[ Pobierz całość w formacie PDF ]
względy humanitarne nie są wystarczającym argumentem? Nigdy nie lubił tego ostatniego etapu, wieńczącego ich pracę, gdyż był autentycznie przywiązany do swoich gigantycznych podopiecznych, ale traktował to jako smutną konieczność. - Przyznaję, że wasze stanowisko nie jest bezpodstawne - powiedział - ale niezależnie od tego, czy nam się to podoba, czy nie, musimy liczyć się z rzeczywistością. Nie wiem, kto puścił w obieg wyrażenie Kły i pazury przyrody , ale tak to wygląda. I kiedy świat będzie musiał wybierać między etyką a jedzeniem, wynik jest łatwy do przewidzenia. Na twarzy Thero pojawił się tajemniczy, łagodny uśmiech, który świadomie czy nieświadomie powtarzał dobrotliwy uśmiech, jaki tyle już pokoleń artystów przedstawiało na obliczu Buddy. - O to właśnie chodzi, mój drogi, że nie ma już potrzeby dokonywania wyboru. Po raz pierwszy w swojej historii ludzkość może przerwać pradawny cykl i jeść to, na co ma ochotę, nie przelewając krwi niewinnych stworzeń. Jestem ci niewymownie wdzięczny za to, że pokazałeś mi, jak można to osiągnąć. - Kto? Ja? - wybuchnął Franklin. - Oczywiście - powiedział Thero, uśmiechając się znacznie szerzej, niż to dopuszczają kanony buddyjskiej sztuki. - A teraz, jeśli nie masz nic przeciwko temu, chciałbym się trochę zdrzemnąć. XXI - Więc to jest moja nagroda - skarżył się Franklin - za dwadzieścia lat pracy dla dobra społeczeństwa. Nawet moja własna rodzina patrzy na mnie jak na krwawego oprawcę. - Czy to wszystko prawda? - spytała Anna wskazując na ekran telewizora, który jeszcze przed chwilą ociekał krwią. - Prawda. Ale jednocześnie jest to przykład zręcznie spreparowanej propagandy. Potrafiłbym przedstawić równie przekonywające argumenty na rzecz przeciwstawnej tezy. - Jesteś tego pewien? - spytała Indra. - Twoi przełożeni niewątpliwie zażądają tego, ale zadanie nie będzie łatwe. Franklin prychnął z oburzeniem. - Te ich liczby to czysta bzdura! Pomysł, żeby przestawić całą naszą hodowlę na produkcję mleka, a nie mięsa, to szaleństwo. Nie uzyskamy w ten sposób nawet czwartej części tłuszczu i białka, jakie otrzymujemy z naszych przetwórni. - Nie udawaj, Walterze - powiedziała Indra. - Wiadomo, że najbardziej wyprowadziła cię z równowagi propozycja, aby nadrobić straty przez rozszerzenie upraw planktonu. - No dobrze, ty sama jesteś biologiem. Czy można z tej ich grochówki zrobić żeberka albo kotlety schabowe? - Okazuje się, że jest to możliwe. Danie szefowi kuchni z hotelu Waldorfa do spróbowania potrawy z produktów naturalnych i sztucznych, których on nie potrafi odróżnić, było bardzo sprytnym posunięciem. Nie ulega wątpliwości, że zapoczątkuje to wielką wojnę: sekcja uprawy planktonu przejdzie na stronę Thero i cały Departament Morski rozpadnie się na dwa obozy. - On to chyba uwzględnił w swoich planach - powiedział Franklin, mimo woli odczuwając podziw dla przeciwnika. - Ma piekielnie dobre rozeznanie sytuacji. %7łałuję teraz, że w swoim wywiadzie tak się rozwodziłem na temat możliwości produkcji mleka - w artykule położono na to zbyt duży akcent. Jestem pewien, że to stało się przyczyną całej awantury. - To jest właśnie sprawa, na którą chciałam zwrócić twoją uwagę. Skąd on wziął liczby, na których oparł swoje obliczenia? O ile wiem, nie zostały one nigdy opublikowane. - Masz rację - przyznał Franklin. - Powinienem o tym pomyśleć. Zaraz jutro rano pojadę na Wyspę Czapli porozmawiać z doktorem Lundquistem. - Wezmiesz mnie z sobą, tatusiu? - poprosiła Anna. - Nie tym razem, młoda damo. Nie chciałbym, aby moja córka słuchała słów, których będę tam musiał użyć. - Doktor Lundquist jest w lagunie - powiedział kierownik laboratorium. - Nie można się z nim skontaktować, dopóki sam nie wróci. - Czyżby? Mógłbym tam przecież popłynąć i stuknąć go w ramię. - Nie radziłbym tego robić, dyrektorze. Attyla i Dżengischan niezbyt lubią obcych. - Wielki Boże! Czy to znaczy, że on pływa razem z nimi? - Ależ tak. One bardzo go lubią i zaprzyjazniły się też z inspektorami, którzy z nimi pracują. Ale każdy inny mógłby zostać dość szybko zjedzony. Franklin pomyślał, że dzieje się tu wiele rzeczy, o których on nie ma najmniejszego pojęcia. Postanowił przejść się nad lagunę. Było to niedaleko i jeśli nie niosło się bagażu, a upał zbytnio nie dokuczał, nie warto było brać samochodu. Franklin pożałował swojej decyzji, zanim jeszcze doszedł do wschodniego mola. Jedno z dwojga: albo wyspa się powiększyła, albo on zaczynał odczuwać ciężar lat. Przysiadł na odwróconej do góry dnem łódce i spojrzał na morze. Mimo przypływu widać było wyrazną linię, wyznaczającą kontur rafy, zaś w ogrodzonej części laguny w nieregularnych odstępach czasu pojawiały się, niczym dwa mgliste pióropusze, fontanny orek. Znajdowała się tam mała łódeczka z jednym pasażerem, ale z tej odległości nie sposób było odgadnąć, czy to doktor Lundquist, czy też ktoś z jego pomocników. Franklin odczekał kilka minut, a potem zatelefonował po łódkę. Stracił w ten sposób nieco więcej czasu na dotarcie do ogrodzonego basenu, ale za to po raz pierwszy mógł się dobrze przyjrzeć Attyli i Dżengischanowi. Orki miały prawie po trzydzieści stóp długości i kiedy Franklin zbliżył się do nich w swojej łódce, obie jednocześnie wysunęły głowy z wody, wpatrując się w niego swoimi dużymi, inteligentnymi oczami. Ta ich niezwykła pozycja, ukazująca częściowo śnieżnobiałą skórę dolnej części ciała, sprawiała, że Franklin poczuł się jakoś niezręcznie, jakby znalazł się w obliczu istot wyższego rzędu. Wiedział
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plgrolux.keep.pl
|