[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przez Irak do Bagdadu, a za dwa kolejne z Bagdadu do Teheranu. Wkraczając we wrota poselstwa, mamy pieniędzy równo na cztery galony benzyny, która w Persji jest tania jak melony, a te wszędzie można kupić za bezcen. Niestety. Honorariów z prasy żadnych, za to odbieramy przekaz z domu na kwotę dziesięciu funtów, która musi nam wystarczyć na dotarcie do Bombaju. Co będzie dalej? Każdy miły nawet odpoczynek z czasem zamienia się w udrękę. Gdy raz już wpadłeś do Teheranu, to jak śliwka w kompot. Brak słów do opisania tej gościnności. Chcesz po trzech dniach wyjechać? A dokąd się krewki podróżnik śpieszy? Nagle mnożą się maleńkie trudności natury formalnej. Całe sześć tygodni czekamy bezradni, a poselstwo polskie stara się załatwić wszystkie niezbędne formalności i umożliwić nam jak najszybszy wyjazd. Góry z dnia na dzień stają się coraz bielsze, aż pewnego dnia spostrzegamy, że zima przyszła, złote pomarańcze i cytryny okryły białe czapy śniegu. Gdy za oknami szaleje śnieżyca, Stach rusza na granicę Iraku po naszą broń, wywalczoną z trudem przez trzy rady ministrów i sześć tygodni oczekiwania. Zostaję sama. Przez tydzień trwa zawierucha, przez tydzień czekam wieści, płaczę, gryzę paznokcie, rozpaczam i drżę ze strachu o życie mojego chłopca. Widmo śmierci czai się każdej nocy w koszmarach sennych, aż pewnego dnia ambasador angielski dostarcza świstek papieru, a na nim parę słów: Halo, jestem w Hamadan, czekam na autobus do Karmanshah, jeśli nie przyjdzie jutro, wrócę koło poniedziałku. Strasznie tęsknię. Stach A więc żyje! Wreszcie pewnej nocy materializuje się widmo Stacha na progu. Pośród głuchej nocy rozdzwania się budzik, wydziera się jazgotliwym brzęczeniem, wyszarpuje resztki snu. Półprzytomni zrywamy się z posłania, składamy pościel, rozglądamy się jeszcze po pokoju, żeby niczego nie zapomnieć, żegnamy wszystkie kąty sentymentalnym spojrzeniem, nieprędko znów ujrzymy podobny zbytek. Dnieje, nie ma czasu do stracenia. Naciągamy na grzbiet swetry, fufajki, kaftany, jest ich niestety za mało. Stach przenosi tobołki i uwiązuje przy motorze. Mahma, służący Pers, czeka już na posterunku, drzwi uchyla i częstuje gorącą kawą. Poselstwo śpi jeszcze. Posilamy się na stojąco, robię zapasy na drogę: chleb, owoce, jajka, masło, wczorajsze kotlety, wszystko to razem starczy może na dwa do trzech dni skromnej przegryzki. Wkradamy się na palcach do pokoju radcy, który śpi jak kamień. Wyszturchany, pożegnany obdarowuje nas na drogę błogosławieństwem i butelką whisky. Słońce nie wschodzi, jest chmurno i mży. Poprzez oślizłe błoto roztopionego śniegu i biały opar mgły docieramy do mozaikowych wrót, przeciskając się pomiędzy burymi osiołkami, wytaczamy się poza mury miasta. Błotnisty szlak wiedzie pomiędzy gliniane przedmieścia, szeroką spowitą mgłami doliną otoczoną pokrytymi lodem szczytami, na wirażach wiatr ścina krew w żyłach, jest naprawdę zimno, twarze sine, z nosów cieknie, kurczę się w wózku, by utrzymać w sobie resztki ciepła. Zakręt. Wciąż wyżej, chlapie mokry śnieg pod ślizgającymi się kołami, blade słońce przebija się anemicznie przez chmury. Widzieliśmy góry perskie jesienią, teraz mamy okazję poznać je zimą... Około piątej po południu wdzieramy się na najwyższy punkt przełęczy. Góry płoną u naszych stóp krwawą łuną zmierzchu, błękitna poświata kładzie na bieli śniegu pastelowe cienie, ponad nami prześwietlone, przezroczyste jak szklane ample15, różowieją, bledną, gasną... Halo! Radio Warszawa, Wilno, Lwów, Kraków, Katowice i inne rozgłośnie, tu mówi radio Teheran. Halina i Stanisław Bujakowscy składają wyrazy wdzięczności dla wszystkich placówek Rzeczypospolitej od Berlina do Teheranu, dziękując każdej z osobna za pomoc, opiekę, gościnność i serdeczność, a także wszystkim znajomym z podróży za to, że byli tak sympatyczni i życzliwi oraz wszystkim przedstawicielom B.S.A. na szlaku za uczynność i uczciwe reperacje, z wyjątkiem Hakkaka z Teheranu, który okazał się ostatnią szują, bo motor oddany mu na wystawę trzeba było odbierać z policją i jeszcze miał tyle czelności, że potrzebnych reperacji nie wykonał. Dziękują także wszystkim bandytom i opryszkom za to, że nie obrabowali ich ani nie zabili, a także lwom, tygrysom, hienom, szakalom, niedzwiedziom, wilkom, dzikom, żmijom, skorpionom i szerszeniom, że nie życzyły sobie wejść z nimi w bliższy kontakt. 7 grudnia 1934 roku państwo Halina i Stanisław Bujakowscy wyruszyli w dalszą podróż, ich trasa prowadzi przez przełęcz Firooz Kooh położoną na wysokości 2500 metrów nad poziomem morza, Meched, Zahidan i dalej na
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plgrolux.keep.pl
|