[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jest tylko możliwe. Dymiący kocioł furii kipiał mu pod kołnierzykiem, gdy stał przyglądając się obu policjantom pozostawionym na zewnątrz. Widzieliście Perrigo? zazgrzytał. Tak, panie inspektorze. Wyszedł pierwszy i zaczekał. Nie poznałem go od razu, myślałem, że to jeden z naszych. Potem wyszedł inny facet& Teal zwrócił się do drugiego policjanta. Czego tu sterczycie? ryknął. Czy potrzebujecie nianiek, które trzymałyby was za rączki, gdy wychodzicie w nocy? Za nimi! Pozostawił im pogoń i wrócił fukając na schody. Zastał tam Isadore Elbermana, uwolnionego wreszcie z dziwacznego przybrania głowy i wleczonego przez tajniaka. Pochwycony zalał Teala potokiem słów. Nie może mnie pan zatrzymać bez podstaw, panie Teal. Ci ludzie napadli na mnie i związali. Widział pan sam, w jakim byłem stanie. Wiem o panu wszystko powiedział Teal nieprzyjemnie. Elberman mrugnął nagle. Proszę posłuchać, co panu powiem. Nie lubię Perrigo. Ukradł pewne bilety i nigdy nie oddał mi za nie pieniędzy, ani za nic, co mi zawdzięcza. Złapie go pan, a ja powiem o nim wszystko. Jezdem niewinnym człowiekiem, którego napadnięto. Powiem panu. Powiesz to pan rano w komisariacie rzucił Teal. Nie był w nastroju, by kogokolwiek cierpliwie słuchać. Simon Templar uszczypnął go w nos po raz setny, dosłownie i w przenośni, na samą myśl o tym pot wystąpił na dłonie Teala. Nieważne, że nakaz aresztowania Zwiętego otrzymałby na każde wezwanie i że znalazłby go w ciągu piętnastu minut, wystarczyłoby się przejść na Upper Berkeley Mews 7 i zadzwonić do drzwi. Nieraz już Teal sądził, że wystarczy tylko to zrobić i zawsze się okazywało, że bujna kolonia końskich much żeruje na jego nadziejach. Trwało to, aż Teal przestał liczyć na coś mniejszego, niż przyłapanie Zwiętego na gorącym uczynku, z kamerami filmowymi i grupą biskupów jako świadków. Coś przypominającego ten ideał trafiło mu się tego wieczoru, by wymknąć się między palcami i w ucieczce machnąć mu ogonem przed oczami. Nie podchodził entuzjastycznie do aresztowania Elbermana, opadło nawet jego zainteresowanie osobą Perrigo. Myśli o Zwiętym wypełniały go po brzegi, nie pozostawiając miejsca na nic innego. Patrzył posępnie i obojętnie, jak wsadzają Elbermana do samochodu i w tym samym nastroju przyjmował meldunek ludzi wysłanych w pogoń. Nie był pomyślny. Jechaliśmy za nim aż na Euston Road, panie inspektorze, ale nadaremnie. Za pózno wyruszyliśmy. Teal nie spodziewał się czego innego. Przez wypełnioną do ostatniej sekundy minutę wypróbował na podwładnych swój ostry język, by nie określić tego właściwiej i był za to zły na samego siebie. Potem ich odprawił. Przekażcie pozdrowienia naczelnikowi swego wydziału nakazał. Powiedzcie mu, że ma dobrych oficerów. Gdy będę znowu potrzebował durni, to was wezwę. Wyszedł z tymi słowy z całkowitą świadomością, że jego odejście śledzą zdziwione, urażone spojrzenia. Zrozumiał, że Zwięty zalazł mu za skórę głębiej, niż sądził. W żadnych innych okolicznościach stoicki, zrównoważony Teal nie popędziłby tak kota swym bezradnym podwładnym. Teal nie przejął się tym. Gdy wsiadał do samochodu, wrzący w nim tygiel wściekłości ostygł do rozpalonego żaru zdecydowania. Nim go złapie, Zwięty będzie już prawdopodobnie miał w zanadrzu następną garść piasku do sypania mu oczy, nowe sztuczki, na których ma się wyłożyć. Teal był na