[ Pobierz całość w formacie PDF ]
miejscem. SypiaÅ‚ w zauÅ‚kach, na stosach Å›mieci. Przez niemal miesiÄ…c nocowaÅ‚ pod stosem porzuconych skrzyÅ„ transportowych, dopóki czyÅ›ciciele ulic ich nie usunÄ™li. PrzenosiÅ‚ siÄ™ z miejsca na miejsce, wiecznie gÅ‚odny i niepewny kolejnego posiÅ‚ku. Jeżeli na poczÄ…tku myÅ›laÅ‚, że w mieÅ›cie przynajmniej jest bezpieczny, pierwsze spotkanie z ulicznym gangiem uÅ›wiadomiÅ‚o mu jego błąd. GrzebaÅ‚ wÅ‚aÅ›nie w beczce zgniÅ‚ych jabÅ‚ek, kiedy usÅ‚yszaÅ‚ za sobÄ… szyderczy Å›miech. OtoczyÅ‚ go tuzin starszych od niego mÅ‚okosów. Pobili go brutalnie za to, że wkroczyÅ‚ na ich terytorium. Pózniej wiedziaÅ‚ już, kogo unikać i przemykaÅ‚ przez slumsy jak szczur, majÄ…c za towarzyszkÄ™ jedynie Kit. Jednak od ulicznych zbirów gorsi byli strażnicy. Ci pierwsi chcieli tylko zabrać ci jedzenie i cokolwiek jeszcze miaÅ‚eÅ› przy sobie; w najgorszym razie trochÄ™ obić. Ale kiedy dwóch żoÅ‚nierzy zaciÄ…gnęło go w tylnÄ… alejkÄ™ po kradzieży owoców ze straganu, wiedziaÅ‚, że na kilku siniakach siÄ™ nie skoÅ„czy. Kit bezsilnie miotaÅ‚a siÄ™ nad ich gÅ‚owami, podczas gdy jeden z nich go przytrzymywaÅ‚, a drugi rozwiÄ…zywaÅ‚ mu spodnie. Caim próbowaÅ‚ siÄ™ opierać, ale oberwaÅ‚ w twarz tak mocno, że upadÅ‚ na ziemiÄ™. PÅ‚omieÅ„ gniewu wciąż pÅ‚onÄ…Å‚ w jego piersi, kiedy tylko wspomniaÅ‚ ten dzieÅ„, ale wraz z nim również iskra euforii: kiedy tylko zaczÄ™li go obmacywać swymi ciężkimi dÅ‚oÅ„mi, coÅ› w nim wybuchÅ‚o. Najpierw myÅ›laÅ‚, że zwymiotuje. Potem zaćmiÅ‚o mu siÄ™ przed oczami. Gdy strażnicy poÅ‚ożyli go na brzuchu, cienie w głębi alejki zaczęły narastać, mieniÄ…c siÄ™ intensywnymi odcieniami czerni i szaroÅ›ci. Jego Å‚zy mieszaÅ‚y siÄ™ z ulicznym pyÅ‚em, ale nagle wydarzyÅ‚o siÄ™ coÅ› niezwykÅ‚ego. CieÅ„ siÄ™ poruszyÅ‚. OczywiÅ›cie widziaÅ‚ wczeÅ›niej poruszajÄ…ce siÄ™ cienie, kiedy chmura przechodziÅ‚a przez sÅ‚oÅ„ce albo przemieszczaÅ‚ siÄ™ przedmiot przysÅ‚aniajÄ…cy Å›wiatÅ‚o. Tym i razem jednak cieÅ„ wychynÄ…Å‚ spod sterty poÅ‚amanych deck jak czarna macka albo rozlewajÄ…ca siÄ™ plama smoÅ‚y. O dziwo, