[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-- Uchowaj Boże. Ten człowiek ją bił& -- Wielka awantura! -- lekceważąco machnął ręką okrężny. -- Wypędzał ją na mróz, pastwił się nad dzieckiem, głodził, zmuszał do kradzieży, kazał żebrać& -- Umarły zawsze winien; ale nasze panie tonęły we łzach nad niedolą tej kryminalistyki, więc sprawa skończona! -- Jak panowie w karnawał możecie mówić o mordach? Ja proponuję weselszą rzecz! -- zawołał inżynier mrugając na lokaja. -- Sprawiedliwość nie zna ferii& -- rzekł prezes. -- Ja jednak zaręczam prezesowi, że tu obecny wpływowy przysięgły jutro z musu urządzi sobie wakacje. -- Bardzo będzie to przykre dla mnie i dla jego kieszeni. -- A jeśli i prezesa nie będzie? -- Ech, to niemożebne. -- Wszystko możebne w karnawał. Czołem przed tobą, przybytku wesołości i zapomnienia! Wstał i ukłonił się uroczyście przed olbrzymią srebrną wazą, którą właśnie umieszczono przed nim. -- Poważna osoba! -- zauważył okrężny. -- A oto specjalista! Dalej, Stach! do dzieła! Obywatel uśmiechnął się i powstał. Po chwili błękitnawy płomyk ukoronował szczyt wazy, w gorejący płyn poczęły padać z trzaskiem i sykiem krople spalonego cukru. -- Czy tak było w twojej gorzelni? -- zaśmiał się inżynier. -- Pan pędzi wódkę? -- zajął się okrężny. -- Uprawia ten proceder. Ma nawet proces i akt, bo tam coś ciekło. -- Ciekło? to ważna rzecz! A gdzie ciekło? -- Nie ciekło& kapało tylko. Klnę się na dzieci, że kapało& na godzinę kropelka& koło talerzy. -- To ważne miejsce. A dlaczego kapało? -- Skąd ja, panie łaskawy, mogę wiedzieć? Bogu ducha jestem winien. Jak grzechu śmiertelnego boję się wszystkiego, co kapie nie w miejscu. Ta gorzelnia to zmora moich nocy, bo oprócz codziennej straty mam codzienną troskę. %7łyda nie trzymam, sam się morduję, superata niewielka, koszt okropny, a teraz na dobitkę mam trzy tysiące rubli do tego procederu dołożyć. I za co? za te kropelki. Mówię panu, nie zebrałoby się tego nawet na kieliszek. Inżynier napełnił płonącym płynem kieliszki. -- Zdrowie karnawału! -- wniósł. Zadzwięczało szkło radośnie. Okrężny otarł wąsy, poprawił się na krześle. -- %7łe pan %7łyda nie trzyma, to się wam chwali -- zawyrokował z powagą Minosa. -- Ten poncz przypomina mi studenckie czasy! -- rzekł prezes. -- I pan tam pewnie kunsztu się tego nauczył. -- Słuchałem prawa. -- A gdzie? -- W stolicy. -- Ha, to i ja tam pana poprzedziłem o lat dwadzieścia. Czemuż pan prawnikiem nie został? -- Zatrzymała mię w domu gospodarka i obowiązki. -- Zdrowie pana prezesa! -- zagrzmiał inżynier. Znowu szkło uderzyło wesoły akordzik, a okrężny, poprawiwszy się na krześle, spytał: -- Jakże się zowie pański majątek? -- Bychowa. -- Aha, słyszałem. Trzy tysiące rubli za wiele! -- Zdrowie okrężnego! Obywatel poczerwieniał jak burak, a urzędnik ukłonił się wokoło i siadając dodał powoli: -- O kapaniu nawet wcale nie ma paragrafu. Jak ciecze, seriozna rzecz; jak kapie, pies się nawet nie obliże! -- Właściwie mam prawo odwleczenia posiedzeń na dzień jeden -- ozwał się prezes. -- Brak jeszcze świadków. -- Stu trzydziestu siedmiu to stanowczo za mało! -- wmieszał się inżynier. -- Prokurator mię dzisiaj na wieczór prosił. Powiada, że i on niegotów. -- Mój kolega chory, panie prezesie! -- Chory może nie zasiadać. Byle miał świadectwo. -- Zdrowie całego towarzystwa! -- Drugą wazę! -- zawołał obywatel. Oczy mu błyszczały, a na lica wszystkich zebranych występowały rumieńce i szerokie uśmiechy. Upał rósł w sali, a z czupryn poczynało na dobre się kurzyć. Zdrowia szły jedne po drugich, coraz hałaśliwsze. Za dymem cygar i parą ponczu twarze prawie znikały, przybierały pozór widziadeł. Inżynier trącił kolegę. -- Pijanyś? -- spytał. -- Tak, trochę. -- W sam raz zatem. Możemy się wynosić. -- Jak to? Obrażą się. -- Ba, a kto? %7ładen już nie widzi dobrze, a raczej widzą podwójnie. Wyniesiemy się
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plgrolux.keep.pl
|