[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zausznikiem i wykonawcą najbardziej skomplikowanych poleceń rzeczywiście doprowadziła go do histerii. Szalał. Parskał śliną i tupał nogami. Zatkał palcami uszy prawej głowie i ryczał tak, \e Jaturken\ensirchiw ledwo się trzymał na ramieniu słynnego kosmonauty. Co sobie wyobra\a ten admirał-dowódca? Jak śmie jego, Dwugłowego Jula, szturchać w plecy jakimś \elastwem? Co za maniery, czy on w ogóle ma pojęcie o dobrym wychowaniu? Skoro go swędzą ręce, niech szturcha \elastwem w plecy jakichś tam Ziemian! I niech wie ten admirał-dowódca... i dalej w podobnym duchu. W trakcie owych przedłu\ających się i nie powiązanych ze sobą wynurzeń, gdy Dwugłowy Jul szalał, tupał i pluł, admirał Macomber przyglądał się swoim poznokciom, a Jaturken\ensirchiw mru\ył ślepka i wtulał puszystą głowę w puszyste ramiona, do kabiny nawigacyjnej wszedł bez szmeru Aramis, włączył iluminatory i zaczął kolejno przechodzić od jednego do drugiego badając okolicę. Nale\y zauwa\yć, \e iluminatory na Czarnej Piranii były przezroczyste tylko od wewnątrz, z zewnątrz w ogóle się ich nie widziało. Kiedy Dwugłowy Jul umilkł, Aramis zapytał, nie odwracając się: - Powa\nie liczysz na to, piracie, \e Wielki Ośmionóg przyśle tu cudownego doktora Itai-itai? - Akurat - odparł pogardliwie Dwugłowy Jul przyglądając się swoim palcom wskazującym i wycierając je o spodnie. - Prędzej padnie, ni\ przyśle! - To zupełnie niemo\liwe - potwierdził cienkim głosikiem Jaturken\ensirchiw. - Wielki Ośmionóg nie podejmie podobnego ryzyka choćby dlatego, \e to przypuszczalnie jedyny lekarz na całej planecie. - Jak to? - zdziwił się admirał Macomber. - Właśnie tak - powiedział Jaturken\ensirchiw. - Widzicie, na Planecie Aotrów zebrali się przedstawiciele najrozmaitszych cywilizacji całego znanego Kosmosu. Rozumie się, \e wcale nie najlepsi przedstawiciele. A w dodatku sprawiedliwość ka\e zaznaczyć, \e nawet objawy wdzięczności u pewnych cywilizacji przyjmują czasem bardzo dziwne formy. - Nie rozwlekaj, mały nicponiu! - powiedział Aramis, jak uprzednio nie odwracając się. - Owszem, jestem mały - rzekł z godnością Jaturken\ensirchiw. - Ale ju\ trzeci rok jestem poń. A co się tyczy istoty sprawy, to lekarzom po prostu planeta nie słu\y. Kupił sobie taki, załó\my, praktykę, wyleczył z ran jednego, z wrzodu \ołądka drugiego, z wewnętrznego krwotoku trzeciego, a czwarty, którego wyleczył z alkoholizmu, z wdzięczności wziął go i zjadł. - Co ty mówisz! - przeraził się admirał Macomber. - Mówię najszczerszą prawdę. Co tam zresztą daleko szukać! Wezmy na przykład obecnego tu byłego wolnego pirata Dwugłowego Jula... - Zamilcz, zdrajco! - ryknęła lewa głowa. - A wy te\ dobrzy jesteście, admirałowie-muszkieterzy! Zamiast zajmować się czym trzeba i ratować mnie od pewnej śmierci, nadstawiacie uszu i słuchacie kłamstw tego drania! Myślcie lepiej, co robimy dalej! Tylko miejcie na uwadze, \e Wielki Ośmionóg - niech zgnije \ywcem! - za nic nie przyśle cudownego doktora na pokład mojej brygantyny. Nie jest taki głupi, oby nie ujrzał więcej krwawoczerwonej Protubery i trupiosinej Nekrydy! Tak \e dotrzeć do cudownego doktora będziemy musieli własnymi siłami. Myślcie, Ziemianie. A nawiasem mówiąc niezle by było coś przekąsić. - Chwileczkę - powiedział nagle Aramis. W dalszym ciągu stał plecami do nawigatorni i z twarzą przy jednym z iluminatorów. - Ten... jak mu tam... Wstrst... - Co? - rzekł niecierpliwie Dwugłowy Jul. - Wstrst? Wstrętny Staruch. Co z tego? - Jest mniej więcej mojego wzrostu? - Tak. - Kudłaty, ze skrzydłami jak u nietoperza? - Tak! - Ma długą, białą trąbę? - Tak!! - I szaroniebieskie futro? - Tak!!! - I niskie czoło, i małe wyłupiaste oczka? - Tak, do diabła! Tak! Dadzą mi dziś zjeść? - W takim razie nie ulega wątpliwości, \e właśnie Wstrst zbli\a się do Czarnej Piranii w asyście czterech... hm... istot z sześcioma rękami ka\da. Dwugłowy Jul ryknął coś nieartykułowanego i skoczył do iluminatora. Wyjmując w biegu blaster admirał Macomber ruszył za nim. Rzeczywiście, ostro\nie stąpając gołymi, trójpalczastymi łapami po wypalonym i potrzaskanym betonie zbli\ał się do Czarnej Piranii nosiciel intelektu, któremu podobnych nikt z Ziemian nigdy nie widział. Któ\ wie w jakim ponurym zakątku Wszechświata stworzyła ewolucja równie dziwną bestię podobną zarazem do pingwina, słonia, nietoperza i królika. Ale wszak gdzieś powstała nawet cywilizacja takich bestii, a jeśli ju\ o tym mowa, nie bestii, bo w ziemskim języku słowo bestia jest obelgą, ale istot; i istoty owe przeszły najprawdopodobniej tę samą drogę co szlachetni Ziemianie: dr\ały z zimna i strachu w swoich jaskiniach, polowały na swoje mamuty, modliły się do swoich bogów. Dokonywały rzeczy dobrych i złych i u nich równie\ silny gnębił słabszego, i niewykluczone, \e w końcu tak jak na naszej Ziemi zapanowało tam królestwo braterstwa i rozumu - bo z jakiej innej przyczyny ten ohydny odszczepieniec zmuszony był uciekać ze swojego świata i lizać macki napuchniętego od krwi i złota potwora? W ślad za wstrętnym staruchem Wstrstem kroczyła sztywno czwórka sześciorękich i dziesięciookich gigantów. Krwawe i trupiosine błyski tańczyły na ich potę\nych fioletowych ciałach. Nagle Aramis zmru\ył oczy i wpatrując się przylgnął czołem do iluminatora. - Atos! - zawołał niegłośno. - Widzę - odparł Atos z wie\yczki artyleryjskiej. - Twoim zdaniem? - Mo\na spróbować. - Plan?
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plgrolux.keep.pl
|