[ Pobierz całość w formacie PDF ]
świad kami, śniło mu się. Mówię ci, Bradley, nie wolno nam zdra dzić się przed nimi, że wiemy! Bradley upuścił na dywan opróżniony kubek. Postąpił sześć odmierzonych kroków i położył ciężko dłonie na ramionach Wallingera. Ciało sprawiało w dotyku wrażenie ciała; kość pod nim była mocna i twarda. To mogła być kość... albo stal. Z wy glądu trudno je rozpoznać. Ale na pewno można je odróżnić po sposobie zachowania się, po reakcjach, po sposobie myślenia. Po tym, co cenią przede wszystkim... 27 - Dzieci! - powiedział z naciskiem Bradley. - %7ład na... maszyna... nie pomyślałaby w pierwszym rzędzie o dzieciach, tak jak ty to zrobiłeś. Mam rację, Wallinger? Chociaż nie są twoje, stawiasz je na pierwszym miejscu. Dlaczego powiedziałeś mi, że nie są twoje? Czy chciałeś przez to... co chciałeś przez to osiągnąć, Wallinger? Co na prawdę czujesz do tych dzieci? Wallinger uśmiechnął się. Głos miał teraz łagodny i roz- bawiony. - Czyż to nie oczy androida? - sparafrazował z lekką ironią. - Czyż to nie ręce - nie zmysły nie uczucia an- droida? Czyż nie krwawimy, jeśli nas ukłuć ? Bradley zdjął ręce z jego ramion. Cofnął się o krok pa- trząc takim wzrokiem, jakby chciał przebić zbyt idealne złu- dzenie ciała i zobaczyć, czy pod tą dobrodusznie uśmiecha- jącą się`twarzą znajdują się kości, czy stal. - Wykonano jednego androida - powiedział Wallin- ger - stanowiącego idealną replikę człowieka. Wszystko, czego użyto do jego budowy zarówno od strony psychicznej jak i fizycznej, było tak zbliżone do sposobów ludzkiego my- ślenia, jak tylko pozwalał na to ich stan wiedzy. - Urwał, krzywiąc się. - Tak - podjął - zbyt się zbliżyli do ideału. Udało im się. Prawdę powiedziawszy... obawiam się, że stworzyli... człowieka. - Ciebie? Wallinger uśmiechnął się. - Nie wierzę - zaprotestował gwałtownie Bradley. - To niemożliwe. Wallinger posłał mu zagadkowe spojrzenie. Potem otwo- rzył inną szufladę, poszperał w niej i wyciągnął scyzoryk. Rozłożył ostrze i niemal tym samym gestem przeciągnął nim w poprzek grzbietu dłoni. . Bradley wstrzymał oddećh. Nie chciał patrzeć, ale nie po- trafił oderwać wzroku. - Potrafię powstrzymać krwawienie, jak widzisz - po- wiedział Wallinger. - Tak właśnie Courtowi udawało się z początku zataić, że jest ranny. Potrafimy to kontrolować w każdych okolicznościach, jeśli zachodzi tego potrzeba. Nie pojawiła się ani kropla krwi. Krawędzie syntetycznej skóry były czyste i gładkie niczym jasna guma, a pod nią po ruszały się stalowe ścięgna, pulsowały pełną baniek powie trza czerwoną cieczą przezroczyste, cienkie jak włos rurki. To była dłoń z żywego metalu. To była dłoń androida. - Zadowolony? - Wallinger cofnął rękę. Pomagając so bie drugą złączył ze sobą krawędzie 28 przecięcia i wygładził bliznę. Zasklepiła się jak wosk i zagoiła, zanim Bradley wykrztusił swój pełen niedowierzania protest. - Proszę, lepiej wypij jeszcze jednego drinka. - Rozba wiony głos Wallingera zdawał się przemawiać z wielkiej dali, przebijając się przez dzwonienie w uszach. - Ale... dlaczego mi nie powiedziałeś? Jesteś pewien, że nic nie podej rzewają? Czy naprawdę możemy się tego poz być... zniszczyć Courta? Nic nie rozumiem, Wallinger! Je steś naprawdę androidem i pracujesz przeciwko androi dom... co my zrobimy? Musi istnieć jakaś procedura, za któ rej pośrednictwem sprawdzają, co się dzieje z każdym z nich. A co z Courtem? Wallinger, jeśli to wszystko praw da, dlaczego nie pomogłeś mi zdemaskować Courta? Mógł byś... - Powoli! Po jednym pytaniu na raz! - Głos Wallingera wdarł się w niemal histeryczną paplaninę rozluznionego Bradleya. - Najpierw o Courcie. Nie mogłem działać prze ciwko niemu, Bradley. Jestem sam bardzo niedoskonałym mechanizmem, zważywszy cel, do którego zostałem stwo rzony, i zniszczą mnie, j eśli zorientuj ą się, co zamierzam. . . ale istniej ą pewne zasady, których nawet ja muszę prze strzegać. Są we mnie wbudowane. Nie mogę wyrządzić krzywdy innemu androidowi. Po prostu nie mogę. Tak już jesteśmy skonstruowani. Nie mógłbym tego zrobić, tak samo jak ty nie potrafiłbyś powstrzymać krwotoku z rany. Mogę być niedoskonałą maszyną, ale sam nie jestem tak niedoskonały. - A więc co zrobimy? Dlaczego nie wezwać policji... prasy. . . - O nie! Nie mów, jak głupiec. Czy nie uważasz, że do- wiedziawszy się o wyj ściu swego sekretu na jaw androidy zdecydowanie i szybko zaatakują? Mają przygotowne plany na każdą ewentualność. Nie ma co do tego żadnych wątpli- wości. Naszą jedyną szansą jest praca w ukryciu, dopóki sami nie opracujemy przemyślanego planu działania.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plgrolux.keep.pl
|