[ Pobierz całość w formacie PDF ]
siące akrów łąk spłonęło, straciliśmy też kilka zabudowań. Najgorsze, że straż pożarna nie może użyć samolotów do rozpylania wody, bo wiatr jest za silny. Trzeba jak najprę- dzej przepędzić bydło z zagrożonych terenów, wykopać rowy przeciwpożarowe, które powstrzymają postęp ognia... - urwał, jakby dopiero teraz dotarło do niego, że mówi do Abby, a nie do jednego z pracowników rancza. - Obawiam się, że trzeba będzie odłożyć nasz miodowy weekend na kiedy indziej. Odwiozę cię do Austin i pojadę do Złotych Ostróg. Powinienem dotrzeć tam jeszcze dzisiaj. - Nigdzie nie musisz mnie odwozić. Jadę z tobą - powiedziała bez wahania. Leo posłał jej uważne spojrzenie. - Złote Ostrogi to mój problem. Ciebie sprawy tego rancza nie dotyczą - powiedział szybko i raptownie zamilkł, jakby poraziła go jakaś myśl. - Co się stało? - spytała Abby. - Nic, nic. - Skoro nic, to jadę z tobą. Jestem twoją żoną - powiedziała zdecydowanie. - Jak chcesz - mruknął i wypił kolejny łyk kawy. Odezwał się dopiero po długiej chwili. - Przepraszam. Wybacz mi moje zachowanie, ale jestem zmęczony. A noc przy telefonie to nic, w porównaniu z tym, co czeka nas na miejscu. - Mną się nie przejmuj - powiedziała Abby szybko. - Doskonale cię rozumiem. Kiedy chcesz lecieć? - Pilot jest już gotowy. - Wobec tego daj mi pięć minut. Zbiorę rzeczy i... - zerwała się z miejsca. R L T - Nie. - Złapał ją za rękę. - Najpierw zjesz porządne śniadanie. Nie możesz się gło- dzić. Pół godziny pózniej ich samolot wzbił się w powietrze. Abby patrzyła, jak wyspa pod nimi staje się coraz mniejsza. Ot, skrawek zieleni otoczony złocistym pasem plaży, zagubiony wśród szmaragdowych wód oceanu. Siedzący naprzeciwko niej Leo natychmiast po starcie otworzył laptopa i zaczął pracować. Nie poświęcił ani jednego spojrzenia rajskiemu zakątkowi, który musieli tak nagle opuścić. Całą uwagę skupił na przygotowywaniu strategii obrony rancza przed ogniem. Co jakiś czas jednak Abby przyłapywała go na tym, że posyłał jej spojrzenia pełne napięcia, w których był niepokój i coś jeszcze, jakby poczucie winy. Choć chciała, nie mogła zapomnieć o tym, jak Connor pytał Leo na ich ślubie: Czy w końcu powiedziałeś jej prawdę?". Może była paranoiczką, ale intuicja jej podpowiadała, że Leo martwił się nie tylko sytuacją na ranczu. Także czymś, co miało związek z nią, ale o czym nie chciał jej po- wiedzieć. Od centrum rancza dzieliło ich pięćdziesiąt mil, gdy z okien samolotu dostrzegli złowieszcze jęzory ognia strzelające w górę na kilkadziesiąt metrów. Nad horyzontem, na niebie czarnym od dymu, rozlewała się krwawa łuna. Kiedy zaczęli się zniżać do lą- dowania, zobaczyli kowbojów na koniach, którzy pędzili stada bydła w stronę niezagro- żonych obszarów, odciętych od ognia przez rzekę. Kilka chwil pózniej samolot z lekkim wstrząsem dotknął ziemi i zaczął się toczyć po asfalcie małego lotniska, wytracając prędkość. Gdy wysiedli, gorzki swąd spalenizny wiszący w ciężkim, gęstym od dymu powietrzu niemal pozbawił ich tchu. Leo ruszył szybkim krokiem ku rozłożystej sylwet- ce Wielkiego Domu, a Abby podążyła za nim, usiłując zwalczyć tremę. Nie była przy- błędą ani uzurpatorką, choć z jakiegoś powodu tak właśnie się czuła. Jako żona Leo Storma miała prawo stać u jego boku. Ponad czerwonym dachem domostwa blade słońce z trudem przebijało się przez woal gorącego brudnoszarego dymu, który porywisty wiatr niósł od strony pożaru. Leo z widocznym niepokojem spojrzał w stronę horyzontu. R L T - Nie powinienem był cię tu przywozić. Ogień jest bliżej domu, niż myślałem. - Zatrzymał się, złapał ją za ramiona i spojrzał jej prosto w oczy wzrokiem pełnym napię- cia. - Czekaj w Wielkim Domu aż do mojego powrotu. I miej telefon cały czas przy so- bie. - Chcę jechać z tobą. - Przykryła dłońmi jego ręce. - Nie ma mowy - uciął zdecydowanie. Abby nie dałaby się tak łatwo zbyć, ale w tym momencie od strony domu nadbiegł szef personelu rancza Kinky, siwy żylasty kowboj z sumiastym wąsem i w nieodłącznym stetsonie. Ukłonił się Abby z daleka, unosząc kapelusz, a potem całą uwagę skupił na Leo. Obaj mężczyzni ruszyli ramię w ramię, pogrążeni w rozmowie. Na podwórzu przed domem panował trudny do opisania zamęt. Wszędzie stały wozy straży pożarnej i buldo- żery potrzebne do robienia przecinek i rowów przeciwpożarowych. Strażacy w brudnych od sadzy kombinezonach i spoceni, pokryci kurzem od stóp do głów kowboje uwijali się niezmordowanie, nawołując się, zdając relacje, przygotowując się do ponownego wyru- szenia w teren. Powietrze aż drgało od adrenaliny. Komendant straży pożarnej podszedł do Leo i zaczął mu coś tłumaczyć, wykonując rękami dramatyczne gesty. W następnej chwili Abby zobaczyła, jak Leo i Kinky ruszają biegiem do zaparkowanej nieopodal ubłoconej terenówki, i rzuciła się za nimi w pogoń. Zdążyła dopaść drzwi samochodu po stronie Leo, zanim odjechali. - Uważaj na siebie - wyszeptała, kiedy opuścił szybę. Nie chciała, żeby jechał tam, gdzie zza horyzontu unosił się złowróżbny czarny dym. Ale wiedziała, że nic go przed tym nie powstrzyma. Na twarzy miał wypisaną wolę walki. Marzyła, żeby wziął ją w ramiona i przycisnął mocno do siebie, zanim odjedzie. On jednak widocznie myślał już tylko o czekającym go zadaniu, bo posłał jej jedno po- ciemniałe nieodgadnione spojrzenie, a potem bez słowa skinął na Kinky'ego, żeby ruszał. Nie obejrzał się ani razu. Abby została sama pośród panującego na podwórzu chaosu. Zamknęła oczy i przywołała obraz Leo, jego ciemnych włosów, wyrazistych oczu i pięknie wyrzezbio- nych ust. Odtwarzała w pamięci zdecydowany, męski zarys jego szczęki i mocną linię R L T szerokich ramion. Skupienie i niezłomność, jakie malowały się na jego pociągłej twarzy, kiedy razem z Kinkym szykowali się do odjazdu. Co będzie, jeśli nie wróci? Poczuła, jak wypełnia ją zimna, dławiąca pustka. Właściwie nie znała tego człowieka. Spędzili ze sobą dwie gorące noce i to
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plgrolux.keep.pl
|