Podobne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wojny miał sklep jubilerski na Nowym Zwiecie. Uciekliśmy razem do innej dzielnicy. Prawdę
mówiąc, to miałam już dosyć tamtego. Był ordynarny i po pijanemu wymyślał jak najgorszy
łobuz...
Szłyśmy wolno Wawelską w kierunku Alei Niepodległości. Od Pola Mokotowskiego ciągnął
zapach nagrzanych w słońcu traw, wesoło ćwierkały wróble, a nad tym wszystkim rozciągał
się szmat błękitu. Krążyły na nim samoloty z czarnymi krzyżami. Przy okrągłym słupie z
ogłoszeniami stała grupka ludzi. Czytali świeżo naklejony Bekan-ntmachung z niemieckim
czarnym orłem, podający długą listę rozstrzelanych poprzedniego dnia zakładników.
- Ten to chociaż był prawdziwy pan... - westchnęła Helga, prześlizgując sięwzrokiem po
czerwonym obwieszczeniu wilgotnym jeszcze od kleju. - %7łona mu przed wojną umarła, a
syna miał za granicą na studiach. Syn już nie wrócił i zaraz, jak się Warszawa poddała,
zamieszkaliśmy razem...
Pomyślałam, że Helga, która tak bardzo pragnęła mieć zawsze dużo biżuterii, dopięła
wreszcie swego celu.
- Dobrze mi z nim było, nie powiem... Uratował jedenaście kilogramów złota i ocalało mu
mieszkanie. Tyle tylko, że nudny... Miałam z nim krzyż pański. A to: Helga, nie mów tak
głośno, a to: Helga, nie garb się, a to: nie tak trzymasz widelec, a to: nie śmiej się hałaśliwie, i
tak przez cały dzień. No to ja już nie wytrzymałam
155
i uciekłam od niego... - uśmiechnęła się rozbrajająco, a w jej głosie zadzwięczała dawna
łobuzerska nutka.
Matka pokręciła z roztargnieniem głową, bardziej pochłonięta własnymi myślami niż tym, co
opowiadała Helga. Kilkakrotnie obejrzała się za słupem obleganym przez nielicznych na tej
ulicy przechodniów.
Bezwiednie przyśpieszyłam kroku i pomyślałam o parabellur spoczywającym między
talerzami z kaszanką.
- Wiesz, może bym i nie uciekła, bo mi było bardzo dobrze i wszystko miałam oprócz
samochodu, ale... No, zakochałam się! Nigdy nie wierzyłam, że się zakocham, a tu nagle
pokochałam golca i uciekłar do niego w jednej sukience.
Popatrzyłam powątpiewająco na jej stopy w skórkowych czółenkacr na francuskim obcasie,
na jej granatową torebkę z miękkiej skórki.
- No, ale chyba teraz dobrze ci się powodzi?
- Teraz to już nie mogę narzekać, ale wtedy jeszcze mój Jureczel kończył medycynę na
tajnych kompletach i mieszkaliśmy w odnajętyr przy ludziach pokoju. On się uczył, a ja
trochę szmuglowałam słoninę spod Rzeszowa, trochę handlowałam złotem, bo się od tamtego
staruszka nauczyłam rozpoznawać próby, i sama pitrasiłam obiady. Naharowałar się
porządnie, ale dobrze było... - powiedziała z rozmarzeniem w głosie i podniosła na mnie
wesołe, podłużne oczy. - Teraz jestem panią doktorową. Mieszkamy skromnie w trzech
pokoikach, ale Jureczek dobrze zarabia. Jest ginekologiem. Skrobie wszystkie Niemki.
Zdziera z nich skórę i cieszy się, że jednego Szwaba mniej... Podobno ty już niedługo
kończysz medycynę? - spojrzała na mnie pytająco. - Jeder z kolegów Jureczka opowiadał, że
masz duże zdolności. Właśnie oc niego dowiedziałam się, gdzie mieszkasz. Władzio Dziobak,
pewnie go znasz?...
Skinęłam głową, myśląc o tym, co powiedziała Helga. Troszkę jej zazdrościłam tego męża i
łatwości, z jaką potrafiła sobie układać życie. Mój Busio był tylko studentem, a do tego w
ogóle mnie nie kochał. Matka musiała pomyśleć o czymś podobnym, bo westchnęła boleśnie,
przenosząc wzrok z Helgi na mnie, jakby robiąc w myślach porównanie.
- Słuchaj... Widzisz, ja mam do ciebie taką prośbę... - zaczęła zająkliwie. - Jak poznasz mego
męża albo będziesz rozmawiała z Dziobakiem, to nie mów, że byłam w balecie i że w ogóle...
On wie, że przed wojną chodziłam do szkoły, że wychowywałam się w internacie
156
Hv^
jako sierota... On jest bardzo dobry, ale lepiej niech nic nie wie, bo ta jego rodzinka to trochę
drze nosa...
- Dobrze... - uśmiechnęłam się i zaraz przypomniały mi się nasze lekcje tańca, żydowskie
ciastka z jagodami, spocone dziewczęta w niedbałych pozach na podłodze. - A nie wiesz, co
się dzieje z resztą naszego zespołu?
- Pućce granat urwał nogę, Jadzka pracuje jako konduktorka w tramwajach, a Mery wyszła
niecały rok temu za mąż... - Zamyśliła się na chwilę. - Byłam u niej na ślubie. Z narażeniem
życia zwiezli z Lubelszczyzny schaby i wędliny. Siostra Mery trzy razy podczas tej podróży
umknęła z łapanki i ledwo żywa dojechała z towarem. Ale wesele urządzili huczne. Gości
było ze trzydzieści osób.
Stanęła mi w oczach trochę murzyńska twarz Mery z wiecznie zdziwionymi, krągłymi
oczkami małpki. Nosiła pomarańczową sukienkę w zielono-niebieską kratkę i marzyła o
pelerynce z gronostajów.
- A za kogo wyszła? - wtrąciła się do rozmowy matka, wciąż jeszcze wrażliwa na wszelkie
związki małżeńskie.
- Taki jeden... Handluje złotem i dolarami. Przed wojną sprzedawał ryby w Hali Mirowskiej.
Teraz mają zamiar otworzyć bar kawowy...
- objaśniła szybko, prawie jednym tchem, i znów powróciła do wesela.
- Mówię ci, co tam się działo! Mięsa i wędlin to było tyle, że się goście nadziwić nie mogli,
jak to wszystko udało się siostrze Mery przeszmuglować. Ale było wesoło! Siostra Mery
pokazywała dokładnie, w jakich miejscach trzymała na sobie schab i kiełbasy i jak ją [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grolux.keep.pl
  • Powered by MyScript