Podobne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nie porzucał rozpoczętego przedsięwzięcia. Jeden jedyny raz stało się tak, gdy zorientował się, że
jego pracodawca jest gangsterem.
Sage Tyler ze swym ognistym temperamentem, ponętnym ciałem i najsłodszymi na świecie ustami
stanowiła dla Boyda dużo poważniejsze zagrożenie niż najbardziej nieoczekiwane zetknięcie z
nieprzyjaznym tłumem. Dobrze zrobi, jeśli będzie się od niej trzymał
z daleka.
Ale im dłużej majstrował przy maszynie, tym częściej wracał
myślami do Sage. Zastanawiał się, gdzie jest, co robi i czy - podobnie jak on - czuje się samotna.
- To był doprawdy zwariowany pomysł! - narzekał Pat, przesuwając się powoli za Laurie. Stali w
kolejce w nowo otwartym McDonaldzie w Milton Point, oczekując na złożenie zamówienia. -
Czuję się jak kompletny głupek, Laurie.
- A to czemu?
- Bo nigdy dotąd nie jadłem śniadania zawiniętego w papier z firmowym klownem.
- Przecież tłumaczyłam ci już, czemu wyznaczyłam ci spotkanie właśnie tutaj - szepnęła przez ramię.
- Przez cały tydzień jesz śniadanie u nas.
- I co z tego?
- Dwa cheeseburgery, dwa soki pomarańczowe i dwie kawy -
powiedziała Laurie do uśmiechniętej kasjerki. Pózniej znowu zwróciła się do Pata: - Wkrótce dzieci
dojdą do wniosku, że zostajesz u mnie na noc.
- Całkiem niezły pomysł.
Laurie rzuciła mu przez ramię zgorszone spojrzenie, potem usunęła się, by mógł wziąć tacę. Znalezli
wolny stolik blisko okna.
Obok szumiała autostrada. Pat wcisnął się między mały stolik a jaskrawopomarańczowy parapet.
Klnąc pod nosem, zdjął swój elegancki kapelusz marki  Stetson i położył go obok na wyściełanym
krześle.
- Zachowujesz się jak duże dziecko.
- Dzieci nie tetryczeją... - wymamrotał, odgryzając kęs cheeseburgera.
Laurie zaczerwieniła się i próbowała udawać irytację.
- Uważaj, co mówisz w moim towarzystwie, panie Pat Bush!
Przysięgam, że nie wiem, co się z tobą ostatnio dzieje. Wyraznie zepsuł ci się charakter.
- Jestem zmęczony. Zmęczony twoim oporem. Sylwester już minął. Jaki tym razem wyznaczysz mi
termin? Wielkanoc? Dzień Poległych?
W czasie tej przemowy przechylał się coraz bardziej przez stół.
- Posłuchaj, Laurie: przecież nie chodzi o to, że się nie znamy.
Nie wątpisz też w moją miłość. Kocham cię od prawie czterdziestu lat.
Gdyby żył Bud, i tak bym cię kochał na swój sposób, po kryjomu.
Nawet po jego śmierci zwlekałem. Nie chciałem cię urazić, nie miałem zamiaru wykorzystywać
twojego poczucia osamotnienia. W
dniu, w którym przyszło na świat dziecko Lucky ego, pocałowałem cię na szpitalnym korytarzu.
Wiesz, to był chyba najszczęśliwszy dzień w moim życiu.
Ale ukradkowe pocałunki to nie wszystko - mówił dalej. -
Siedzenie koło ciebie w kościele, posiłki w twoim domu, odprowadzanie cię... to też niewiele
zmienia. A poza tym żadne z nas nie staje się młodsze... - Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale
powstrzymał ją ruchem głowy. - Nie chcę już tracić czasu. Pragnę z tobą zamieszkać, widywać cię
rozebraną. Kochać się z tobą!
- Psst, Pat! Jeszcze ktoś usłyszy...
- A niech usłyszą, niech ich diabli porwą! Pragnę cię, Laurie.
Całej. Przez całe swe dorosłe życie musiałem się tobą dzielić: z moim najlepszym przyjacielem,
waszymi dziećmi, wreszcie z każdym, kogo tylko przygarnęłaś pod swe opiekuńcze skrzydła. I teraz,
do diabła, nagle poczułem się straszliwym samolubem: chcę się stać ośrodkiem twojego
zainteresowania albo... w ogóle już nic nie chcę.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Wreszcie Laurie przerwała milczenie:
- No, to było niezłe przemówienie!
Odgryzł kawałek zimnego, zapomnianego cheeseburgera.
- Powiedziałem ci wreszcie, co o tym myślę.
- Więc już wiem.
- Więc już wiesz.
Odłamała kawałeczek bułki i zaczęła bawić się okruszkami.
- Pat?...
- Słucham? - spytał ponuro.
- Tak się zastanawiam...
- Nad czym?
Rzuciła mu przeciągłe spojrzenie spod rzęs.
- Czy w twoim łóżku zmieszczą się dwie osoby?
Sage dojeżdżała do obrzeży Milton Point, nucąc do wtóru melodii płynącej z radia. Był zimny,
przejrzysty poranek; wiał ostry wiatr z północy.
Dziewczyna jednak była w pogodnym nastroju.
Minęła nowego McDonalda i zastanowiła się nad możliwością zjedzenia tam śniadania. Postanowiła
jednak jechać dalej. Tak bardzo zależało jej na przekazaniu braciom dobrych wieści, że chciała jak
najszybciej znalezć się w biurze. Gdy wysłuchają tego, co ma im do powiedzenia, z pewnością
zechcą zaprosić ją na wytworny lunch dla uczczenia nowin.
Na długo przed świtem wymeldowała się z motelu, gdzie spędziła kilka ostatnich dni, łącznie z
wieczorem sylwestrowym i Nowym Rokiem, potem wyruszyła na północ. Na szczęście udało jej się
uniknąć godzin szczytu w Houston i wszystko trwało stosunkowo krótko. Devon, od której pożyczyła
auto, gdyż jej własne nadal znajdowało się w Austin, miała nowszy i zrywniejszy samochód.
Dystans dzielący Sage od domu szybko się zmniejszał.
A może to tylko złudzenie, że czas płynie szybciej, gdyż poczuła się niebywale podniesiona na duchu.
Spotkanie z Bel - cherem nie mogło wypaść lepiej. Kiedy w końcu zebrała siły, by do niego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grolux.keep.pl
  • Powered by MyScript