Podobne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Unikam rzeczy, które mi szkodzą, ale nadal biorę środki przeciwbólowe.
Kiedy spróbowałam je odstawić, ból był nie do zniesienia. Zaczynam popadać w
rozpacz, pani doktor.
Lauren zajrzała do notatek.
- Jest alternatywa... Mogę panią skierować do kliniki. Nie zagwarantuję
pani stuprocentowego wyleczenia, bo to stosunkowo nowa kuracja: psycholog
uczy strategii reagowania, a fizjoterapeuta poprawia stan ogólny. Tak naprawdę
to kwestia nauczenia się, jak sobie radzić z bólem.
- Nie brzmi to zbyt przekonująco - westchnęła Polly. - Czy będę to miała
przez całe życie? Ostatni rok był koszmarny.
Lauren zawahała się.
- Przy podrażnionym jelicie skurcze mięśni są nieregularne i nie-
skoordynowane. To ma wpływ na przechodzenie kału przez jelito. Nie znamy
przyczyny tej dolegliwości. Tak jak w przypadku niestrawności, sądzimy, że
mamy do czynienia ze splotem czynników.
- Wspaniale - westchnęła ponownie Polly. - Innymi słowy, nie ma na to
lekarstwa.
- Są dowody wskazujące, że ludzie żyjący w stanie stresu cierpią
dotkliwiej. Mogłaby pani rozważyć zmianę pracy i stylu życia.
- 95 -
S
R
- Ależ to niemożliwe! Mam dostać awans w styczniu. Niech mi pani
wierzy, niełatwą przeszłam drogę, pracując w dziedzinie zdominowanej przez
mężczyzn. Pracowałam na to lata.
Lauren skinęła głową.
- W takim razie ponawiam pierwszą sugestię. Polly jęknęła i niechętnie
pokiwała głową.
Nic nie skłoni tej kobiety do zmiany pracy, myślała Lauren,
przygotowując skierowanie do kliniki, kiedy Polly wyszła, a nawet gdyby ją
zmieniła, wcale nie wiadomo, czy byłoby to stosowne rozwiązanie. Polly
potrzebowała wyzwania i zdecydowała się na życie dla kariery zawodowej, a nie
dla rodziny. To było coś, o czym Lauren prawie przekonała samą siebie w
Afryce - kariera, niezależność... bez mężczyzny, którego kochała. Tylko że teraz
zaczynała dostrzegać, jak bardzo się myliła.
- 96 -
S
R
ROZDZIAA DZIEWITY
Wigilia wypadła w sobotę.
Lauren miała dyżur w gabinecie przed południem, a Jessie zgodziła się
przyjść na kilka godzin. Ku ich zdumieniu, o wpół do dwunastej nie było już
pacjentów i Lauren zwolniła Jessie, aby mogła dokończyć świąteczne zakupy.
W południe Lauren zdecydowała, że za dziesięć minut wyjdzie, kiedy do
pokoju wszedł Eliot z ponurym wyrazem twarzy. Był w płaszczu. Jego oczy
rzucały gniewne błyski. Stanął przed jej biurkiem.
- Dlaczego nie przyszłaś najpierw do mnie, zamiast iść do Hugona? Aż
tak mnie nienawidzisz?
- O czym ty... - usiłowała zapytać, ale jej przerwał.
- Praktyka aż tyle dla ciebie znaczy, prawda?
Nagle zrozumiała, że mówi o odejściu Hugona, i jej policzki
poczerwieniały.
- Gdybym wiedział, że aż tak ci zależy na tym, żeby się mnie pozbyć,
wyjechałbym natychmiast, kiedy się tu zjawiłaś.
Patrzyła na niego, nie wierząc własnym uszom.
- Nie mówisz poważnie.
- Owszem - powiedział z goryczą. - Byłem głupi, sądząc, że możemy być
wspólnikami. Proszę bardzo, bierz wszystko. Możesz wziąć mój udział, kiedy
chcesz, bo szczerze mówiąc, Lauren, przestało mi na tym zależeć.
Z tymi słowy wyszedł z pokoju, nie spojrzawszy na nią. Trzaśnięcie drzwi
zawibrowało w uszach.
Po chwili zadzwonił Hugo. Lauren nadal siedziała przy biurku, rozżalona
i rozdygotana, starając się zrozumieć, co spowodowało ten gwałtowny wybuch.
- Tak mi przykro, moja droga - przepraszał Hugo. - Eliot dzwonił do nas
dziś rano. Mnie nie było, rozmawiał z Amy. Powiedziała mu, że ma mieszane
uczucia w związku ze świętami, bo to moje ostatnie święta w gabinecie.
- 97 -
S
R
Westchnął ciężko.
