[ Pobierz całość w formacie PDF ]
powodu, że nie lubiła kogoś, kogo spotkało nieszczęście. Na razie jednak postanowił nie drążyć dłużej tej sprawy. Oddał Idali list i wyszedł, zasłaniając się jakimiś interesami. Idalia została sama. Po raz pierwszy od lat zmusiła się do wypowiedzenia imienia znienawidzonej kuzynki. Dotąd starała się zapomnieć, że tamta w ogóle istniała. Wymazała z pamięci jej twarz. W zamku, jak opowiadała Lucia, zachowała się galeria rodzinnych portretów. Zwiedzali ją wszyscy goście. Ona też nie mogłaby się od tego wymigać, gdyby kiedykolwiek tam pojechała. Był tam portret Heleny, który dobrze pamiętała... Nie, nie mogłaby spojrzeć w oczy Michorowskim po tym, co zrobiła. Jakoś nie uspokajała jej myśl, że nikt nigdy się o tym nie dowie. Kiedyś będzie musiała za to zapłacić... Co za pech, że jej jedyny rodzony wnuk, Zdzisław, tak bardzo zainteresował się Anną! Jeżeli ją poślubi, pewnie zamieszkają w zamku, bo głośno się mówi, że syn Waldemara i Stefci jest zachwycony Francją i najchętniej zostałby tam na stałe. Lucia też nie cieszy się zbytnio z takiego obrotu spraw. Idalia uśmiechnęła się do siebie ponuro i złośliwie. Córka została ordynatową, ale nie zdobyła Waldemara, a to było dla niej chyba dużo ważniejsze. I co? Teraz ordynatową miałaby zostać córka Waldemara! Cóż! Połączenie majątków byłoby dobre dla obu gałęzi rodu. Bogactwo, które zgromadziliby Zdzisław i Anna, stawiałoby ich na jednym z pierwszych, jeżelo nie na pierwszym miejscu w kraju. Może nawet udałoby się ich namówić, aby pozbyli się tego przeklętego zamku! Idalii nie przyszło jakoś do głowy, że zamek na razie należy do Waldemara i dopiero po jego śmierci Zdzisław i Anna mogliby nim rozporządzać. Jej bratanek zaś cieszył się nie tylko dobrym zdrowiem, ale był też od niej o kilkanaście lat młodszy, zatem jej szansę na to, że dożyje szczęśliwej chwili sprzedaży zamku, są raczej niewielkie... * * * Dzień wstał piękny, więc wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że pierwsze z serii zapowiedzianych polowań odbędzie się bez przeszkód. Służba obudziła gości - jak było ustalone na wypadek, gdyby pogoda się poprawiła - już o dziewiątej rano. Po raz pierwszy wszyscy spotkali się przy śniadaniu. Zapanowało ogólne podniecenie. Tylko gospodarze nie pojawili się przy stole, a gdy wreszcie przyszli, goście nagle umilkli. Waldemar był blady, a Stefcia miała na twarzy wyrazne ślady łez. - Moi drodzy - odezwał się Waldemar, a w nagłej ciszy jego spokojny głos zabrzmiał jakoś złowrogo. - Z przykrością muszę was poinformować, że we wsi od kilku dni panuje odrą. Nie mówiłem wam o tym wcześniej, bo nie przypuszczałem, żeby jakieś niebezpieczeństwo groziło mieszkańcom zamku. - Goście zaczęli szeptać między sobą nerwowo, ale zaraz umilkli widząc, że gospodarz jeszcze ma coś do powiedzenia. - Niestety, dzisiaj w nocy zachorowała nasza córka... - O mój Boże! - zawołała przerażona Lucia. - Anna! - W tej sytuacji do waszej decyzji pozostawiam, czy zechcecie nadal gościć pod naszym dachem i wziąć udział w polowaniu - Waldemar silił się na uśmiech - czy też zdecydujecie się nas porzucić. Osobiście uważam, że polowanie nie powinno być odwołane, choć oczywiście ani ja, ani moja żona nie wezmiemy w nim udziału, co, jak sądzę, zrozumiecie państwo i wybaczycie. Goście zaczęli mówić wszyscy na raz. Adam pytał o Annę, Zdzisław próbował przekonać rodziców, aby wyjechali dopiero po polowaniu. Melania i Jurek Brochwiczowie wstali od stołu i podeszli do