Podobne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 No i co, zamierzasz pójść?
 Nie  odparł krótko.
Ta odpowiedz zaskoczyła ją.
 Dlaczego nie?
 Bo w Ruth nie ma kina i w tym cały problem.
Musielibyśmy pojechać do innego miasta i o to właśnie
chodzi, żeby ci, którzy nas znają, nie zobaczyli nas
razem. Chciała się spotkać ze mną po zmroku, wy-
mknąć niezauważona... Poza tym wygląda na to, że
ludzie kupili ten pomysł z Akademią Wojskową...
 W jego głosie brzmiała ironia i zawód.
 Wolałbyś, żeby o tym nie wiedzieli?  Może
popełniła błąd?
 A jakie pani miała inne wyjście?
W tym momencie zdała sobie sprawę, że wiedział
o wszystkim, co wydarzyło się tamtego dnia w szkole.
 Będę harował jak wół, ze zdwojoną siłą, żeby
tylko się tam dostać. Inaczej wszyscy powiedzą, że ten
Indianiec i tak nie miał szans, bo był za kiepski.
 Nie mów tak o sobie. Indianiec to słowo pełne
pogardy i nigdy go nie używaj. Pamiętaj, jesteś wystar-
czająco dobry i nigdy nie powinieneś się martwić o to,
co inni o tobie powiedzą. A teraz jesteś po prostu
rozgoryczony z powodu Pam...
 To mnie bardzo wkurzyło, a chyba najbardziej to,
że musiałem jej odmówić. Mam w końcu swój honor,
Naznaczeni 93
ale tak naprawdę... tak naprawdę o niczym innym nie
mogę myśleć. Bardzo mi się podoba. Mam jednak inne
plany.
Tak, niewątpliwie najważniejsze było latanie. Jakże
był podobny do swojego ojca.
 A co będzie z Pam?  zapytała.
 Och, nie wiem, pewnie wyjdzie za jakiegoś miej-
scowego chłopaka, osiądą gdzieś w pobliżu i będzie
żyła, jak wszyscy w tej okolicy.
No tak, to nie pasowało do planów Joego.
 A czy pani wie, kto rozpuścił tę obrzydliwą plotkę
na nasz temat?  Spojrzał na nią ciepło, chcąc jakby
wziąć ją w obronę.
 Nie, nie mam pojęcia i nawet nie próbowałam się
dowiedzieć. To mógł być w końcu każdy, kto przejeż-
dżał obok mojego domu i widział zaparkowany przed
nim twój samochód. Właściwie chodzi mi po głowie,
że... że może to Dottie?
 Tak, Dottie Lancaster, ma pani rację, nie pomyś-
lałem.
 Nie wiem, ale nie czuję się dobrze w jej towarzys-
twie  przyznała.
 Miała niełatwe życie i chwilami było mi jej nawet
żal. Ale kiedy jeszcze chodziłem do szkoły, zrobiła
chyba wszystko, co w jej mocy, by zamienić moje życie
w piekło.
Na twarzy Mary malowało się bezgraniczne zdzi-
wienie.
 W piekło? Co masz na myśli?
94 Linda Howard
 Jej mąż był kierowcą ciężarówki, zginął wiele lat
temu, kiedy była jeszcze młoda. Zginął na trasie
w Kolorado. Pijany kierowca zepchnął go z klifu. A tym
pijanym kierowcą był Indianin. Chyba nigdy się z tym
nie pogodziła i wygląda na to, że jej rozpacz przerodziła
się w nienawiść do wszystkich czerwonoskórych.
 Ale przecież to nonsens!  wykrzyknęła Mary,
zbulwersowana jego wywodem.
Wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć, że to
nie pierwszy, a pewnie i nie ostatni nonsens, jaki
widział w życiu.
 Została sama z dzieckiem i nie było jej łatwo...
 Nie wiedziałam, że Dottie ma dziecko  Mary
była zaskoczona.
 Nazywa się Bobby, ma teraz jakieś dwadzieścia
trzy, może dwadzieścia cztery lata. Wciąż mieszka
z matką i prawie nie wytyka nosa z domu.
 Coś jest z nim nie tak?
 Jest po prostu inny, nie lubi tłumu ani wrzawy
i dlatego większość czasu spędza samotnie. Wiem, że
dużo czyta, chętnie słucha muzyki... ale ma problemy,
żeby się choćby ubrać, bo najpierw zakłada buty,
a potem nie może włożyć spodni.
