Podobne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w ekskluzywnych lokalach.
Pewna gazeta poprosiła mnie o artykuł na temat
sztokholmskich restauracji z gwiazdkÄ… w przewod-
niku Michelina. Na pierwszy rzut oka to wymarzo-
ne zlecenie, ale po trzech dniach w luksusach byłam
skłonna zrobić wszystko, żeby tylko zostać w domu
i utrzeć sobie trochę brukwi.
Jadłam ślimaki z Prowansji, solę z Zelandii, pierś
kurczaka z nieszczęśnika tuczonego kukurydzą, od-
włoki homarów norweskich, mus z białej czekolady
z truflami wykopanymi przez szkoloną świnię we
francuskich Alpach. Piłam burgunda z Burgundii,
wino bordeaux z Bordeaux i prawdziwego szampa-
na z Szampanii.
Dokładnie tak jak rodzina Prousta.
Tylko że to było ich jedzenie, a nie moje.
Nie odpowiadało mi towarzystwo trufli, po ślima-
kach czułam się nieswojo, a wina upajały mnie alko-
holem. Zatęskniłam za talerzem rosołu z łosia i zim-
nymi kluseczkami z kardamonem. Jakże próżna to
77
tęsknota! Nie ma już mommy, która potrafiła nadać I
rosołowi niepowtarzalny aromat, a kluseczkom z kar-
damonem  specjalny smak i konsystencjÄ™.
Gdy skończyłam jedenaście lat, zostałam niejadkiem.
Nagle przestałam być najlepsza w zjadaniu do ostat-
niego okruszka, skończył się kulinarny raj na ziemi.
Jak to się stało?
Nikt nie wie do dziÅ›.
Na pewno nie z powodu zdjęcia wychudzonej mo-
delki w jakimś czasopiśmie, tego typu wojna prowa-
dzona przeciw sobie samej nie przychodzi z zewnÄ…trz.
Przyczyna, dla której jedzenie zamieniło się z przyja-
ciela we wroga, jest głęboka jak bezdenne torfowisko. \
I równie nieodgadniona.
Jakkolwiek do tego doszło, właśnie wtedy wybu-
chła moja wojna trzydziestoletnia z kaloriami. Kon-
flikt był mój, to ja go zaczęłam i ja prowadziłam wal-
kę, ale na wojnie zazwyczaj ginie więcej cywilów niż
żołnierzy.
Pierwszą ofiarą była moja babcia.
Nie zaszkodziłby jej bardziej nawet strzał ze sztu-
cera prosto w podbrzusze.
 Nie dam rady  mówiłam.
 Nie jestem głodna, już jadłam, nie chcę więcej.
Gdy przestałam zjadać wszystko co do okruszka, wy-
rządziłam babci największą krzywdę, jaką kiedykol-
wiek mogłam wyrządzić drugiemu człowiekowi.
78
Można by sądzić, że rodzina Prousta z rządzącą
w kuchni FranciszkÄ… jest tak bardzo odmienna od mo-
jej rodziny, w której momma krzątała się między pie-
cem a spiżarnią, że nawet trudno to wyrazić. Ale to
błąd.
Te same uczucia, które żywiła Franciszka do pro-
staków zostawiających jedzenie na talerzu, żywiła
również moja babcia.
Jedyna różnica polega na tym, że Marcel Proust
potrafił emocje Franciszki ubrać w słowa.
 Ten, kto by się uchylił od skosztowania, mówiąc:
«SkoÅ„czyÅ‚em już, nie jestem gÅ‚odny», Å›ciÄ…gnÄ…Å‚by siÄ™
natychmiast do rzędu prostaków, którzy nawet wów-
czas, kiedy artysta ofiaruje im swoje dzieło, zwracają
uwagę jedynie na wagę i na materiał, gdy tu wyłącz-
nie znaczy intencja i podpis. Zostawić bodaj jedną
kroplę na talerzu świadczyłoby o takim samym braku
wychowania, co wstać przed końcem produkcji pod
nosem kompozytora"*.
