[ Pobierz całość w formacie PDF ]
razem Zeleny wracał dopiero w niedzielę w południe i dostawał po tym montowa- niu takiego ataku, że brał jedną z tych swoich siekier i rąbał szafę. A potem czuł się doskonale. Ale że montował z tatusiem trzy razy, porąbał tych szaf aż trzy. Kiedy miałem przystąpić do bierzmowania, pan Zeleny zaproponował, że mi kupi zegarek i będzie moim ojcem chrzestnym, ale pod warunkiem, że tatuś ni- gdy już się do niego nie odezwie, że nigdy nie wezmie go w sobotę, żeby mu przytrzymywał nakrętki. Tak oto został moim chrzestnym, a jego żona Nany moją chrzestną. Ja jednakże wiedziałem, że mój chrzestny nie lubi tatusia jedynie dlatego, że ojciec potrafi przeprowadzić cały remont generalny motocykla mar- ki Orion tylko za pomocą dłutka i młotka, bo mój chrzestny z kolei potrafił posługując się samą siekierą wyciosać z drewien i drewek nawet zegar z kukułką. Chrzestną Nanynkę lubiłem dlatego, że wyglądała tak, jak ja sobie wyobraża- łem, że powinna wyglądać moja mama. Wracając ze szkoły zatrzymywałem się zawsze przy płocie i spoglądałem na podwórze przed stodołą albo w głąb ogrodu. Kiedy była ładna pogoda, chrzestny siedział przed stodołą, na kozle miał umoco- wany trzema klamrami pieniek, w palcach trzymał zaś malutkie kawałki drewna i ociosywał je siekierą. Kiedy tak stałem przy płocie i przez chwilę patrzyłem na poruszające się szybko ostrze, chrzestny nagle nie trafiał, gdzie należy, obracał się i patrzył na mnie z wyrzutem, że się na niego gapię. A ja stałem, trzymałem się sztachet płotu, a mój chrzestny trzymał siekierę i tak długo spoglądał na mnie, dopóki sobie nie poszedłem dalej. A tam o ten kawałek dalej patrzyłem przez płot na chrzestną Nany. Kiedy była ładna pogoda, nic tylko ryła nieustan- nie, zgięta w pół obracała ziemię, kiedy przyszła wiosna i lato, ciągle okopywała warzywa i rabatki kwiatowe. Czasami wcale jej nie widziałem, słyszałem ją tylko 149 i odgadywałem jej obecność po kolorze zgrzebnego fartucha, cała bowiem wplą- tana była między krzewy czarnej porzeczki i rękoma i malutką motyczką pełła i okopywała krzaki, szła tyłem, a kiedy podnosiła się, aby rozprostować krzyże, widziałem, że jej ręce są tak duże jak ręce furmanów z browaru, palce miała ciągle rozcapierzone, dłonie zaś tak spuchnięte, jakby zamiast nich miała dwa ogromne racuchy. Mój chrzestny Zeleny lubił palić, właściwie to nawet nie palił, ale raz po raz zapalał cygaro. Ilekroć stałem przy płocie, zaczynał się obmacywać, szukał po kieszeniach zapałek i dopiero zapaliwszy cygaro, zabierał się znów do roboty. Właściwie to nigdy nie potrafiłem zgadnąć, co też chrzestny ciosa tą swoją sie- kierką. Na otwartych wrotach stodoły wisiało pomiędzy dwoma gwozdziami chy- ba z dziesięć siekier, małych i dużych. Chrzestny pracował czasami tą największą, trzymał w palcach malutki klocek drewna, który ociosywał, ale ja nie odgadłem nigdy, co to ma być i do czego się to nada. Kiedy indziej znów trzymał kawał dy- la. Ale ociosywał go, obdziobywał tym najmniejszym toporkiem. A ja za każdym razem myślałem, że robi zegar ścienny, taki, który gdy wybija godzinę, wyskakuje z niego kukułka. Pewnego razu mój chrzestny szukał po wszystkich kieszeniach zapałek, aby przypalić sobie znowu swoje cygaro. Nie znalazłszy ich, zawołał w głąb ogrodu: Nanynko, podaj mi zapałki, dobrze? Ale chrzestna nie usłyszała, bo znajdowała się w końcu