[ Pobierz całość w formacie PDF ]
historyjkę, którą opowiadałem ci tego dnia, kiedy Daisy przewróciła cię i potłukła doniczki? Postanowiłem ją spisać. Ten pomysł tak bardzo mi się spodobał, \e odło\yłem wszystkie inne prace. - To była piękna bajka. - Gdyby wszystko szło normalnym trybem, musiałaby zaczekać. Ale ja chcę się dowiedzieć, dlaczego ta kobieta była uwięziona w zamku przez te wszystkie lata. Czy to wina czarów? A mo\e jej własne zaklęcia? Co to za siła kazała temu młodemu człowiekowi wspiąć się na mur i odnalezć księ\niczkę? - Decyzja nale\y do ciebie. - Nie, ja chcę się tylko tego dowiedzieć. - Boone... - Ana ujęła go nagle za rękę. - Co ci się stało? - Nic takiego. Otarłem sobie kostki. Wzruszył ramionami. - Naprawiałem pralkę. - Trzeba było przyjść do mnie, tobym ci opatrzyła skaleczenie. - Powiodła palcami po rozciętej skórze, z nadzieją \e potrafi ją zagoić. - Boli? W pierwszej chwili chciał zaprzeczyć, ale zaraz uświadomił sobie swój błąd. - Kiedy Jessie coś boli, całuję ją w to miejsce. - Pocałunek czyni cuda - przyznała, dotykając ustami jego otartych kostek. Zaryzykowała te\ krótki kontakt, \eby się upewnić, \e ból nie jest zbyt dotkliwy i Boone'owi nie grozi zaka\enie. Okazało się, \e wprawdzie skaleczenia nie były grozne, za to Boone cierpi na straszny ból głowy, wywołany nadmiernym stresem. Tu akurat mogła mu pomóc. Z uśmiechem odgarnęła mu włosy z czoła. - Jesteś przepracowany. Miałeś ostatnio tyle roboty z przeprowadzką, masę pisania, martwiłeś się te\, czy podjąłeś właściwą decyzję. - Nie wiedziałem, \e jestem przezroczysty. - Nietrudno to zobaczyć. - Zaczęła delikatnie masować mu skronie. - A na domiar wszystkiego miałeś tyle kłopotów z przygotowaniem dla mnie kolacji. - Chciałem... - Wiem. - Czuła teraz męczący go ból. śeby odwrócić jego uwagę, przytknęła usta do jego ust i starała się uleczyć migrenę. - Gotowe. Dziękuję. - Cała przyjemność po mojej stronie - mruknął, przygarniając ją mocniej do siebie. Oparła mu ręce na ramionach. Trudniej było jej poradzić sobie z pulsującym bólem, który nagle rozszedł się po jej ciele. - Boone... - Wysunęła się z jego objęć. Nie przyspieszajmy biegu rzeczy. - Przecie\ ci mówiłem, \e nie będę tego robił. Ale to nie oznacza, \e nie będę próbował cię pocałować, kiedy nadarzy się taka okazja. - Podał Anie kieliszek. - Nie posunę się dalej, póki sobie tego nie za\yczysz. - Sama nie wiem, czy powinnam ci za to dziękować, czy nie, choć czuję, \e powinnam. - Nie. Nie musisz mi za to dziękować. Ani za to, \e cię pragnę. Widocznie tak musi być. Czasami myślę o tym, co będzie, jak Jessie dorośnie. I wiem, \e gdyby jakiś mę\czyzna próbował zmusić ją do czegoś, na co jeszcze nie byłaby gotowa, zabiłbym go własnymi rękami. - Skrzywił się i upił łyk wina. - Oczywiście je\eli zacznie jej się wydawać, \e jest ju\ wystarczająco gotowa, powiedzmy przed... czterdziestką, zamknę ją w domu, póki jej to nie przejdzie. Ana roześmiała się. Patrząc na przejętego Boone' a, który stał oparty o brudną kuchenkę, ze