Mary poznała ludzi podobnych do Bobby ego i wie-
działa, że praca z nimi wymaga wiele cierpliwości
i specjalnego przygotowania. Zrobiło jej się żal chłopa-
ka i Dottie, której faktycznie nie było czego zazdrościć.
Joe wstał i przeciągnął zastałe mięśnie.
 Jezdzi pani konno?  zapytał niespodziewanie.
Naznaczeni 95
 Nie, w życiu nie siedziałam na koniu  zaśmiała
się lekko.
 Dlaczego więc nie miałaby pani przyjechać do nas
którejś soboty lub niedzieli? Mógłbym dać pani kilka
lekcji, zwłaszcza że niedługo są przecież wakacje.
Gdyby tylko wiedział, jaka kusząca była dla niej ta
propozycja... O niczym innym nie marzyła, jak tylko
o tym, by znowu móc zobaczyć Wolfa.
 Dziękuję ci, przemyślę twoją propozycję  obieca-
ła, choć w duchu bardzo wątpiła, czy kiedykolwiek się
na to odważy.
Joe zdawał się jednak być pewien swego. Wiedział,
że prędzej czy pózniej nakłoni Mary do tego, by
pojawiła się na wzgórzu Mackenziech. Wiedział, że
ojciec jest na skraju wytrzymałości, wprost na granicy
obłędu, i Joe wcale by się nie zmartwił, gdyby wybór
ojca padł właśnie na pannę Potter. Intuicja podpowia-
dała mu, że pojawienie się Mary na ich ranczo może
doprowadzić do skrajnej eksplozji emocji, i że Mary
będzie miała dużo szczęścia, jeśli ojciec nie porwie jej
w ramiona, nim zdąży powiedzieć mu dzień dobry.
Jeszcze nigdy nie widział ojca w takim stanie, z czego
wniosek był prosty: jeszcze żadna kobieta nie działała
na niego tak, jak panna Mary Elizabeth Potter. Uśmiech-
nął się do swoich myśli i zanucił pod nosem: ,,A kiedy
się zejdą raz i drugi, kobieta po przejściach, mężczyzna
z przeszłością... 
W piątek drżącą ręką Mary wyjęła ze skrzynki na
96 Linda Howard
listy przesyłkę od senatora Allarda. A jeżeli zawierała złą
wiadomość, wiadomość, która pokrzyżuje im plany? Jak
powie o tym Joemu? Wprawdzie senator Allard nie był
może ich jedyną nadzieją, ale wydawał się być najbardziej
wpływowym człowiekiem, jakiego miała okazję poznać.
Otworzyła kopertę i zaczęła szybko czytać. List był
bardzo krótki, zaledwie kilka zdań, ale za to jakich
zdań! Najpierw senator podziękował jej za rzetelną
pracę i za wsparcie dla chłopca, a potem napisał czarno
na białym, że zdecydował się zarekomendować Joego
do Akademii Wojskowej w Kolorado Springs. Teraz
więc wszystko zależało tylko i wyłącznie od chłopca,
czy zdoła posiąść niezbędną wiedzę i zdać trudne
egzaminy. Do pisma był dołączony krótki list gratula-
cyjny skierowany do samego Joego.
Przycisnęła kartki papieru do piersi, a po jej policz-
kach potoczyły się łzy szczęścia.
 Boże, dziękuję ci  szepnęła  a więc udało się i na
dodatek wcale nie było aż tak trudne. Dziękuję...
Była gotowa co tydzień wysyłać kolejny list do
kolejnego senatora, i tak aż do skutku.
Miała ochotę tańczyć i śpiewać. O nie, taka wiado-
mość nie mogła czekać do jutra. Pędem wybiegła na
podwórko, wskoczyła do samochodu i wcale się nie
zastanawiając, ruszyła w stronę rancza Mackenziech.
Teraz ta kręta i stroma droga wydawała jej się całkiem
inna niż jeszcze kilka tygodni temu. Znieg znikł gdzieś
bez śladu, a po obu stronach drogi rosły kolorowe polne
kwiatki. Po tak długiej i ciężkiej zimie wiosenne
Naznaczeni 97
powietrze wydało jej się prawdziwym błogosławień-
stwem, choć i tak trudno je było porównać z roz-
grzanym słońcem powietrzem w Savannah. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grolux.keep.pl
  • Powered by MyScript