ogrodu, gdzie przesie- wała ziemię przez sito. Chrzestny zaczął wrzeszczeć: Do licha, Nanynko, gdzie są te zapałki? Chrzestna rzuciła łopatę i pognała co sił, fartuch zaczepiał się jej o gałęzie porzeczek, biegła i wpadła do budynku, ale chrzestny już ryczał: Nanynko, kurwo wstrętna! Gdzie te zapałki?! A chrzestna brudnymi rękoma wyplątywała się z firanek, trzymała pudeł- ko zapałek, ale nie chciała pobrudzić firanek, więc wyplątywała się łokciami. A chrzestny już się wydzierał: Ty kurwo jedna! Wbiję cię w ziemię jak gwózdz! Wstał i darł się wniebogłosy, i zaciskał pięści, język mu spuchł. Chrzestna wybiegła z zapałkami, ale jak to zobaczyła, natychmiast wpadła do stodoły i wyniosła skrzyneczkę, taką niewielką szafeczkę, i postawiła ją przed moim chrzestnym, i podała mu siekierę a on z całej siły rąbnął szafką o ziemię, jedną ręką wybił tylną ścianę, po czym przewrócił ją na bok, tak że legła cała, coś w niej zaskrzypiało, a chrzestny zaczął teraz uderzać siekierką tu i tam, tak że po chwili z szafki nie została już ani jedna cała ścianka, ale i tego było chrzestnemu za mało, rąbał drzwiczki i deski na drobne kawałki, a kiedy wreszcie zwalił się na stary fotel i ciężko oddychał z szeroko rozstawionymi kolanami, chrzestna zabrała te resztki szafki do fartucha i zaniosła do drewutni: drzazgi na podpałkę. 150 Co miesiąc chrzestna ciągnęła pusty wózek do handlu starzyzną, aby kupić tu tanio starą szafkę, taką najtańszą, i przywoziła ją do domu nad rzeką, i wstawiała do stodoły. A chrzestny ilekroć chrzestna ją wiozła zawsze się wstydził, musiała ją wiezć przykrytą, zupełnie tak samo jak kiedy poderżnęła gardło gę- si, musiała ją nieść z podwórza ukrytą pod fartuchem, bo wprawdzie chrzestny bardzo lubił schrupać gąskę, ale nie mógł patrzeć na jej poderżnięte gardło. I to ja właśnie przywodziłem na mojego chrzestnego rozmaite kłopoty. Ile- kroć raz na miesiąc zajrzałem na jego podwórze albo do ogrodu, zawsze bywałem świadkiem czegoś, czego się chrzestny pózniej wstydził. Pewnie i on także nie chciał się z nikim przyjaznić i dlatego został moim chrzestnym, kiedy tatuś mu obiecał, że nigdy się do niego nie odezwie. Kiedy po wakacjach poszliśmy znowu do szkoły, wracałem pewnego dnia po południu, było gorąco, a kiedy chciałem się wykąpać i powiesiłem bluzę na sztachecie płotu, zobaczyłem, że chrzestna wypra- ła ogromne firanki, tak duże jak okna jakiegoś hotelu. A teraz kładła w ogrodzie długie listwy ze sterczącymi w górę gwozdziami i na tych gwozdziach napinała te firanki. Kiedy pózniej rozsunęła listwy, to jakby rozwinęła sztandar. Stwierdzi- łem, że te firanki całe są zrobione szydełkiem i składają się z dwunastu miesięcy, a każdy miesiąc miał zrobione szydełkiem aniołki, grono aniołków, które w zimie jezdziły na łyżwach, w lecie chwytały motyle, a jesienią tłoczyły wino z dojrza- łych gron. Każdy miesiąc zrobiony był z aniołków, połączonych skomplikowa- nymi słupkami. Z krajobrazem i zwierzątkami, motylami i ptakami. Patrzyłem i zupełnie zapomniałem pójść się kąpać, tak pięknych firanek nigdy jeszcze nie widziałem, gapiłem się na chrzestną, spostrzegłem, że ma tłuste ramiona opalone zupełnie jak piaskarz, widziałem, że cała jest w tych firankach, ona też nie mogła się napatrzeć na te swoje firanki, które sarna zrobiła i na które zapewne, skoro je
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plgrolux.keep.pl
|