M. Proust, W poszukiwaniu straconego czasu.
BEZDENNY MITUS
W zbiorku pochodzącym z tego życia, w którym pisa-
łam wiersze, ponieważ to był jedyny sposób, żeby się
ich pozbyć, jest wiersz zatytułowany: To było wtedy.
Wiersz traktuje o mojej przeszłości, o intensyw-
nych i mistycznych doznaniach zwiÄ…zanych z kwit-
nieniem czeremchy, o tym, jak owe doznania szybko
mijają, i o tym, jak potężna i niezrozumiała jest dłu-
ga zima.
Wyszukałam ten wiersz, żeby sprawdzić, czy na-
daje się do Mojego pierwszego życia, i przeczytałam na-
stępujący wers:
W leśnym jeziorze bezdenny miętus pływa.
Każdy, kto zna się choć odrobinę na języku, powie, że
zdanie  W leśnym jeziorze bezdenny miętus pływa"
jest niepoprawne. %7łe to jezioro może być bezdenne,
a nie miętus.
Każdy, kto zna się choć odrobinę na poezji, wie,
że chodzi o bezdeń, głębię i tajemniczość. Spoczywa-
jÄ…ca na dnie jeziora ryba symbolizuje to, co zagadko-
we i grozne.
W rzeczywistości jezioro nie było bardziej bezden-
ne niż balia. Ale sprawiało takie, a nie inne wrażenie.
81
Zimą Asa i ja jezdziłyśmy po nim na łyżwach, a pod
nami pływał miętus.
%7łycie człowieka płynie, zatacza pętle i wyłania się
w najmniej oczekiwanych momentach.
W poezji albo we wspomnieniu dnia, w którym
straciłyśmy z siostrą rachubę czasu i spózniłyśmy się
na kolacjÄ™.
Obiecałam mamie, że będziemy na podwórku, ale
wpadłam na pomysł, że mogłybyśmy pojezdzić na
łyżwach, i zaciągnęłam Asę nad leśne jezioro.
Metalowe płozy, tak zwane półrurki, przypina-
ło się do butów narciarskich rzemiennymi paskami.
Trzeba było je porządnie zacisnąć, żeby nie zgubić ły-
żew w czasie jazdy. Starałam się, jak mogłam, ale ni-
gdy nie udało mi się ich przymocować wystarczająco
mocno. A to ześlizgiwały się z buta, a to przekrzywia-
ły, a ja razem z nimi, i bęc! I znów musiałam się pod-
nosić, i jeszcze raz zapinać klamerki.
Z racji starszeństwa spoczywał na mnie obowiązek
pilnowania czasu i oczywiście powinnam była nad
tym czuwać. Przecież na każdym kroku podkreśla-
łam, że jestem starsza, cały rok i pięć dni. Obiecałam
mamie, że nie opuścimy podwórka i że nigdy więcej
się nie spóznimy.
Ale tęsknota za jazdą na łyżwach była silniejsza
ode mnie. Choć trudno mi było utrzymać równowa-
gę i raz po raz łapałam zająca, bawiłam się tak dobrze,
że straciłam rachubę czasu.
82
To było jak trans, jak upojenie. Nie mogłam prze-
stać, stawałam na nogi, ruszałam do przodu jeszcze
raz i jeszcze raz, zmuszałam się do granic wytrzyma-
łości.
Czas płynął w świetle gwiazd, a spod lodu leśnego
jeziora łypał na nas okiem miętus.
Spocone dziewczynki i nie istniejÄ…cy czas. Naraz
zespoliłyśmy się z kosmosem i wpadłyśmy  przy-
najmniej ja  w seksualnÄ… ekstazÄ™.
Czas przestał istnieć dla nas, ale nie dla mamy.
Wieczór był coraz pózniejszy i czarniejszy, w le- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grolux.keep.pl
  • Powered by MyScript