[ Pobierz całość w formacie PDF ]
klubu w Covent Garden. Na ulicy wcią\ jeszcze panował gwar, pośród bywalców kin i teatrów znalazłby się niejeden potencjalny klient, ale chłopak nie miał dziś na to ochoty. W kieszeni cią\yła mu zarobiona poprzedniego dnia stówa, której nie zamierzał lokować na koncie. Wystarczająco du\o, by się zabawić. Kiedy zobaczył, jak Preetorius i jego łaciata obstawa zastępują mu drogę, pomyślał tylko o jednym: "Chcą moich pieniędzy". - Biały chłopcze. I wtedy przejrzał ową płaską twarz. Preetorius nie okradał przechodniów, nie musiał tego robić. - Biały chłopcze, chciałbym zamienić z tobą słowo. -Wyjął z kieszeni orzeszek, rozłupał go i wrzucił do swoich szerokich ust. - Nie masz nic przeciwko temu? - Czego chcesz? - Jak powiedziałem, zamienić słowo. Nie proszę o wiele, prawda? - OK. Co jest? - Nie tutaj., Gavin przyjrzał się obstawie Preetoriusa. Goście nie mieli w sobie nic z goryli, to nie byłoby w stylu Murzyna, ale i nie nale\eli do kilkudziesięciofuntowych cherlaków. Wszystko to wyglądało mało ciekawie. - Dzięki, ale nie - odparł Gavin i najspokojniej, jak tylko potrafił, oddalił się od owego tercetu. Ruszyli za nim. Nic nie pomogły jego modły. Preetorius mówił dalej, do jego pleców. - Słyszałem brzydkie rzeczy na twój temat - oznajmił. - Tak? - Obawiam się, \e tak. Mówiono mi, \e napadłeś na jednego z moich chłopców. Gavin odpowiedział dopiero po sześciu krokach. - To nie ja. Znalazłeś nie tego faceta. - Rozpoznał ciebie, śmieciu. Dość wrednie go potraktowałeś. - Powiedziałem ju\, to nie ja. - Psych z ciebie, wiesz o tym? Powinni cię wsadzić za pieprzone kratki. Preetorius podniósł głos. Ludzie przechodzili na drugą stronę ulicy, \eby uniknąć wiszącej w powietrzu awantury- Gavin, niewiele myśląc, skręcił w Long Acre i nagle uświadomił sobie, \e popełnił błąd. Tutaj przechodniów było znacznie mniej, a od bardziej zaludnionych okolic dzielił go szereg ulic Covent Garden. Nale\ało skręcić w prawo, wtedy znalazłby się na Charing Cross Road. Tam czułby się bezpieczniej. Cholera, nie mógł przecie\ zawrócić, nie mógł pchać się w ich łapy. Musiał iść dalej -nie biec, nigdy nie biegnij, jeśli masz za plecami wściekłego psa - w nadziei, \e wszystko da się załatwić polubownie. - Niezle mnie kosztowałeś - oznajmił Preetorius. - Nie rozumiem... - Wyłączyłeś z obiegu pierwszorzędnego chłopaczka. Minie du\o czasu, nim zdołam znowu puścić go na rynek. Sra ze strachu, rozumiesz? - Posłuchaj... nic nikomu nie zrobiłem. - Po co pieprzysz takie głupoty, śmieciu? Czym zasłu\yłem na to, \e mnie tak traktujesz? Preetorius nieco przyspieszył. Zrównał się z Gavinem, wyprzedzając o kilka kroków wspólników. - Słuchaj... - wyszeptał. - Takie dzieciaki wyglądają kusząco, nie? W porządku, mogę to zrozumieć. Je\eli ktoś poda mi na tacy chłopięcą dupcię, nie będę kręcił nosem. Ale ty go skrzywdziłeś, a kiedy ktoś krzywdzi któregoś z moich chłopców, ja równie\ krwawię. - Czy gdybym zrobił to, o co mnie posądzasz, chodziłbym teraz po mieście? - Wiesz, mo\e masz nierówno pod sufitem? Nie gadamy tu o paru siniakach, człowieku. Mówię o tym, \e pławiłeś się we krwi tego dzieciaka. Powiesiłeś go i pochlastałeś, a potem porzuciłeś na moich schodach, ubranego jedynie w pieprzone skarpetki. Ju\ łapiesz, biały chłopcze? Złapałeś? W głosie Preetoriusa czuło się autentyczną wściekłość. Gavin nie bardzo wiedział, co począć. Na razie szedł dalej, nie odzywając się słowem. - Wiesz, \e byłeś idolem tego dzieciaka? Uwa\ał, \e jesteś chodzącym samouczkiem dla początkujących kurwiszonów. Jak ci się to podoba? - Nie bardzo. - A powinieneś być dumny jak diabli, człowieku, gdy\ na więcej ju\ sobie nie zasłu\ysz. - Dzięki. - Zrobiłeś karierę, chłopie. Szkoda, \e to ju\ koniec. Gavin miał