[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Ja go znałem jako Buziaczka. - Dobrze, niech tak będzie. Córcia, nie ssij paluszka. Wyjm z buzki. Prawda, proszę pana, że to nieładnie tak paluchy kłaść do buzi? Widzisz, pan też kręci głową. No już, siadaj tu ładnie jak grzeczna dziewczynka. O tak, brawo, prawda, proszę wujka? - Tak jest, brawo - powiedział wujek, czyli ja, i nie mogłem powstrzymać myśli, że kwestia wkładania do buzi w przyszłości wróci jak bumerang. - A wie pan, że wczoraj w nocy była tu policja? W sprawie sąsiadki Hamiyet, świeć Panie nad jej duszą - mówiąc to, zrobiła okropnego zeza i puknęła się wskazującym palcem w sam środek czoła. - Uparta była trochę. Nieznośna nawet, pewnie ze starości. Ale szkoda mi się jej zrobiło. Przecież my tutaj raptem kilku sąsiadów mamy. A ona wykształcona i może przez to trochę megierowata. Wszystko wiedziała najlepiej, każdemu się sprzeciwiała. Ale co tam... Nawet po śmierci całą kamienicę postawiła na nogi. Do białego rana nic tylko przesłuchania i przesłuchania. Na szczęście małżonek jest funkcyjnym w medycynie sądowej, więc nas długo nie maglowali. Ale nawet naszą Sevgi pytali, czy nie słyszała strzałów, co nie, córciu? Sevgi z kciukiem wetkniętym do buzi aż po nasadę wybuczała potwierdzające yhyyy . Różowe policzki za każdym razem inaczej kończyły swój monolog i zaczęło mnie już wciągać zgadywanie, co będzie następne. - Niech sam pan przyzna, teraz telewizor włączony 33 w każdym pokoju, każdy ogląda co innego, w jednym filmie strzelają z pistoletu, a w drugim z armaty. Skąd mam wiedzieć, cośmy słyszeli? Małżonek twierdzi, że mogli założyć tłumik... - Ma pani rację - przyznałam. - Nie ja, tylko małżonek. Ja nawet tam nie poszłam oglądać trupa. Jeszcze by mi się słabo zrobiło. Pewnie, że byłam ciekawa, ale opanowałam się. Nie miałam odwagi. Widziałam swoją matkę nieboszczkę, i mi wystarczy. - A pani Sabiszka? - zapytałam. - Zaparzę herbatkę i zaraz wracam. - Może pomóc? - Ależ skąd! A może byśmy się kawki napili, a potem z fusików powróżyli, hę? Ale nie, bo ciasto pan przyniósł, to kawka nie pasuje... - Złapała paczkę i pognała do kuchni. Rozgryzła mnie. Nie zmylił jej męski strój. Wprawny wzrok naszego aniołka wyłapał wszystko w sekundę. W końcu dorastała razem z Fevzim, z bliska obserwowała jego przemianę. Która szanująca się pani domu bez mrugnięcia okiem wpuściłaby do siebie nad ranem obcego mężczyznę i proponowała mu wróżenie z fusów?! - Polubiłam pana - wyznała. Do diabła, chyba nie czytała w moich myślach! - Podoba mi się, że pan tak lubił Fevziego. Oj, w dzieciństwie to on mi nieraz krwi napsuł, ale też go po swojemu lubiłam. - No dobrze, ale gdzie może być pani Sabiha? Gospodyni popatrzyła na córkę rejestrującą każde nasze słowo z miną grzecznej dziewczynki. - Córcia, idz no do pokoju, pobaw się troszkę. - Ojejku... - naburmuszona dziewczynka stawała się coraz bardziej irytująca. - Jak ci zaraz pokażę ojejku ... - gruchnęła matrona, zdejmując z nogi kapeć. Jak najwolniej dziewczynka zsunęła się z kanapy i z nadąsaną miną, wpatrzona w dyndający w matczynej dłoni pantofel, powłócząc nogami, wyszła z pokoju. Dam głowę, że zatrzymała się na korytarzu i podsłuchiwała pod drzwiami. - Mam pewną teorię - w głosie gospodyni pojawił się tajemniczoprzemądrzały ton. - Pani Sabiszka usłyszała o wszystkim w telewizji i albo padła na zawał, albo zemdlała. I teraz leży tam za ścianą. Bo gdzie niby poszła? Wczoraj w nocy tu sądny dzień się wyprawiał, a u niej cisza jak makiem zasiał. Pytali o nią, tośmy powiedzieli, że nic nie wiemy, a policjanci się nie upierali. Ja sobie myślę, że ona tam jest - leży nieżywa albo zemdlona. Pan wie przecież, że ona niewidoma. Pewnie jej serce nie wytrzymało. Nie bardzo