Podobne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zowiemy życiem organicznym, nie może się tam wytworzyć. Również nieprawdopodob-
ne jest, żeby objawiało się ono w pyle gwiezdnym rozsianym w eterze mięóy orbitami
Marsa i Jowisza, w pyle, który jest tylko rozproszoną materią jakiejś planety. Mała sfera
Merkurego, zdaje się, jest zbyt gorąca, by wytwarzać pleśń, jaką jest życie zwierzęce i ro-
ślinne. Księżyc jest światem martwym. Dowiadujemy się teraz, że temperatura Wenus
nie nadaje się dla organizmów. Zatem w całym ukłaóie planetarnym nie moglibyśmy
wymyślić nic podobnego do człowieka, gdyby nie Mars, który na swoje nieszczęście jest
nieco podobny do naszej planety. Posiada powietrze i wodę, ma więc, niestety, z czego
wytwarzać takie jak my zwierzęta.
 Czy to prawda, że Mars jest podobno zamieszkany?  zapytał pan Goubin.
 Ta myśl nieraz korciła umysły luókie  odrzekł pan Bergeret.  yle znamy po-
stać tej planety. Wydaje się ona zmienna i nieustannie wzburzona. Widać na niej kanały,
których pochoóenie i istota są nam nieznane. Nie jesteśmy więc pewni, czy ten sąsiedni
świat jest trapiony i zbezczeszczony istotami podobnymi do luói.
Pan Bergeret doszedł do bramy domu. Zatrzymał się i rzekł:
Zło, Obraz świata
 Chcę wierzyć, że życie organiczne jest złem właściwym tylko naszej szkaradnej,
małej planecie. Rozpaczliwe byłoby wierzyć, że istoty, które zjadają inne i same są zjadane,
istnieją w całym nieskończonym wszechświecie.
Paryski fiakier pani Worms-Clavelin minął Porte Maillot przez najeżoną pikami bra-
mę, u której drzemali zakurzeni poborcy rogatkowi i ogorzałe kwiaciarki. Fiakier minął
na prawo Avenue de la Révolte, której niskie, zapleÅ›niaÅ‚e, na czerwono malowane szynki
i nęóne altanki zwrócone są ku kapliczce świętego Ferdynanda, przycupniętej u krawęói
anat e an e Manekin trzcinowy 51
fosy, porosłej wątłą i wydeptaną trawą. Zapuścił się potem w ulicę des Charles, smutną,
wiecznie zakurzoną od tłuczenia kamieni, i wtoczył się w szerokie, cieniste aleje dawne-
go parku królewskiego, poóielonego teraz na małe posiadłości prywatne. Na ustronnej
szosie, po której mięóy dwoma rzędami klonów ciężko toczył się powóz, chwilami ciszę
i samotność ożywiali cykliści. Jasno ubrani, pochyleni, głową tnąc powietrze, mknę-
li ruchem zwinnego zwierzęcia. Ich szybki bieg, podobny do spiesznego lotu wielkich
ptaków, łatwość ich ruchów i sprawność zakreślanych krzywizn miały w sobie swoisty
wóięk i piękno. Mięóy pniami drzew przydrożnych pani Worms-Clavelin dostrzegała
przez sztachety trawniki, saóawki, podjazdy, daszki w dość miernym guście. I marzyła
o tym, żeby na stare lata móc zamieszkać w jednym z takich domów o jasnym tynku
i łupkowym dachu, była bowiem rozsądna i umiarkowana w pragnieniach i czuła roóące
się w duszy zamiłowanie do kur i królików.
Tu i ówóie w szerokich alejach wznosiły się duże budynki, kaplice, zakłady wycho-
wawcze, przytuliska, domy zdrowia, kościół anglikański ze szczytem w stylu sztywnego
gotyku i sieóiby pobożności o cichej powaóe, z krzyżem nad drzwiami i czarnym ówo-
nem, przy którym zwisa łańcuszek. Potem fiakier zapuścił się w niżej położoną i pustą
okolicę zakładów ogrodniczych, góie szyby inspektów błyszczą w słońcu wzdłuż piaszczy-
stych ścieżek lub nagle wystrzela śmieszny kiosk, zbudowany przez jakiegoś podmiejskie-
go architekta, czy też gliniane imitacje pni drzewnych  pomysł specjalisty dekoratora
ogrodów. Czuć w tym Bas-Neuilly świeżość bliskiej rzeki, wyziewy wilgotnego gruntu,
na którym niedawno jeszcze, jak utrzymują geologowie, stały wody; czuć opary błot, na
których wiatr zginał sitowie zaledwie przed tysiącem czy tysiąc pięciuset laty.
Pani Worms-Clavelin wyjrzała przez okno: była blisko celu. Przed nią ukazywały się
na końcu alei smukłe szczyty zasaóonych wzdłuż rzeki topoli. To znów widać było życie
czynne i gorączkowe. Wysokie mury i dachy o wyrzynanych szczytach następowały po
sobie bez przerwy. Fiakier zatrzymał się przed domem w stylu nowoczesnym, budowa-
nym z widoczną oszczędnością, nawet ze skąpstwem, z krzywdą dla sztuki i wóięku,
a jednak porządnym i dość pokaznym, opatrzonym mnóstwem wąskich okien, z których
kilka, sąóąc po kolorowych, w ołów oprawnych szybach, było zapewne oknami kaplicy.
Na tej fasaóie płaskiej i bez ozdób tradycje sztuki chrześc3ańskiej i narodowej baróo
dyskretnie przypominała tylko struktura dachu: wybite w nim były trójkątne okienka
zdobne w ornament w ksztaÅ‚cie koniczyny. Na Êîontonie rzezbiona ampuÅ‚a wyobrażaÅ‚a
naczynie, w którym zawarta była krew Zbawiciela, uniesiona w rękawiczce przez Józefa
z Arymatei. Było to godło Sióstr Krwi Przenajświętszej. Tę kongregację założyła w 1829
roku pani Maria Latreille. Państwo zatwieróiło ją w 1868 roku óięki przychylnemu po-
parciu cesarzowej Eugenii. Siostry Krwi Przenajświętszej poświęciły się wychowywaniu
óiewcząt.
Pani Worms-Clavelin wyskoczyła z fiakra, zaówoniła do drzwi, które otwarły się
ostrożnie, nieufnie, i weszła do rozmównicy, a jednocześnie siostra furtianka zawiadomi-
ła przez tubę, że panna Clavelin ma zejść do pani Clavelin, swej matki. W rozmównicy
były tylko wypychane włosiem krzesła. Na białej ścianie, w niszy, Najświętsza Panna,
malowana pastelowymi tonami, nieco pretensjonalna, w długiej do ziemi szacie, otwie-
rała litościwe dłonie. Pokój duży, zimny, biały, miał w sobie ciszę, porządek, prostotę.
Czuło się w nim tajemną, niewidoczną siłę społeczną. Pani Worms-Clavelin z zadowo-
leniem wdychała powietrze tej poczekalni, powietrze wilgotne, przesycone mdłym za-
pachem kuchni. Spęóiwszy óieciństwo w krzykliwych szkółkach Montmartre, góie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grolux.keep.pl
  • Powered by MyScript