[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dzięki temu przynajmniej nie będzie mógł oskarżyć jej o brak chęci do współpracy. Nienaganne, pełne rezerwy zachowanie Taylora tylko pogarszało sprawę. Nigdy dotąd nie spotkała mężczyzny bardziej opanowanego i bardziej działającego jej na nerwy. Przemknęło jej przez myśl, że chętnie wylałaby mu kawę na spodnie, żeby sprawdzić jego reakcję. - Czyżbym nie zauważył jakiegoś dowcipu? - spytał Taylor, gdy po twarzy B. J. przemknął bezwiedny uśmiech. - Nie... - Opanowała się niemal natychmiast. - Chyba się zamyśliłam. Przepraszam, muszę sprawdzić, czy pokoje zostały posprzątane. Czy chcesz zjeść lunch tutaj, czy też pójdziesz do jadalni? - Pójdę do jadalni. - Taylor pochylił się i stukając długopisem w biurko, uważnie się jej przyglądał. - Zjesz ze mną? - Ogromnie mi przykro - B. J. mówiła tonem słodkim jak sacharyna - ale jestem zawalona robotą. Polecam ci pieczeń wołową. Na pewno będzie ci smakować. - Zadowolona z siebie cicho zamknęła drzwi. Dzięki pomysłowości i odrobinie szczęścia udało się jej unikać Taylora przez całe popołudnie. Pensjonat był prawie pusty, ponieważ większość gości, korzystając z ładnej pogody, wyszła na zewnątrz. B J. przemykała się po cichych korytarzach, na wpadając na Taylora, choć przez cały czas go nasłuchiwała. To była dziecinada, ale bawiła ją ta zabawa w chowanego. Przed samą kolacją w pensjonacie nadal było cicho i sennie. Nucąc pod nosem, B J. sprawdzała pościel w magazynie na drugim piętrze, pewna, że tutaj Taylor Reynolds nie za- wędruje. Na chwilę oderwała się od swego zajęcia i pomyślała o nadchodzącym lecie, o pływaniu łódką po jeziorze, o spacerach w lesie i długich, ciepłych wieczorach. Choć myśli te były bardzo przyjemne, nie sprawiły jej spodziewanej radości. Czegoś tu brakowało... A raczej kogoś. Bo właściwie z kim będzie pływać po jeziorze? Kto będzie jej towarzyszyć w te długie letnie wieczory...? - Nie potrzebuję go - mruknęła, klepiąc stos wykrochmalonych prześcieradeł. - Absolutnie nie potrzebuję. Gdy tyłem wycofywała się z maleńkiego pomieszczenia, nagle na kogoś wpadła. - Jesteś podenerwowana, nieprawdaż? - Taylor wziął ją za ramiona i odwrócił do siebie. - W dodatku mówisz do siebie. Chyba potrzebujesz wakacji. - Poklepał ją protekcjo- nalnie po policzku. B. J. odzyskała mowę i odparła ze względnym spokojem: - Przestraszyłeś mnie, skradając się w ten sposób. - Myślałem, że właśnie w to się bawimy przez całe popołudnie. - Nie mam pojęcia, o czym mówisz - rzuciła wściekła, że ją przejrzał. - A teraz wybacz... - Wiesz, że gdy się złościsz, między oczami robi ci się pionowa zmarszczka? - Jestem naprawdę bardzo zajęta. - Za wszelką cenę starała się utrzymać chłodny ton, jak również dystans fizyczny. - Taylor, czy jest coś szczególnego, co byś chciał... - Urwała, widząc, że on śmieje się od ucha do ucha. - Czy jest jakaś sprawa, którą chciałbyś omówić? - poprawiła się od razu. - Przyjąłem dla ciebie wiadomość - poinformował ją, a potem uniósł palec i pomasował zmarszczkę między jej brwiami. - Bardzo intrygującą wiadomość. - Ach, tak? - rzekła obojętnie, modląc się, by się odsunął. - Zapisałem ją, by ci dokładnie powtórzyć. - Wyjął z kieszeni kartkę. - Wiadomość pochodzi od panny Peabody. Informuje cię, że Cassandra już urodziła. Cztery dziewczynki i dwóch chłopców. Sześcioraczki. - Taylor pokręcił głową. - Nadzwyczajny wyczyn! - Nie dla kotki. - B J. poczuła, że się rumieni. Dlaczego akurat on musiał przyjąć tę wiadomość? Dlaczego Cassandra nie mogła poczekać? - Panna Peabody jest jednym z naszych stałych gości. Przyjeżdża tu dwa razy do roku. - Rozumiem - powiedział Taylor z grymasem na ustach. - A teraz, gdy już spełniłem swój obowiązek, kolej na ciebie. - Wziął ją za rękę i poprowadził korytarzem. - Wiejskie powietrze doskonale wpływa na mój apetyt. Co zjemy? - Nie mogę... - zaczęła. - Oczywiście, że możesz. Pomyśl o mnie jak o gościu. Zasadą tego pensjonatu jest sprawianie przyjemności gościom, czyż nie? A zjedzenie kolacji w twoim towarzystwie sprawi mi przyjemność. Przyparta do muru B. J. nie umiała znalezć żadnej wymówki. Kolacja minęła względnie spokojnie. W miarę jak zbliżała się ku końcowi, B J. była coraz bardziej zrelaksowana. Bezwiednie poddała się urokowi osobistemu Taylora i niewiele mogła na to poradzić. Jaka szkoda, że on nie jest kimś innym, pomyślała, gdy opowiadał jakąś anegdotkę. Ale przecież ja toczę z nim wojnę... Przypomniała sobie ich rozmowę z poprzedniego dnia. Tak, to była wojna, której nie wolno jej przegrać. Gdy Taylor uniósł kieliszek i uśmiechnął się, B J. zastanawiała się, czy Mata Hari stanęła kiedyś przed trudniejszym zadaniem. W pewnym momencie do ich stolika podszedł Eddie. - Panie Reynolds - zakomunikował - jest do pana telefon z Nowego Jorku. - Dziękuję, Eddie. Odbiorę w biurze. Zaraz wracam - powiedział, wstając.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plgrolux.keep.pl
|