Podobne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Myślałem, że osłupieje ze zdziwienia lub z podziwu, a on tymczasem zabrał się do
cielącej pieczeni.
 Ciekawe  mruknął.
 Jeszcze jak. A najlepiej wróży mi się z fusów.
 Z fusów? Pierwszy raz słyszę.
 Mogę panu powróżyć  powiedziałem ot tak sobie.
 Ciekawe  uśmiechnął się.
364
Dmuchnąłem w spodek, zawiesiłem nad nim ręce i chwilę zaklinałem fusy. Potem
wypowiedziałem kilka słów w narzeczu Bantu, żeby było bardziej tajemniczo. Na końcu
zamieszałem fusy palcem i jeszcze raz dmuchnąłem.
 Ma pan piekielne powodzenie u kobiet  powiedziałem.  A zwłaszcza u bru-
netek.
Kierowca zapomniał o cielęcinie z surówką. Nachylił się nad spodkiem. Patrzał na
fusy.
 Ciekawe. . .  wyszeptał.  Wal dalej.
 Jedna brunetka wciąż pana czaruje. Chce się z panem ożenić. . .
 Chyba wyjść za mnie za mąż  zaśmiał się sucho.
 Właśnie, wyjść za mąż  poprawiłem się szybko.  Ale niech się pan jej strze-
że.
 Dlaczego?
 Bo ona nie leci na pana, tylko na forsę.
 Ciekawe.
 Ale najbardziej pana kocha jedna blondyna. Do szaleństwa. . .
365
 Do szaleństwa?
 Tak. . . ale pan nie ożeni się z nią, tylko z jedną rudą i będzie pan miał troje dzieci.
 Dlaczego właśnie troje?
 Bo pan nie lubi liczb parzystych. . . I w ogóle ma pan piekielne szczęście. Czeka
pana gruba wygrana. Skromnie licząc pół miliona. . . w totka oczywiście. . . I kupi pan
sobie taksówkę, a potem domek jednorodzinny.
Uśmiechnął się.
 Ile będzie pokoi?
 Pięć, kuchnia i łazienka. . . I aż do starości nie będzie pan chorował, tylko będzie
pan szczęśliwy.
 A kiedy umrę?  zapytał nagle.
Zamurowało mnie. Pytanie wydało mi się niebezpieczne. Był bowiem tak sympa-
tyczny, że nie powinien w ogóle umierać. Nie chciałem go martwić, więc rzekłem wy-
krętnie:
366
 Powinien pan uważać na kieliszek. W kieliszku czyha niebezpieczeństwo. Ale
w najbliższej przyszłości pojedzie pan do Kamienia Pomorskiego w bardzo miłym to-
warzystwie.
Spojrzał na mnie roześmianymi oczami i pokręcił głową, Myślałem, że z podziwu,
a on tymczasem przysunął do siebie spodek, dmuchnął w fusy i powiedział:
 Abra-kadabra, abra-kadabra, teraz ja ci powróżę.
Zbaraniałem. Czyżby też miał w rodzinie jakiegoś fakira albo wysoko wykwa-
lifikowaną wróżkę? Licho go wie. Po kierowcach wszystkiego można się spodziewać.
 Masz ojca i masz matkę  powiedział patrząc w fusy po kawie drugiego gatun-
ku.  Ale dziadka fakira toś sam sobie wymyślił, kolego. . .
Włosy zjeżyły mi się na głowie. Poczułem, że zimny pot mnie oblewa. Nie pisnąłem
jednak ani słowa, bo nie wypadało mu przerywać.
 Rodzice  ciągnął  mają z tobą same kłopoty, bo lubisz rozrabiać. A główkę
masz nie od parady. . . Móżdżek elektronowy, można powiedzieć. A w tym móżdżku
rodzą się rozmaite zwariowane pomysły.
Zmrużył porozumiewawczo oko i zapytał nagle:  Zgadza się?
367
Co miałem odpowiedzieć, skoro się zgadzało.
 A teraz  podjął  masz pewne kłopoty. Chcesz się dostać autostopem do
Kamienia, a nie ma cię kto podwiezć.
 Właśnie liczyłem na pana  zaznaczyłem mimochodem.
 I dlatego zafundowałeś mi rudą żonę, troje dzieci, taksówkę i pięciopokojowy
domek jednorodzinny. Dziękuję  roześmiał się zdrowo.  Masz gest. Chcesz mnie
namówić do wielożeństwa?
 To pan już żonaty?
 Od dwóch lat, człowieku.
 To dlaczego nie nosi pan obrączki?
 Bo była za ciasna.