Michorowskich. - Czy naprawdę myślisz, że nie ma niebezpieczeństwa? - spytał Brochwicz Waldemara. - Gdybym myślał inaczej, wcześniej powiedziałbym wam, że we wsi jest epidemia. Zapomniałem, że Anna kilka dni przed waszym przyjazdem udzielała lekcji dzieciom ze wsi. Wtedy się pewnie zaraziła. - Jak ona się czuje? - Melania nie kryła niepokoju. - Mam nadzieję, że posłaliście po lekarza? Waldemar uśmiechnął się, choć w tym uśmiechu nie było radości. - Z tym przynajmniej nie ma problemu - mamy przecież lekarza domowego. Nie pamiętacie? - Ach, tak! Dopiero teraz przypomniałam sobie, że go już dawno nie widziałam - Melania rozejrzała się. - Rozumiem, cały czas jest we wsi? - Ostatnią noc spędził w pokoju Anny. - Aż tak zle się czuje? - Melania chętnie ugryzłaby się w język, widząc, jak zmieniła się twarz Stefci. - Nie, naturalnie nie - odpowiedziała sama sobie. - To tak dla pewności, prawda? Waldemar zawahał się. Nie chciał powtarzać przy żonie tego, co zakomunikował mu przerażony Andrzej. Anna była bardzo chora i nie była to tylko odrą. Majaczyła i rzucała się niespokojnie. Nie pomogły zimne kompresy, które Andrzej zmieniał na jej głowie. - Andrzej mówi, że jest osłabiona. Dlatego choroba tak ją łatwo pokonała... - Rzeczywiście, ostatnio nie wyglądała dobrze. Zamierzałam ją nawet zapytać, co jej jest. Była jakaś taka nieobecna... Goście tymczasem doszli do porozumienia. Wszyscy bez wyjątku postanowili wziąć udział w polowaniu. W końcu ten jeden dzień niewiele zmieniał. Zresztą nikt serio nie wierzył, że może zachorować. Wyjaśnienie Waldemara trafiło im do przekonania: Anna stykała się zbyt często w ostatnim czasie z wiejskimi dziećmi. Pewnie też, jak to uwielbiają sentymentalne panienki, wycierała im brudne nosy i obcałowywała, stąd i choroba. W ogólnym zamieszaniu Rafał zbliżył się do Zofii, którą siedziała jak skamieniała. Poraziła ją wiadomość o chorobie przyjaciółki, ale jeszcze bardziej wspomnienie, jak to całowały się na powitanie.. Czy to wystarczy, aby się zarazić? Najchętniej spytałaby o to Andrzeja, ale było oczywiste, że czuwa teraz przy Annie. - Czy jest pani gotowa, hrabianko? A może postanowiła pani jak najszybciej uciekać z tego zapowietrzonego miejsca? - Zofia podniosła oczy i zmierzyła Rafała ostrym spojrzeniem, ale impertynencja w jego głosie dobrze na nią podziałała. Przynajmniej nie trząsł się ze strachu, jak niektórzy obecni, choć starali się nadrabiać miną. - A pan? - zapytała zaczepnie. - O, tak! Zatem chodzmy, konie są już osiodłane i czekają na dziedzińcu. Zofia wstała i wsunęła rękę pod jego ramię. W ślad za nimi ruszyły po chwili inne pary. Anna leżała cicho, blada i osłabiona. Temperatura spadła, wysypka się nie pojawiła i Andrzej zaczynał uważać, że to nie odrą, lecz wyczerpanie nerwowe. Nie wpłynęło to jednak na poprawę jego samopoczucia. Nie mógł zapomnieć, jak brutalnie potraktował ją poprzedniego dnia, ile zadał sobie trudu, aby nie powiedzieć, jak strasznie cieszy się, że ją widzi i jak mu jej brakowało. Kiedy z zamku przyszła wiadomość o jej chorobie, był bliski szaleństwa. Nie potrafił uspokoić własnych obaw tak łatwo, jak uspokajał obawy swoich pacjentów: że odrą nie jest zbyt grozną chorobą dla normalnego, zdrowego organizmu. Tej nocy umarło dwoje dzieci, a przecież opiekował się nimi tak troskliwie, jak tylko było mógł. Jego własny brat był w bardzo ciężkim stanie i Andrzej wiedział, że zwłaszcza ojciec nigdy
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plgrolux.keep.pl
|