[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ostatnim; głębokie warstwy ziemi mogły już zrzucić z siebie gniotący je ciężar. Spojrzał na echo, za którym gonili; ono również przyśpieszyło swój ruch, jakby i ono przestraszyło się tej demonstracji drzemiących sił przyrody. - Zaryzykujemy - postanowił Franklin. - Ale w razie następnego wstrząsu wypływamy natychmiast. - Zgoda - odpowiedział Don. - Założą się dziesięć do jednego... Nie dane mu było dokończyć tego zdania. Nowy wstrząs nie był gwałtowniejszy od pierwszego, ale trwał dłużej. Fala uderzeniowa wędrując z szybkością prawie mili na sekundę odbijała się między powierzchnią a dnem i cały ocean zdawał się przeżywać skurcze porodowe. Franklin krzyknął tylko dwa słowa - Do góry! i zadarł dziób łodzi ku jakże odległemu niebu. Ale cóż to! Nieba nie było. Wyrazna linia wyznaczająca na ekranie granicę między wodą i powietrzem znikła, ustępując miejsca chaosowi niejasnych kształtów. Przez ułamek sekundy Franklin pomyślał, że wstrząsy uszkodziły aparaturę; potem nagle uświadomił sobie, co oznacza ten niewiarygodny, przerażający obraz na ekranie. - Don - ryknął - uciekaj w morze, góra się wali! Miliardy ton piętrzącej się nad nimi skały zsuwały się w głębinę. Całe zbocze góry pękło i waliło się kamiennym wodospadem z pozorną powolnością i z niepowstrzymaną siłą. Była to jakby lawina w zwolnionym tempie, ale Franklin wiedział, że za sekundę na ich głowy posypie się grad skalnych odłamków. Płynął z pełną szybkością, ale miał uczucie, że stoi w miejscu. Nawet bez pomocy głośników słyszał przez ściany łodzi huk i zgrzyt miażdżonej skały. Przeszło połowę ekranu hydrolokatora przesłaniały teraz kamienne bryły oraz ogromna chmura mułu i piasku. Zaczynał tracić orientację; jedynie, co mógł zrobić, to trzymać kurs i modlić się. Coś uderzyło ze stłumionym hukiem w pancerz łodzi, która zadrżała od dzioba do steru. Przez chwilę Franklin myślał, że straci nad nią panowanie, ale udało mu się wyrównać. Jednocześnie poczuł, że unosi go potężny prąd wody, poruszonej widocznie obsunięciem się góry. Ucieszył się, ponieważ znosiło go ku bezpiecznym, otwartym wodom i po raz pierwszy zaświtała mu nadzieja na ocalenie. Gdzie jest Don? Nie sposób było rozpoznać echo jego łodzi wśród kotłującej się masy na ekranie. Franklin nastawił radio na maksymalną moc i zaczął wzywać Dona. Odpowiedzi nie było; niewykluczone, że Don nie miał czasu na odpowiedz, nawet jeśli usłyszał wezwanie. Fale uderzeniowe wygasły, a wraz z nimi ustąpiły najgorsze obawy Franklina. Nie trzeba się już obawiać, że ciśnienie uszkodzi pancerz łodzi, a obsuwająca się ściana też pozostała daleko w tyle. Najlepszy dowód, że unoszący go prąd wody był już znacznie słabszy. Na ekranie hydrolokatora tłumiący sygnały obłok ustępował z minuty na minutę, w miarę tego, jak opadał muł i piasek. Stopniowo z mgły skłóconych odbić wyłaniało się zniekształcone zbocze góry. Obraz na ekranie stawał się coraz wyrazniejszy i można było dostrzec wielką szramę wyrytą przez lawinę. Dno nadal było przesłonięte chmurą wzniesionego mułu; upłynie kilka godzin, zanim stanie się znowu widoczne i można będzie ocenić skutki tego drgnięcia skorupy ziemskiej. Franklin wpatrywał się w ekran i czekał. Z każdym okrążeniem promienia obraz stawał się wyrazniejszy. Woda nadal była zmącona, ale większe cząstki już opadły na dno. Widział już na milę wokół siebie, potem na dwie... trzy... I nigdzie nie było ani śladu wyraznego i jasnego echa łodzi Dona. Nadzieja słabła w miarę tego, jak rozszerzał się zasięg hydrolokalora i ekran pozostawał pusty. Franklin, targany uczuciem rozpaczy, wciąż na nowo wysyłał swoje wezwania w otaczającą go ciszę. Wybuchem petard sygnalizacyjnych zaalarmował wszystkie hydrofony Pacyfiku. Wodą i powietrzem natychmiast wyruszyły ekipy ratownicze, ale Franklin, który przystąpił do poszukiwań schodząc po spirali w głąb, wiedział, że wszystko to na próżno. Don Burley przegrał swój ostatni zakład. CZZ TRZECIA - URZDNIK XVIII Wielka mapa pokrywająca całą ścianę gabinetu była dość niezwykła. Wszystkie lądy pozostawiono dziewiczo białe; widać, że twórcy tej mapy lądy nie interesowały. Za to morza były opisane szczegółowo i skrzyły się niezliczonymi kolorowymi światełkami, którymi rządził jakiś ukryty w ścianie mechanizm. Zwiatełka te zmieniały powoli położenie, informując w ten sposób wtajemniczonych o ruchach wszystkich większych stad wielorybów, zamieszkujących morza i oceany. Franklin oglądał tę mapę wielokrotnie w ciągu ostatnich czternastu lat, po raz pierwszy jednak patrzył na nią z tego miejsca. Siedział teraz w fotelu dyrektora. - Nie muszę cię uprzedzać, Walt - powiedział na pożegnanie jego poprzednik - że przejmujesz sekcję w bardzo delikatnej sytuacji. W ciągu najbliższych pięciu lat dojdzie do decydującej konfrontacji z farmami. Jeżeli nie uda nam się zwiększyć wydajności, białko uzyskiwane z planktonu pobije nas taniością. A przecież to nie, jest nasz jedyny problem. Mamy coraz większe trudności z ludzmi, a tu na dodatek coś takiego. Rzucił na biurko folder reklamowy i Franklin uśmiechnął się krzywo, poznając ogłoszenie, które od tygodnia ukazywało się we wszystkich poważniejszych czasopismach świata. Departament Kosmonautyki musiał na to wydać kupę forsy. Na dwóch stronach przedstawiono w niezwykle jaskrawych kolorach scenę podmorską. W kryształowo czystej głębinie walczyły potężne, okryte łuską potwory, większe i bardziej odrażające od wszystkiego, co żyło na Ziemi od okresu jurajskiego. Znając
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plgrolux.keep.pl
|