- Mam wrażenie, że niewłaściwie przedstawiła mu całą sprawę. Nie miała
złych intencji, ale Eliot mógł pomyśleć, że przyszłaś do mnie w sprawie mojego
udziału.
Lauren westchnęła. Zastanawiała się, czy powiedzieć Hugonowi o tym, co
się wydarzyło, ale nie chciała żadnych kłótni między nim a Amy, zwłaszcza w
Wigilię. Będzie musiała sama to jakoś wyjaśnić.
- Nie martw się - powiedziała spokojnie. - Wesołych świąt dla was
wszystkich.
Prawie usłyszała, jak odetchnął z ulgą.
- Nawzajem, Lauren. Daj mi znać, gdybym mógł się na coś przydać.
Było oczywiste, myślała, gdy odkładała słuchawkę, że Eliot uznał, że to
ona zwróciła się do Hugona w sprawie jego udziału. Niewiele mogła teraz
zrobić. Bez entuzjazmu myślała o zbliżających się świętach.
Wieś pełna była ludzi robiących ostatnie zakupy. Lauren jechała wolno,
rozpoznając niektóre twarze i machając znajomym na powitanie, po czym
zaparkowała pod sklepem. Chciała kupić świeże owoce, czekoladki i kasetę z
kolędami do słuchania w samochodzie. Jechała z powrotem wolno, bo droga
była wyjątkowo zatłoczona.
Zbliżając się do domu, zauważyła dwie postaci siedzące na ławce przy
drzwiach wejściowych, pod nagimi gałęziami glicynii.
- Chrissie - szepnęła - i Eliot. Opuściła okno i zwolniła.
- Dzień dobry, pani doktor - wymamrotała Chrissie.
Dziewczyna siedziała owinięta płaszczem Eliota. Lauren szybko
zaparkowała i pospieszyła do nich. Przeraziła się, widząc spuchniętą twarz
Chrissie.
- Co się stało? - zapytała.
Chrissie ponownie wybuchnęła płaczem. Eliot wstał, ujął Lauren za ramię
i zaprowadził ją z powrotem do samochodu.
- 98 -
S
R
- Pokłóciła się z rodzicami - wyjaśnił zmęczonym głosem. - Mówi, że ją
wyrzucili i nie ma dokąd pójść. Ten dom to jedyne miejsce, jakie jej przyszło na
myśl.
- Tutaj? - Lauren patrzyła na szlochającą dziewczynę. - Przecież ona nie
może tu zostać.
- Powiedziałem jej to. Przyszedłem dziesięć minut temu, żeby zabrać
najpotrzebniejsze rzeczy i siedzę z nią tutaj, usiłując ją przekonać, że awantura z
rodzicami nie jest aż tak poważna. Zaproponowałem, że ją odwiozę do domu i
porozmawiam z jej ojcem. - Westchnął. - Jak widzisz, niewiele zdziałałem.
- Masz zamiar wyjechać? - spytała cicho.
- Po tym, co się wydarzyło dziś rano, nie bardzo jest sens, żebym
zostawał.
To nie był odpowiedni moment na wyjaśnienia. Nawet gdyby zaczęła ich
udzielać, nie była pewna, że uwierzyłby jej, będąc w takim nastroju.
- Eliot, mam dyżur i w każdej chwili mogę zostać wezwana. Może niech
na razie Chrissie wejdzie z nami do domu? Pewnie zmarzła. A co z Davidem?
Gdzie jest?
- Podobno na tournee. Chrissie nie ma pojęcia, kiedy i czy w ogóle go
zobaczy.
- Wejdzmy do domu i ogrzejmy się.
Zawahał się na chwilę, po czym wzruszył ramionami.
Lauren odetchnęła z ulgą. Jeśli zdoła go skłonić, żeby na razie został,
może znajdzie odpowiednią chwilę, żeby mu wyjaśnić nieporozumienie
spowodowane przez Amy.
W domu było ciepło i przytulnie, ale mimo płaszcza Eliota Chrissie i tak
drżała. Azy spływały jej po policzkach.
- Jaki jest numer twoich rodziców? - spytała Lauren.
Dziewczyna podała go niechętnie. Lauren wykręciła numer i podała jej
słuchawkę.
- 99 -
S
R
- Nie mogę - szepnęła Chrissie.
- Owszem, możesz - powiedziała stanowczo Lauren. - Przede wszystkim
powiedz rodzicom, gdzie jesteś.
Po chwili wahania Chrissie wzięła słuchawkę.
- Rozpalę w kominku - zdecydował Eliot, wchodząc do salonu. Lauren
pomyślała, że może uda się chwilę porozmawiać i poszła za nim. Patrzyła, jak [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grolux.keep.pl
  • Powered by MyScript