Myślałem, że spalę się ze wstydu. Wierzyłem w system cioci Kabały, a tymczasem
wpadłem.
 Przepraszam  wybąkałem skruszony.
Wziął mnie za ramię i uścisnął.
368
 Nie udało się, trudno. Jedno trafiłeś, pojedziemy do Kamienia w miłym towarzy-
stwie  ja z tobą, a ty ze mną. A na przyszłość nie czaruj, bo z czarami na dwoje babka
wróżyła. . .
Chciałem rzucić mu się na szyję i uścisnąć jak morowego chłopa, ale w tym samym
momencie kelnerka przyszybowała z herbatą i szarlotką.
 Panie Zenek  powiedziała  z pana to szalony szczęściarz. Niech pan pa-
trzy  wyjęła spod fartucha gazetę.  O, proszę, pan siedzi i nic nie wie, a tu piszą, że
pan na loterii książkowej wygrał samochód.
Wyrwał jej z rąk gazetę. Ręce mu drżały, gdy rozkładał.
 Zenon Kłaput, jak pragnę. . .  czytał i wykrzykiwał na przemian  z Trzebia-
towa, jak pragnę. . . był szczęśliwym posiadaczem losu  Domu Książki , na który padła
główna wygrana, samochód osobowy marki  warszawa . Niech skonam. . .
Naraz odłożył gazetę, trzepnął dłonią w stolik i spojrzał na mnie jak na prawdziwego
wnuka fakira.
 A niechże cię. . . Skąd ty to wiedziałeś?
 Wyszło z fusów  odparłem zupełnie poważnie. Byłem bowiem przekonany, że
dzięki fusom wygrał na loterii samochód.
ROZDZIAA JEDENASTY
1
Nie radzę nikomu jechać z takim kierowcą, który ni stąd, ni zowąd wygrał na loterii
 warszawę .
Była to szatańska jazda. Myślałem, że lecimy samolotem odrzutowym albo rakietą
międzykontynentalną. Słupy tylko migały, a krajobrazu nie było widać; zacierał się jak
na zepsutej taśmie filmowej.
370
Pan Zenon Kłaput przeszedł sam siebie, a przede wszystkim przekroczył setkę i zda-
wało się, że płyniemy w powietrzu.
Dla fantazji śpiewaliśmy wszystkie znane i nieznane piosenki. Jak zacząłem  Gdy
mi ciebie zabraknie , on dokończył  gdy zabraknie mi ciebie , a potem to już nie zasta-
nawialiśmy się, co śpiewamy, byle dać upust radości.
Po drodze zatrzymywaliśmy się co kilka kilometrów, zbierając wszystkich, którzy
wyciągali ręce.
 Jak autostop, to autostop!  wołał rozpromieniony.  Wsiadajcie, panowie,
wsiadajcie, panienki! Brzydkie, ładne i nijakie. Dzisiaj wszystkich zabieram na gapę!
Do Kamienia Pomorskiego, do Kamienia!
Wysłużony  star uginał się pod ciężarem amatorów darmowej jazdy. Trzeszczały
resory, piszczały hamulce, a my jechaliśmy jak na festiwal autostopu  roześmiani,
rozśpiewani, pijani szczęściem.
 Jeżeli tak dalej pojedziemy  pomyślałem  to nie dojedziemy do Kamienia
Pomorskiego, lecz nieco dalej  w zaświaty . Trudno, raz w życiu wygrywa się na
loterii samochód. Można sobie pozwolić na trochę fantazji.
371
Pan Zenon Kłaput był po prostu wniebowzięty i oszołomiony szczęściem; tak oszo-
łomiony, że gdy zajechaliśmy do Kamienia, zapomniał zupełnie o wnuku hinduskiego
fakira, który mu tak pięknie wywróżył.
Znalazłem się znowu sam na sam z naturą i z Kamieniem Pomorskim. Ha, co robić?
Taki już los trampa. Wypadało mi tylko iść nad brzeg Zalewu Szczecińskiego i gorz-
ko zapłakać. Zanim jednak doszedłem nad zalew, przed przystanią zdarzyło mi się nie
uwierzyć własnym oczom. Bo jak tu uwierzyć, kiedy ni stąd, ni zowąd na słupie zoba-
czyłem własne nazwisko. Przetarłem oczy, ale to niczego nie zmieniło. Na słupie nadal
wisiała kartka, a na kartce czarne na białym: Poldek Wanatowicz. Pod Poldkiem zaś
wielkimi literami: Jesteśmy w Kamieniu Pomorskim. Biwakujemy dwieście metrów na
północ od przystani. Szukaj  Ciocia Ula i Janusz. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grolux.keep.pl
  • Powered by MyScript