[ Pobierz całość w formacie PDF ]
więźniem, to drżę na myśl co się stanie z wszechświatem, jeśli powierzy ci się flotę. Spojrzał ze smutkiem na ekrany, pokazujące nabrzmiałe słońce, zmuszone do zniszczenia planet, które ogrzewało od tysiącleci. – Musze się wpierw zająć bezpieczeństwem floty. Przyjdź do mojej kabiny za godzinę. Musimy porozmawiać o wielu rzeczach. Odszedł zwołując na konferencje oficerów i miotając obelgi na obsługę radia, która toczyła z góry przegraną bitwę o utrzymanie łączności w pobliżu szalejącej gwiazdy. Bron pozostał jeszcze przy ekranach, wciąż przejęty ogromem chaosu, który sprowokował. Zniszczenie na tak kolosalną skalę przy użyciu czterech małych rakiet Nemesis było możliwe jedynie dzięki jego perwersyjnemu geniuszowi, który podpowiedział mu pomysł zwiększenia miliony razy skuteczności tych rakiet. Nie on jeden zdawał sobie sprawę ze swojego talentu. Stawał twarzą w twarz z od dawna nakreślonym przeznaczeniem. Tak wyjątkowym, że decyzja o jego zamordowaniu na Onaris została podjęta przed 700 milionami lat w innej galaktyce. Rozdział XXVI „Doc ocenia, że masz szczęście, że słońce nie zamieniło się w nową” – powiedziała Jaycee cichym głosem, który wyrwał go z zamyślenia. – Już wrócił? „Już dawno. Przesłuchuje taśmy i stara się coś z nich zrozumieć”. – Co? „Przegrał w Sztabie. Zdjęli go z dowództwa i cały kram powierzono temu gnojkowatemu generałowi Ananiasowi”. – Łącznie z dowództwem nad flotą? „Cały kram. Został teraz Głównym Doradcą Sztabu Generalnego” – A gdzie jest w tej chwili? „Ciągle w kosmosie, na pokładzie statku radiowego wywiadu. Przynajmniej wciąż nas podsłuchuje za pośrednictwem Antares”. – Czyli słyszy naszą rozmowę? „Trafiłeś w dziesiątkę, żołnierzyku” – głos Ananiasa był przytłumiony, ale wyraźny. „Cieszę się, że znowu jesteś w formie. Zmontowałeś maleńkie zniszczonko, które przewyższyło wszystkie twoje dotychczasowe osiągnięcia. Kłopot w tym, że uderzyłeś w złą stronę. Mając ciebie, nie musimy już martwić się o wrogów”. – Zrób mi przysługę, Ananias. Musisz zatrzymać flotę Komanda przed spotkaniem z Niszczycielami. Flota Cany jest już gotowa i ma desperacką wole walki. Są w stanie rozbić was w puch. „Spokojnie. Te dwie floty nigdy się nie zbliżą do siebie na parsek. Już się tym zająłem. Martwię się tylko o ciebie. Nie tylko zapomniałeś o tym, że mieliśmy plan, ale także o tym, że to był twój plan. Naprawdę nic nie pamiętasz?” – Coś tam mi się kołacze jak trafię na sprzyjające warunki, ale całości nie pamiętam. „A więc dla twojej wiadomości. Obydwaj byliśmy zamieszani w spisek śmierdzący na kilometr, za który moglibyśmy zostać powieszeni dziesięć razy, gdyby rzecz się wydała. To, że nie zawiśliśmy zawdzięczasz wyłącznie mojej elokwencji. Ale nie mogę cię ciągle prowadzić za rączkę. Musisz zacząć sam sobie radzić i to szybko. Na razie nie decyduj o niczym ważnym bez porozumienia ze mną. Jeżeli zmontujesz jeszcze jeden taki idiotyczny numer jak ostatni to prawdopodobnie stracimy Ziemie. Jaycee? Jesteś tam?” „Słucham, Ananias”. „Pilnuj tego króla narwańców. Wchodzimy w podprzestrzeń i nie będziemy mogli was przechwytywać, jeżeli Bron zacznie znowu się wygłupiać, to potraktuj go wszystkim co tam masz. Połączę się z wami, jak tylko będę mógł”. „Przyjęte. Musisz być z siebie dumny; co? Sztab jeszcze raz potwierdził swoją decyzję. Wygląda na to, że od tej chwili wszyscy pracujemy dla ciebie”. „Dawno to przepowiadałem. Czyż nie mówiłem, że zawsze jest przyjemniej być szefem? Ale nie nabierz się na pozory. Nigdy nie wpadłbym sam na taki numer; nawet dziesięć razy mniszy i mniej przewrotny. Prawdziwy twórca naszych nieszczęść siedzi na drugim końcu kanału. Gdyby nie stracił tak sprytnie pamięci, to powiedziałby ci o tym osobiście”. Nagła zmiana poziomu szumów oznajmiła wyłączenie się Ananiasa. Bron mógł dzięki temu lepiej słyszeć dziwne głosy dochodzące z kanału transferowego. Zaniepokojony stwierdził, że znajomy rechot stał się głośniejszy i groźniejszy. Dotąd niewyraźny szum rozdzielił się na poszczególne głosy, jakby słyszał oddzielne ptaki walczące w błocie. Bez względu na język i naturę istot wydających te dźwięki, ich nalegający akcent i panika były łatwo rozróżnialne. Rytmiczne tony obcej inwazji w jego głowie rozbijały się jak fale o brzeg, z tym, że te fale były ze szkła, a istoty tonęły w błocie, obmywającym plaże sytuowane ponad granicami ludzkiej wyobraźni. Zdał sobie z przerażeniem sprawę, że jeśli głosy będą dalej się wzmagały, to wkrótce uniemożliwią jakąwiek ludzką rozmowę. Wtedy będzie zdany wyłącznie na siebie. Bron zmusił się wreszcie do ucieczki od tej ponurej myśli i skupił się na własnej sprawie. – Jaycee, czy Ander jest uchwytny? „Jest tutaj. Chcesz z nim rozmawiać?”
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plgrolux.keep.pl
|