wiedziałam, jaki związek ma ślepota ze słabym sercem, ale gospodyni miała taką minę, jakby przed chwilą dokonała epokowego odkrycia. Oczy jej błyszczały i w podnieceniu czekała na pochwałę. - Nie daj Bóg - powiedziałam. - A nie daj, nie daj. Ale patrz pan, co Bóg daje i co zabiera każdego dnia. Wystarczy pomyśleć, co się w tym kraju wyprawia. Znów pokiwałam głową ze zrozumieniem. - To co robić? Dziś, najpózniej jutro, będzie pogrzeb Buziaczka. Zależy, kiedy wydadzą ciało z kostnicy. Jeśli w grę wchodzi zbrodnia, procedury się wydłużają. My wszystko załatwimy jako jej znajomi, ale matka pewnie chciałaby wziąć udział w pogrzebie albo chociaż wiedzieć, gdzie pochowano jej syna. - Matko jedyna, kompletnie zapomniałam o pogrzebie! Ja chętnie pójdę i pewnie kilka osób z sąsiedztwa. Tylko co ja zrobię, jak następnego dnia pokażą w gazecie zdjęcia z pogrzebu transwestyty? To konserwatywna okolica... Proszę mi wybaczyć. - Oczywiście, jak pani uważa - powiedziałam litościwie, w myślach dodając różne inwektywy. - My tu się razem pomodlimy. Jakby pan chciał wpaść, to dam znać kiedy. - Będę zaszczycony - powiedziałam wymijająco, bo nudzą mnie stypy i zawsze mam ten sam dylemat: z kobietami siedzieć nie mogę, poza tym nie znoszę wiązać na głowie 34 chustki, a wśród mężczyzn nie mam chwili spokoju. Zawsze albo patrzą dziwnie, albo któryś odciąga mnie na bok, żeby dawać dobre rady. Poza tym wątpię, aby ktoś tu rzeczywiście zorganizował modlitwę za zbłąkaną duszę Fevziego. Popatrzyłyśmy na siebie ze zrozumieniem, widać było, że gospodyni coś jeszcze chciała dodać, ale zabrakło jej odwagi. - Musimy cierpliwie czekać, a pogrzeb da się opóznić najwyżej o jeden dzień - zarzuciłam przynętę, bo odwaga różowych policzków rosła. - No mówię przecież, że dla mnie ciotka Sabiszka tam leży, bidulka... Ale mój mąż nie chce o tym słyszeć. Sam wie najlepiej, mówi, że jak trup jest za ścianą, to za tydzień i tak poczujemy... - To co pani proponuje? - Mam klucz - wyznała prawie szeptem. - Sabiszka dała mi na wszelki wypadek. Ale sama nie mam odwagi tam zajrzeć. Bo jeśli naprawdę tam leży, to ja chyba obok niej trupem padnę! Mój Boże, moje wszystkie wysiłki zostały nagrodzone! Pulchne policzki okazały się prawdziwym skarbem! - Jeśli mi pan potowarzyszy, możemy iść razem - padły słowa, na które tak długo czekałam. Rozdział 14 Różowe policzki szły przodem, a ja za nimi. Stanęłyśmy pod drzwiami po drugiej stronie korytarza. Gospodyni przyłożyła palec do ust, bo przecież działałyśmy w tajemnicy. Zamknęłam powoli powieki na znak potaknięcia. W życiu policzków pojawiło się kolejne zródło emocji i najwyrazniej miały one zamiar wycisnąć z tej zabawy, ile się da. Rozejrzawszy się ponownie dokoła, kobieta wetknęła klucz do dziurki i popatrzyła na mnie z szatańskim uśmieszkiem. Prawie jak filmowy bohater, który zaraz spowoduje wybuch wojny nuklearnej. Przyjacielskim gestem położyłam jej dłoń na ramieniu, dodając jej ostatniej brakującej kropli odwagi. Przekręciła. I w tym samym momencie drzwi się otworzyły. Po drugiej stronie patrzył na nas wrogo jakiś facet w stalowym garniturze. Wyglądał najwyżej na trzydziestkę i w stu procentach należał do ludzi, których garnitury postarzają. Patrzył na nas złowrogo. A my, wyjąwszy klucz z dziurki, starałyśmy się nadać swoim twarzom tylko lekko zdziwiony wyraz. Tamten nawet gęby nie otworzył... - Jestem sąsiadka z naprzeciwka. Przyszłam do pani Sabiszki. - Różowe policzki pierwszy raz pobladły, ale w piskliwym i łamiącym się głosie brzęczała nuta pretensji. Facet popatrzył na mnie wzrokiem bezmyślnym za to bardzo groznym. Odpowiedziałam głupawym uśmiechem, żegnając się z ostatnią szansą wejścia do środka.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plgrolux.keep.pl
|