wra\enie, \e połknął kostkę lodu. Do tej chwili liczył na to, \e Preetorius zadowoli się ostrze\eniem. Najwidoczniej się przeliczył. Przyszli go załatwić. Jezu, okaleczą go i to za coś, czego nie zrobił, za coś, o czym nawet nie miał pojęcia. - Zamierzamy cię usunąć z ulicy, biały chłopcze. Na stałe. - Nic nie zrobiłem. - Dzieciak cię poznał. Poznał cię, choć miałeś na głowie pończochę. Ten sam głos, to samo ubranie. Przyjmij do wiadomości, \e zostałeś rozpoznany. A teraz poniesiesz konsekwencje. - Pierdolę. Gavin rzucił się do ucieczki. Jako osiemnastolatek biegał w kadrze hrabstwa, a teraz znów musiał polegać na swojej szybkości. Usłyszał śmiech Preetoriusa i tupot dwóch par butów, uderzających o chodnik. Zbli\ały się, a Gavin czuł, \e wypadł z formy. Po kilkudziesięciu jardach rozbolały go uda, poza tym zbyt obcisłe d\insy ograniczały swobodę ruchu. Przegrał ten wyścig ju\ na starcie. - Szef nie pozwolił ci odejść - zbeształ go biały oprych, wpijając palce w jego biceps. - Niezła próba - uśmiechnął się Preetorius, podchodząc do swych ogarów i zdyszanego zająca. Niemal niezauwa\alnym ruchem głowy dał znak drugiemu z obstawy. - Christian? Christian nie odmówił, wbił pięść w nerki Gavina. Uderzenie wygięło chłopaka, wyzwoliło stek przekleństw. - Tam - wskazał Christian. - Do dzieła - rzucił Preetorius i ju\ wciągali Gavina w jakiś zaułek. Rozdarli mu kurtkę i koszulę, drogie buty straciły połysk. Kiedy stawiali go na nogi, jęknął. W za- ułku było ciemno i przed twarzą Gavina zalśniły ślepia Preetoriusa. - Oto jesteśmy - powiedział Murzyn. - Co za frajda. - Ja... nawet go nie tknąłem - wysapał Gavin. Bezimienny oprych, nie-Christian, poło\ył mięsistą dłoń na piersi chłopaka i pchnął go na drugi koniec zaułka. Obcas zarył się w błocie. Gavin próbował jeszcze złapać równowagę, ale nogi miał jak z waty. To nie był dobry moment na stawianie się. Gavin gotów był \ebrać, paść na kolana i lizać im buty, jeśli zajdzie taka konie- czność; wszystko, co zechcą, byle ich powstrzymać. Wszystko, byle tylko go nie oszpecili. Oszpecanie było ulubioną rozrywką Preetoriusa, taka przynajmniej szła fama. Miał do tego wyjątkowy dryg, potrafił trzema pociągnięciami brzytwy zniekształcić nieodwracalnie oblicze ofiary, zmuszając ją jeszcze, by schowała na pamiątkę swoje wargi. Gavin plasnął na mokrą ziemię. Jego dłoń trafiła na coś miękkiego i gnijącego. Nie-Christian uśmiechnął się do Preetoriusa. - Zdaje mi się - stwierdził - \e ten facet znalazł w końcu swoje miejsce w \yciu. - Nawet go nie tknąłem - skamlał Gavin. Mógł jedynie zaprzeczać i zaprzeczać, ale sprawa i tak była przegrana. - Zawiniłeś jak diabli - rzekł nie-Christian. - Proszę. - Naprawdę chciałbym załatwić to raz dwa - powiedział Preetorius, spoglądając na zegarek. - Czekają na mnie terminowe sprawy i ludzie, których trzeba zabawić. Gavin podniósł wzrok na swoich katów. Gdyby tylko zdołał przedrzeć się przez tę \ywą zaporę, od jasno, oświetlonej ulicy dzieliłoby go tylko dwadzieścia pięć jar- dów. - Pozwól, \e ci przefasonuję twarz. Takie wykroczenie przeciwko modzie. Preetorius trzymał w ręku nó\. Nie-Christian wyciągnął z kieszeni sznur z kulą. Kulę wpycha się w usta, sznurem oplata głowę - i ju\ nie krzykniesz, choćby od tego zale\ało twoje \ycie. Taki patent. Teraz! Gavin wyrwał się z błota niczym sprinter zaczynający bieg, ale oblepione obcasy znów go zawiodły. Zamiast dać susa w kierunku upragnionej wolności, poleciał na bok i wpadł na Christiana, przewracając go. Chwilę gramolili się bez tchu, a potem wkroczył Preetorius. Brudząc sobie białym śmieciem ręce, postawił go na nogi. - Nie ma wyjścia, członie - oznajmił, przyciskając czubek no\a do podbródka
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plgrolux.keep.pl
|