Podobne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przelotnie, ukazując lśniące zęby. - No, może jeden. Jeżeli wynagrodzisz mi mój czas.
- Dlaczego? - Rzuciłam, wpatrując się w niego nieruchomo.
- Może po prostu lubię porządną walkę. - Uniósł wargi na moment. - Nie jestem po twojej stronie. Nie jestem po
niczyjej stronie. Po prostu lubię, kiedy się coś dzieje.
- Rashid. - Usłyszałam rozpacz w swoim głosie i wiedziałam, że on też ją usłyszał, chociaż nie odrywał wzroku od
zapieczętowanej paczki bandaży. - Zawrzyj ze mną układ.
- Dobrze. - Wyprostował się, skrzyżował nogi z taką wprawą, że mógłby być joginem, i oparł się o ścianę. - Układ.
- Chcę, żebyś pokierował mnie tam, gdzie jest przetrzymywany Luis Rocha, którego poznałeś, Strażnik, mój partner -
wyjaśniłam szybko. Byłam kiedyś dżinem. To byłaby pierwsza luka do złośliwego wykorzystania, jaką dostrzegłam. - Chcę,
żebyś walczył po mojej stronie przeciwko wszystkiemu, cokolwiek zagrozi życiu Luisa oraz innych Strażników i ludzi,
których napotkamy. Idziesz na taki układ? Rashid zamknął na chwilę oczy, a pózniej je otworzył. Lśniły opalizująco,
zmieniając kolor.
- Jeżeli się zgodzę - odezwał się w końcu - .. .to tylko pod jednym warunkiem.
Wiedziałam, czego chce. Ale nie mogłam wypuścić listy z rąk. Nie mogłam.
- Poproś o coś innego - powiedziałam.
- Wiesz, nie bardzo lubię, jak mi się rozkazuje. - Zęby Rashida zalśniły w smutnym uśmiechu. - W takim
razie co proponujesz?
Nie były to próżne sprzeczki. Nie tym razem. Złożyłam oficjalną propozycję, a teraz prowadziłam pertraktacje... i a te
dżinny uważały je za niezwykle ważne. Oczywiście była to cała sztuka negocjacji; dżinny uwielbiały szukać obejść i
uników, które przechylą układ na ich korzyść, a na niekorzyść tych, z którymi miały do czynienia. Taka paranormalna gra
umiejętności i sprytu. Jednak mimo mojego wieku - a byłam przecież dżinnem o wiele dłużej niż Rashid - niezbyt dobrze
odnajdowałam się w tej grze. Do tej pory zawsze unikałam rodzaju ludzkiego.
Rashid był weteranem takich potyczek. Istniało bardzo realne niebezpieczeństwo, że co najmniej stracę grunt
pod nogami.
- Zanim przejdziemy do dalszych kwestii, podaj mi kierunek, w jakim mam jechać - powiedziałam.
- Dlaczego?
- Bo mam mało czasu, chcę przynajmniej jechać w dobrą stronę!
- Jedz do Różanego Kanionu. - Zgodził się spokojnym skinieniem głowy. - Tak jak przypuszczałaś.
Właściwie już jechałam w tę stronę. Poczułam, że ciężki kamień spadł mi z serca, tak że w końcu mogłam spokojnie
odetchnąć.
- Co proponujesz? - zapytał Rashid. Zerknęłam znów na niego we wstecznym lusterku, ale z jego twarzy nic nie dało
się wyczytać. Oczy miał znów zamknięte, a ciało rozluznione. W tej pozycji mógł siedzieć i tysiąc lat, a przynajmniej takie
sprawiał wrażenie.
- Przysługi w przyszłości - powiedziałam. - Kiedy odzyskam pozycję...
- Głupi układ. - Pokręcił głową. - Cassiel, prawdopodobnie umrzesz jako człowiek. A nawet jeżeli uda ci się odzyskać
postać dżinna, zmiana formy zwolni cię z obowiązku dotrzymania obietnicy.
Miał rację, zgodnie z literą prawa dżinnów zmiana z człowieka w dżinna - konieczna, żebym miała szanse na
odzyskanie mojej pozycji - będzie oznaczać, że pozbędę się też wszelkich obietnic i zobowiązań, które przyrzekłam, żyjąc
w śmiertelnym ciele. Mogłabym ich dotrzymać, gdybym chciała, ale nie miałabym takiego obowiązku.
Rzeczywiście kiepski interes dla niego. Byłby całkowicie zdany na moją łaskę.
- W takim razie co mogę ci zaproponować jako człowiek, co miałoby dla ciebie jakąkolwiek wartość? -warknęłam. -
Jestem istotą z krwi, kości i ciała. Jestem nikim.
Rashid szeroko otworzył oczy i w tej samej chwili zniknął. Nie było go. Nie.
285
67
Przeżyłam chwilę potwornego przerażenia, przekonana, że udało mi się zniszczyć układ tym wybuchem złości - ale
wrócił, siadając na fotelu pasażera obok mnie. Odwrócił się plecami do drzwi, żeby patrzeć mi w twarz. Cały czas miał
skrzyżowane nogi. Zastanawiałam się, czy kazać mu zapiąć pasy, ale doszłam do wniosku, że nie ma sensu.
- Nikim - powtórzył. - Czy tak właśnie myślisz, że odkąd stałaś się śmiertelnikiem, jesteś nikim? W takim razie, kim
jestem ja? Cieniem nicości? Duchem niczyjej przeszłości? - Wywołałam ogień w jego oczach, pomarańczowoczerwony,
wystawiając na próbę jego opanowanie. - Nic dziwnego, że stare i nowe dżinny toczą wojnę. Dżinny zawierały układy ze
śmiertelnikami przez dziesiątki tysięcy lat. Skoro ludzie są nikim, jaki miało to sens?
Zamrugałam. Nie byłam przygotowana na wybuch furii, takiej konkretnej, uzasadnionej złości. Ani na jej
konsekwencje.
- Nadal nie rozumiesz - ciągnął Rashid. - Uwięziona w ludzkim ciele, nie czujesz się człowiekiem. Być może
zmierzasz w tym kierunku, tu i ówdzie widzę pewne oznaki. Ale gdybyś była prawdziwym człowiekiem, wiedziałabyś, że
to, co możesz mi zaoferować, jest cenne. Ryzyko i prawdopodobieństwo są najwyższą stawką. Dżinny niewiele ryzykują.
Ludzie, zawierając z nami układ, ryzykują wszystko.
- Chcesz ofiary z mojego życia?
- Nie - odpowiedział, a jego oczy nagle pociemniały. Przybrały tak głęboki odcień czerni, że miałam wrażenie, iż
zaglądam w samo serce nocy. - Chcę poczuć twoje życie. Oto moja cena: obiecaj, że zwiążesz się ze mną jako
kochankiem. Dzięki temu znów będę odczuwał emocje śmiertelników. Ich radości.
Rashid był samotny. Jakie to proste.
Chore, ale proste.
To, o co prosił, było niepokojące, ale nie nowe. Istniały dżinny, które miały kochanków wśród ludzi; obecnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grolux.keep.pl
  • Powered by MyScript