Podobne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

powtórzy to samo, że tak być musi, bych porządek na świecie był. Miarkujesz se, Kuba?
- Nie bydlem przeciech i swoje pomyślenie mam.
- To baczże, byś się nad drugie nie wynosił.
- I... inom bliżej ołtarza chciał być...
- Pan Jezus z każdego kąta słyszy, nie bój się. I po co się pchać między najpierwsze, kiej wszyscy
wiedzą, ktoś jest?
- Juści, juści... gospodarzem byłbym, to i baldach nosić bym nosił, a i dobrodzieja pod pachę wiódł, i w
ławkach siadał, i z książki głośno śpiewał... a żem ino parobek, chocia i syn gospodarski, to mi w
kruchcie stać abo przed drzwiami, jako te pieski... - powiedział smutno.
- Takie już na świecie urządzenie jest i nie twoja głowa zmieni.
- Pewnie, że nie moja, pewnie.
- Napij się jeszcze, Kuba, i rzeknij, co ci mam zasług dodać.
Kuba wypił, ale że go już nieco zamroczyła gorzałka, to uwidziało mu się, że w karczmie siedzi z
Michałem od organisty abo i z drugim kamratem i rajcują se swobodnie, wesoło, jak równy z równym.
Rościebnął zdziebko kapotę, wyciągnął nogi, buchnął pięścią w ławkę i zakrzyknął:
- Cztery papierki i rubla zadatku dołoży - to ostanę.
- Widzi mi się, żeś pijany abo ci się w głowie popsuło - zawołał. Boryna, ale Kuba szedł już za myślą
swoją i dawnym marzeniem, a zresztą nie słyszał gospodarskiego głosu, więc rozprostowywał
skurczoną duszę, rósł w ambit i taką pewność siebie, jakoby samym gospodarzem się poczuł.
- Cztery papierki i jeszcze jeden zadatku dołoży, to u niego ostanę, a nie, to psiachmać na jarmark
pójdę i służbę se znajdę, choćby i na furmana do cugowych we dworze... Znają mię, iżem robotny i na
wszystkim w polu czy kiele domu się znający, że niejednemu gospodarzowi bydło paść u mnie -a uczyć
się... A nie, to ptaszki strzelał będę i dobrodziejowi nosił abo i Janklowi... a nie...
- Cie... Kuternoga jeden, jak bryka. Kuba! - krzyknął ostro stary.
Kuba zamilkł, wytrzezwiał z rozmarzenia, ale hardości nie stracił, bo jął się nieustępliwym czynić, że
Boryna rad nierad dorzucał mu po półrublu, to po złotówce, aż i stanęło, że obiecał mu na przyszły rok
dołożyć trzy ruble i dwie koszule miasto zadatku.
- Ho, ho, ptaszek z ciebie - wołał stary przepijając do niego na zgodę, choć zły był, że tyla pieniędzy
wywalić musi, ale wagować się nie było co, bo Kuba wartał i więcej, robotny parob, choćby i za dwóch,
gospodarskiego nie ruszył i o inwentarz dbał więcej nizli o siebie, choć i kulawy był, i mocy wielkiej nie
miał, ale na gospodarstwie się znał - można się całkiem spuścić na niego, że wszystko, jak
przynależało, zrobi i jeszcze najemnika przypilnuje.
Poradzili jeszcze o tym i o owym, i gdy się rozchodzili, Kuba już ode drzwi nieśmiało całkiem się ozwał:
- Zgoda na trzy ruble i dwie koszule, ino... ino... nie przedawajcie zrebicy... przy mnie się ulęgła...
kożuchem swoim przyodziewałem, żeby nie przemarzła... tobym nie ścierpiał, żeby ją %7łyd jaki bijał libo
i łachmytek z miasta... Nie sprzedawajcie... złoto, nie zrebica... kiej ten dzieciak posłuszna... koń taki,
że i drugi człowiek - prosty pies przy niej. Nie sprzedawajcie...
- Ani mi to w głowie nie postało.
- Bo w karczmie powiedali i... bojałem się...
- Opiekuny, psiekrwie, zawżdy najlepiej wiedzą!
Kuba byłby go za nogi ułapił z radości, ino śmieć nie śmiał, to nadział czapę i poszedł rychło, jako że i
czas było spać bacząc na jarmark jutrzejszy.
.........................................................................................................
Jakoż i nazajutrz, jeszcze przed świtaniem, że nieledwie po drugich kurach, a już na wszystkich
drogach i ścieżkach do Tymowa ruszali się ludzie.
Kto jeno żył, to z całej okolicy walił na jarmark.
Nad ranem upadł mocny deszcz, ale po wschodzie przetarło się nieco, ino niebo było zasnute burymi
chmurzyskami, a nad nizinnymi ziemiami wsiały mgły szare, kieby zgrzebne płótna, do cna przemiękłe,
i po drogach szkliły się kałuże, a gdzieniegdzie po dołkach błoto chlupało pod nogami.
I z Lipiec wychodzono od wczesnego rana.
Na topolowej drodze za kościołem i hen, aż do lasów, widny był łańcuch wozów, toczących się wolno,
krok za krokiem, taka ciżba była, a bokami, po obu stronach, ino się mieniło od czerwonych wełniaków
i białych kapot chłopskich.
Tyla narodu szło, jakby wieś cała wychodziła.
Szli gospodarze co biedniejsi, szły kobiety, szły parobki i dziewczyny, i komornicy też szli, a i biedota [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grolux.keep.pl
  • Powered by MyScript