[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szlafrokiem. Długo po prostu tak siedziała, i, zamyślona, wpatrywała się w noc. Emmett obudził się, zdezorientowany. Falą powróciły wspomnienia walki z łowcami w uliczce. Uniósł rękę, otworzył oczy i spojrzał na tarczę zegarka. Piąta nad ranem. A więc po stopieniu bursztynu trzy godziny spał głębokim snem. Krótki wypoczynek, ale wystarczający, by jego organizm odzyskał siły po ogromnej utracie energii psi. Wyczuł czyjąś obecność w małym pokoju i odwrócił głowę. Lydia, owinięta szlafrokiem, siedziała skulona w dużym fotelu przy oknie. Znad jej łokcia błysnęły na niego niebieskie oczy. Odsunął na bok kołdrę i ostrożnie usiadł. Spojrzał w dół. Zobaczył, że ktoś, pewnie Lydia, zdjął mu koszulę. Myśl, że go rozbierała, wydała mu się intrygująca. Po chwili zauważył, że wciąż ma na sobie spodnie. Albo nie dała rady ich ściągnąć, albo nie miała na to ochoty. Może po prostu była bardzo zdenerwowana? - pocieszał się. Wstał. Koc zsunął się z niego. Nie pamiętał, żeby sam się nim przykrył. Ruszył korytarzem do łazienki - tam zawsze paliło się światło. Odkręcił kran i pochylił się nad umywalką, by opłukać twarz zimną wodą. Zobaczył swoje odbicie w lustrze i się skrzywił. Wszedł do salonu. Lydia się nie poruszyła, ale Futrzak zniknął. Emmett zajrzał do kuchni i dostrzegł go na blacie, tuż przy słoiku z precelkami. Chyba się do nich dobierze bez niczyjej pomocy. Wrócił na sofę, usiadł wśród porozrzucanych poduszek i oparł łokcie na udach. Splótł palce i popatrzył na Lydię. Dlaczego, u diabła, śpi w fotelu? Uznała, że musi go pilnować? A może się bała, że mu odbije po stopieniu bursztynu? Kolejne drobne dziwactwo łowców? Czyżby martwiła się, że zdemoluje jej mieszkanie? Zauważył, że nie śpi, lecz go obserwuje. - Jak się czujesz? - odezwała się cichym, ochrypłym głosem. - Prawie dobrze. - Trochę mnie przestraszyłeś wczoraj wieczorem - powiedziała. - Jeszcze nigdy nie widziałam łowcy duchów w takim stanie. Przesunął dłonią po twarzy. Poczuł szorstki, jednodniowy zarost. Musi się ogolić. I to zaraz. - Szczerze mówiąc, staram się tego unikać - odparł. - Wyobrażam sobie. Wciąż nie wyglądasz najlepiej. Może powinieneś jeszcze sobie pospać? - Nic mi nie jest, do cholery. - Nie musisz się na mnie wściekać. To nie moja wina, że sprawiasz wrażenie, jakbyś w nocy wdał się w jakąś burdę na tyłach podejrzanej speluny. Otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale zmienił zdanie. - Czemu śpisz w tym fotelu? - Chciałam cię mieć na oku. Zane i Olinda uważali, że nic ci nie będzie. Ja miałam wątpliwości. - Cholera. Wiesz, nie jestem inwalidą. Syndrom postopienny niemal zawsze występuje wtedy, kiedy zużyło się tyle energii, ile ja wczoraj w nocy. Ziewnęła. - A jakże. To nie szło w dobrym kierunku. Znów się zirytował, jak to przy Lydii. Spróbował skupić myśli na czymś innym. - Dzięki, że mnie tu przytaszczyłaś - wymamrotał. - Miałaś rację. Spędzić noc na parkingu to chyba nie był najlepszy pomysł. - Co tam, Zane i Olinda mi pomogli. - Mhm... - Niejasno przypomniało mu się, jak go ciągnęli przez pięć pięter. Musiał wyglądać jak inwalida, bez dwóch zdań. Nic dziwnego, że spała w fotelu. Pewnie myślała, że potrzebna mu pielęgniarka. - Szkoda, że winda nie działa. Zwietnie. Teraz zaczął narzekać. - Całkowicie się z tobą zgadzam. Driffieldowi jeszcze kiedyś się za to dostanie. - Ciaśniej owinęła się szlafrokiem pod szyją i wstała. - Cóż, skoro i tak nie wygląda na to, żeby któreś z nas miało zasnąć, wezmę prysznic i się ubiorę. Podniósł się dokładnie w tej samej chwili co ona i zablokował drzwi, by nie mogła przejść. Zatrzymała się tuż przed nim i spojrzała mu w twarz. - Jesteś pewien, że wszystko z tobą w porządku? - spytała. - Nie. Nie jestem. - Ujął jej twarz w dłonie. - Ale nie oszaleję i nie zdemoluję ci mieszkania. - Nigdy nie myślałam, że zrobiłbyś coś takiego. - Owszem, myślałaś. Nie umiałaś tego ukryć. Od samego początku byłaś przy mnie nerwowa. A za każdym razem, kiedy wychodzi na jaw jakieś drobne dziwactwo związane z fizjologią łowcy, wymiękasz. Tak jak ubiegłej nocy, prawda? - No nie! - Wpatrywała się w niego, czując, że narasta w niej wściekłość. - Jesteś zły, bo spędziłam tutaj noc, że nad tobą czuwałam? - Nie jestem zły - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Ale wkurzony jak diabli. Cholera. Nie oszalałem. Nie odbije mi i nie zdemoluję ci salonu. Nie musiałaś nade mną czuwać, jak nad jakąś nieprzewidywalną dziką bestią. Poczuł, że ogarnia ją wściekłość, i nagle jej rysy złagodniały. - Nie denerwuj się. Wyluzuj. Nie odzyskałeś jeszcze pełnej równowagi. Może
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plgrolux.keep.pl
|