ścierką zawiązaną w pasie, uświadomiła sobie, \e jest gotowa się w nim zakochać. - Mówisz jak paranoiczny ojciec. - Paranoja i ojcostwo to synonimy. Masz na to moje słowo. Poczekaj tylko, jak Nash będzie miał te swoje bliznięta. Zacznie myśleć o ubezpieczeniu, hi-gienie jamy ustnej i tak dalej... Jedno kichnięcie w środku nocy będzie w nim budziło panikę. - Morgana mu na to nie pozwoli. Paranoiczny ojciec potrzebuje sensownej matki... - poniewczasie ugryzła się w język. - Przepraszam. - Nie ma za co. O pewnych sprawach lepiej mówić otwarcie. Alice nie \yje ju\ od czterech lat. Rany goją się, zwłaszcza je\eli ma się miłe wspomnienia. - W sąsiednim pokoju coś huknęło, potem rozległy się szybkie kroki. - I sześcioletnią córkę, która trzyma cię przy \yciu. W tym samym momencie Jessica wpadła do kuchni i rzuciła się Anie na szyję. - Nareszcie! Myślałam, \e ju\ nigdy nie przyjdziesz! - Oczywiście, \e przyszłam. Jak mogłabym odrzucić zaproszenie moich najmilszych sąsiadów? Patrząc na nie obie, Boone uświadomił sobie, \e ból głowy gdzieś się ulotnił. To dziwne, pomyślał, nakrywając do stołu, przecie\ nawet nie zdą\yłem za\yć aspiryny. Nie była to spokojna, romantyczna kolacja. Boone zapalił świece i udekorował stół kwiatami, które zostały w ogrodzie po poprzednim właścicielu. Nakrył we wnęce z wielkim, półokrągłym oknem, zza którego dochodził szum morza i śpiew ptaków. Wymarzona sceneria na romantyczny wieczór. Ale nie było ani wyznawanych tajemnic, ani składanych szeptem obietnic. Zamiast tego były śmiechy i radosny, dziecinny głosik. Nie było mowy o tym, jak blask świec pozłaca skórę Any i pogłębia barwę jej oczu. Mówiono o szkole Jessie, o tym, co tego dnia robiła, a tak\e o nowej bajce, która zrodziła się w głowie Boone'a. Po kolacji Ana wysłuchała opowieści o szkolnych sukcesach Jessie, a tak\e o nowej kole\ance Lydii, po czym zaproponowała, \e razem z Jessie pozmywają naczynia. - Nie, zrobię to pózniej. - Boone czuł się świetnie w zalanej słońcem jadalni. Zbyt dobrze pamiętał te\ bałagan pozostawiony w kuchni. - Brudne naczynia nie uciekną. - Ale ty gotowałeś. - Ana wstała i ju\ zaczęła zbierać talerze ze stołu. - Kiedy mój ojciec gotuje, mama zmywa. I vice versa. Zasada Donovanów. Poza tym kuchnia to dobre miejsce na babskie rozmowy. Prawda, Jessie? Tego Jessie nie wiedziała, ale natychmiast obudziła się w niej ciekawość. - Pomogę ci. Prawie nie tłukę naczyń. - Mę\czyznom nie wolno wchodzić do kuchni podczas babskich rozmów. - Ana nachyliła się ku Jessie. - Bo tylko przeszkadzają. - Spojrzała wymownie na Boone'a. - Mógłbyś w tym czasie przejść się z Daisy po pla\y. - Ja nie... - Spacerować po pla\y? Samemu? - Tak uwa\asz? - Tak. Odetchnij trochę. Wiesz co, Jessie, kiedy byłam ostatnio w mieście, widziałam prześliczną sukienkę. Była niebieska jak twoje oczy i miała atłasowa kokardę. - Ana przystanęła z piramidą talerzy w rękach i spojrzała na Boone'a. - Jeszcze tu jesteś? - Ju\ wychodzę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plgrolux.keep.pl
|