[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie ruszam się. Nie prycham. Na pewno czeka na jakiś mój ruch, żeby rozpocząć swoją gorzką tyradę. Mijają nas ludzie, w dziewięćdziesięciu procentach przebywający tu służbowo, tak jak my. Za dwadzieścia pięć dziewiąta. Jestem zaskoczona tym, że ciągle tu siedzimy. Erie jest maniakiem punktualności. Za dwadzieścia dziewiąta. Siedzi sobie spokojnie, nie zwracając uwagi na to, że tkwię tak przy nim jak idiotka. Nagle słyszę szybki stukot obcasów. Podchodzi do nas Amanda, w białej garsonce. Nie patrzy na mnie. Wzrok ma wlepiony tylko w Erica. - Przepraszam za spóznienie, Erie - mówi do niego po niemiecku. - Miałam problem z ubraniem. Widzę, że Erie się uśmiecha. Patrzy na nią. Mierzy ją wzrokiem od stóp do głów. - Nic się nie stało, Amando. Warto było poczekać. Dobrze spałaś? Uśmiecha się. - Tak - odpowiada, nie przejmując się tym, że stoję obok. - Co nieco spałam. Co nieco? Powiedziała: Co nieco spałam? Co ci idioci usiłują mi dać do zrozumienia? Ona uśmiecha się jak głupi do sera i chwyta go w pasie. Czuję się niezręcznie wobec tej poufałości. Jest odpychająca, a ich uśmiechy dają mi wiele do zrozumienia. Oddycham z trudem, bo wiem, co zaszło między nimi, mam ochotę krzyczeć i kopać. Nagle Erie kładzie dłoń na plecach Amandy i przelotnie chwyta ją w talii. - Chodzmy, kierowca czeka. Nie patrząc na mnie, rusza z tą kobietą u boku, mijając mnie obojętnie. Przyglądam się temu jak wryta. Nie wiem, co robić. Zciska mnie w środku jakaś niekon- trolowana zazdrość, której nigdy dotąd nie czułam i mam ochotę chwycić cenny wazon ze stołu i rozbić mu na głowie. Serce wali mi jak opętane. Bije tak głośno, że wydaje mi się, że słyszy je cała recepcja. Czuję się poniżona, jestem wściekła, a on ma to wszystko gdzieś. Imbecyl! Erie jest nadal zły, a ja nie rozumiem dlaczego. Ale nie. Nie pozwolę się tak traktować. Erie mnie nie zna, nikt nie będzie mnie robił w balona. Ruszam za nimi. Jeżeli ten niemiecki idiota myśli, że zrobię scenę, to się nie myli. Jestem do tego zdolna. Podchodzimy do limuzyny, kierowca otwiera drzwi. Wsiada Amanda, wsiada on, a kiedy mam wsiąść ja, Erie kiwa na mnie ręką. - Panno Flores, proszę usiąść obok kierowcy, w przedniej kabinie. Pach! Niezły policzek mi serwuje na oczach Amandy. Ale, ku mojemu zaskoczeniu, uśmiecham się chłodno. - Jak pan sobie życzy, panie Zimmerman. Z maską obojętności na twarzy zajmuję miejsce obok kierowcy. Ale jestem wkurzona! Przez kilka sekund słyszę, jak rozmawiają i śmieją się za moimi plecami, aż moich uszu dobiega metaliczny brzęk. Kątem oka widzę, jak część tylną od przedniej oddziela przyciemniona szyba. Jestem rozwścieczona. Rozgniewana. Rozsierdzona. Ta zabawa mi się nie podoba i nie rozumiem, dlaczego musi ją przede mną odgrywać. Bezwiednie wbijam paznokcie w dłonie. - Chce pani posłuchać muzyki? - słyszę pytanie kierowcy. Głową daję mu znać, że tak. Nie jestem w stanie mówić. Wkładam okulary przeciwsłoneczne, żeby ukryć za nimi wzrok. Nagle rozbrzmiewa piosenka Daniego Martina Mi lamento, a mnie zaczyna się potwornie chcieć płakać. Czuję pieczenie pod powiekami, łzy cisną mi się do oczu. Ale nie. Ja nie płaczę. Przełykam łzy i próbuję skupić się na piosence i na jezdzie. Nawet sobie nucę. Przez trzy kwadranse, jakie zajmuje podróż, mój umysł pracuje na przyspieszonych obrotach. Co oni tam robią z tyłu? Dlaczego Erie kazał mi usiąść z przodu? Dlaczego cały czas jest na mnie zły? Samochód się zatrzymuje, a ja wysiadam, nie czekając, aż kierowca otworzy mi drzwi. Niech otwiera im. Paniczom. Wysiadam i uśmiecham się, widząc Santiago Ramosa. Jest sekretarzem tego oddziału i zawsze były między nami pozytywne fluidy. W pozytywnym sensie. Przyzwoitym. Kierowca otwiera drzwi i Erie z Amandą wysiadają. Nie patrzę na nich. Patrzę przed siebie zza okularów słonecznych. Erie wita się z Jesusem Gutierrezem, dyrektorem oddziału, i z
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plgrolux.keep.pl
|