć? Czego on po nocy bosy
szukał w lesie? I o co chodziło z tymi grzybami? Widziałem, jak Hreczkowski skonfiskował
mu koszyk muchomorów. Czyżby chciał kogoś otruć? Mało prawdopodobne, nazbierałby
grzybów po cichu, sporządził z nich wywar... Może faktycznie nie znał się na grzybach?
Tylko po co muchomory mogły być potrzebne dwu  czarownicom"?!
Wypełzłem z krzaków. Zapaliłem latarkę i zbadałem błotniste miejsce drogi.
Faktycznie, znalazłem odcisk bosych stóp. Zgasiłem ją i włączyłem noktowizor. Tajemniczy
osobnik nie mógł być daleko. Zielona widmowa poświata, ciemnozielone sylwetki drzew...
Urządzenie miało niestety spory bezwład obrazu, mysz biegnąca w poprzek drogi znaczyła
swoją trasę wyświetlając jasną smugę utrzymującą się przez kilka sekund. Szedłem ścieżką
rozglądając się ostrożnie na boki. Nieoczekiwanie gdzieś z daleka dobiegł mnie ten sam
dziwny dzwięk, który słyszałem poprzedniej nocy siedząc z doktorem w namiocie - pracowni.
Coś jakby dudnienie wyładowanego wozu na piaszczystej wiejskiej drodze. Zatrzymałem się
usiłując namierzyć, z jakiego kierunku dobiega. Nic z tego nie wychodziło. Ruszyłem na
przełaj przez las. Na chwilę zatrzymałem się koło polany, na której znajdowały się wykopy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grolux.keep.pl
  • Powered by MyScript