[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dawał czadu. To dziwne, bo wydaje się bardzo, bardzo nieśmiały. Janie notuje to, a potem rozlewa na notes czerwoną powerade. Napój opryskuje jej but i wsiąka. A potem, na chemii, wybucha jej zlewka. Odłamek szkła, niczym gwiazdka do ciskania, wbija jej się w brzuch. Rozrywa koszulę. Janie przeprasza i wychodzi z klasy, żeby zatamować krwawienie. Szkolna pielęgniarka każe jej bardziej uważać. Janie przewraca oczami. Gdy wraca na lekcję, pan Durbin pyta, czy może zostać po szkole, żeby omówić powody wybuchu. Na lunch są barfaritos. Palant, Głupek i Dupek dwoją się i troją. Dziś uczniowie mają wypełnić kwestionariusze zdrowotne i na każdej z ich lekcji ktoś zasypia, nawet na wuefie. Janie ucieka się w końcu do rzucania spinaczami w głowy śpiących, żeby ich obudzić. Kiedy dociera do czytelni, ma ochotę się rozpłakać. Carrie jak zwykle zapomniała ojej urodzinach. A potem orientuje się z przerażeniem, że właśnie dostała okres. Dostaje przepustkę i spędza prawie całą godzinę nauki własnej w łazience, żeby tylko uciec przed wszystkimi. Nie ma tamponu ani dwudziestu pięciu centów, żeby kupić go w automacie. Więc po raz drugi w dniu dzisiejszym trafia do szkolnej pielęgniarki. Pielęgniarka nie okazuje jej współczucia. Wreszcie, gdy do końca lekcji zostało tylko pięć minut, wraca do biblioteki. Cabel rzuca jej pytające spojrzenie. Janie kręci głową na znak, że wszystko w porządku. Cabel się rozgląda. Wślizguje się na krzesło naprzeciwko niej. - Dobrze się czujesz? - Tak, po prostu mam kiepski dzień. - Zobaczymy się wieczorem? - Chyba tak. - Kiedy możesz przyjść? Janie się zastanawia. - Nie wiem. Mam kilka spraw do załatwienia. Może koło piątej? - Masz ochotę potrenować? Janie się uśmiecha. - Tak. - Będę na ciebie czekał. Dzwoni dzwonek. Janie kończy zadanie z anglika, łapie plecak, płaszcz i rusza do pokoju pana Durbina. Wie już, dlaczego jej zlewka wybuchła, i jakoś nie ma ochoty wyjaśniać mu, co się stało. Otwiera drzwi. Pan Durbin siedzi z nogami na biurku. Krawat ma poluzowany, górny guzik koszuli odpięty. Włosy sterczą mu lekko, jakby właśnie przeczesał je palcami. Na kolanach trzyma podkładkę z klipsem, a na niej klasówki. Podnosi wzrok. - Witaj, Janie. Zaraz kończę. - Zapisuje coś. Janie stoi i czeka, przestępując z nogi na nogę. Ma skurcze. I boli ją głowa. Pan Durbin robi jeszcze kilka notatek, a potem odkłada pióro i patrzy na Janie. - Ciężki dzień, co? Janie uśmiecha się wbrew sobie. - Skąd pan wie? - Domyśliłem się. - Wygląda, jakby zastanawiał się, co teraz powiedzieć, i w końcu pyta: - Dlaczego ciasto i lukier? - Słucham? - Dlaczego spośród wszystkich rzeczy, które miałaś w koszyku, odłożyłaś akurat ciasto i lukier? - Miałam za mało gotówki. - Rozumiem. Nie znoszę, kiedy mnie to spotyka. Ale dlaczego nie odłożyłaś winogron, marchewki czy czegoś innego? Janie mruży oczy. - Dlaczego? - Masz dziś urodziny? Tylko nie kłam, sprawdziłem w twoich dokumentach. Janie wzrusza ramionami i odwraca wzrok. - A na co komu tort? - odpowiada. Głos ma cieniutki, walczy ze łzami. Durbin przygląda jej się zamyślony. Janie nie potrafi odczytać wyrazu jego twarzy. A potem on zmienia temat. - No to opowiedz mi o tym twoim małym wybuchu. Janie się wzdryga. Wzdycha. Wskazuje tablicę. - yle widzę z daleka - mówi. Pan Durbin puka się w brodę. - To by wiele tłumaczyło. - Uśmiecha się i odsuwa z krzesłem od biurka. - Byłaś już u okulisty? Janie się waha. - Jeszcze nie. - Spuszcza głowę. - Kiedy masz wizytę? - pyta znacząco Durbin. Wstaje, bierze zlewkę, potrzebne odczynniki i stawia je na stole laboratoryjnym Janie. Zapraszają gestem. - Jeszcze się nie umówiłam. - Potrzebujesz pomocy finansowej, Janie? - pyta życzliwie. - Nie... - odpowiada Janie. - Mam trochę pieniędzy. -Rumieni się. Nie potrzebuje jałmużny. Pan Durbin spogląda na wzór. - Przepraszam, Janie. Staram się tylko pomóc. Jesteś rewelacyjną uczennicą. Chcę, żebyś dobrze widziała. Janie milczy. - Spróbujemy powtórzyć ten eksperyment? Popycha zlewkę w jej stronę. Janie zakłada okulary ochronne i włącza palnik. Mrużąc oczy, czyta instrukcję i odmierza uważnie odczynniki. - Tu jest jedna czwarta, niejedna druga - mówi Durbin, wskazując palcem. - Dziękuję - mamrocze Janie, koncentrując się. Tym razem tego nie schrzani. Aączy odczynniki. Miesza je jednostajnym ruchem przez dwie minuty. Pozwala im zawrzeć. Odmierza czas. Wyłącza palnik. Czeka. Roztwór przybiera wspaniałą fioletową barwę. Pachnie jak syrop na kaszel. Jest idealny. Pan Durbin klepie ją po ramieniu. - Dobra robota, Janie. Janie uśmiecha się szeroko. Zdejmuje okulary ochronne. Dłoń Durbina wciąż spoczywa na jej ramieniu. Teraz je głaszcze. Janie zbiera się na mdłości. O Boże, myśli. Chce się stąd wydostać. Durbin uśmiecha się do niej z dumą. Jego dłoń zsuwa się w dół jej pleców, tak lekko, że Janie prawie jej nie czuje, a potem zatrzymuje w talii. Janie jest skrępowana. - Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Janie - mówi Durbin niskim głosem, zbyt blisko jej ucha. Janie usiłuje się nie wzdrygnąć. Stara się normalnie oddychać. Znieś to, Hannagan, powtarza sobie w myślach. Durbin odsuwa się i pomaga jej posprzątać stanowisko. Janie chce uciec. Wie, że powinna zachować zimną krew, ale wymyka się przy pierwszej okazji. Rozmowa o tym, co się może wydarzyć, to jedno, a doświadczenie tego na własnej skórze to drugie. Janie dygocze i zmusza się, żeby iść spokojnie. Zebrać myśli. Wychodzi na parking przed szkołą. A potem przypomina sobie,
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plgrolux.keep.pl
|