to przygotowany. Było mu to obojętne. Cały wszechświat skurczył mu się w tej chwili do jednej ambicji zapędzenia Simona Templara do narożnika, z którego nie zdoła umknąć, przygwożdżenie go tam i załatwienie wszelkimi sposobami dozwolonymi przez angielskie prawo. I zrobi to, choćby miał czekać czterdzieści lat i przebyć cztery tysiące mil. Częściowo się to spełniło lecz nie był tego świadom. Najbardziej nieugięty i gniewny detektyw na Wyspach Brytyjskich, główny inspektor Claud Eustace Teal, wcisnął gaz i ruszył w drugi etap swej Odysei, kierując się na Upper Berkeley Mews. ROZDZIAA V Simon Templar wpakował gnata do kieszeni i skoczył w mrok. Ludzie Teala na zewnątrz byli nastawieni na wspólną akcję, lecz zestrzelenie świateł spowodowało konsternację. Simon zwinnie ominął odgłosy ich błądzenia i pobiegł w stronę kwadratowego pasma półmroku, wskazującego wyjście z dziedzińca. Zaczepił palcami o ceglaną obudowę bramy i wypadł na ulicę. O jard czy dwa, z lewej strony, ujrzał światła postojowe hamującego przy krawężniku samochodu. Potem zjawił się Perrigo. Wykonał taki sam manewr i bez zatrzymania pognał biegiem. Simon oderwał się od ściany i ruszył za nim. Po chwili złapał go za rękę. Do samochodu nie uciekniesz pieszo! Mówiąc to wskoczył na stopień Patrycja przyhamowała na chwilę hirondela. Perrigo rozejrzał się z wahaniem, drobiąc w miejscu. Potem również wpadł do środka. Ruszaj, miluchna powiedział Zwięty. Wielki samochód skoczył naprzód, rzucając Perrigo na tylne siedzenie. Patrycja płynnie zmieniła bieg, a Simon wślizgnął się lekko, na miejsce obok niej. No? zapytała, a Zwięty wybuchnął śmiechem. Och, mieliśmy wesolutkie przyjęcie. Co się stało? Simon zapalił papierosa i zaciągnął się z wielkim zadowoleniem. Wkroczył brzuch Clauda Eustace Teala, a za nim sam Claud Eustace. Było to niezwykłe. Następnie wyszedłem. Claud Eustace pewnie uważa to teraz za jeszcze bardziej niezwykłe. Patrycja przytaknęła. Widziałam ludzi wchodzących do ogrodu, wtedy zajechałam od tyłu i zobaczyłam samochód policyjny. Czy miałeś dużo kłopotów? Nie ma o czym mówić. Zwięty odwrócił się i zaczął wpatrywać w drogę za nimi. Pociągnąłem Teala za nos, powiedziałem mu świetny limeryk i zostawiłem, by go przemyślał& Skręciłbym tutaj, kochanie na pewno będą nas ścigać. Dziewczyna posłuchała. Potem obdarowała Zwiętego uśmiechem. Chłopcze, gotowa byłam staranować samochód policyjny, gdyby próbowali cię zabrać. Zwięty spojrzał na nią uważnie. Naprawdę? Jasne, rozbiłabym go w drzazgi. A potem? Wydostałabym cię jakoś. Pat, czyś ty straciła rozum? Roześmiała się, potrząsnęła głową i pognała szybko długą, pustą ulicą. Simon przyglądał się jej bacznie. Najbardziej awanturniczym przygodom swego niespokojnego życia Simon poświęcał tylko tyle uwagi, ile było konieczne, ani trochę więcej. Szybko wypierał ją szelmowski nastrój, tak jak stało się to teraz. Pogrążył się z wielką radością w obserwacji rysów znanych mu lepiej niż własne. Widział je wyraznie na tle przemykających w tył, mrocznych budynków mały nosek, ślicznie ukształtowane czoło, stanowczy podbródek, lekko rozchylone czerwone wargi, wesołe, lśniące oczy. Wiatr wywołał na jej policzkach lekki rumieniec i rozwiewał włosy jak złotą grzywę. Pod krótką skórzaną kurtką małe, wysokie piersi parły do przodu z zapałem młodości.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plgrolux.keep.pl
|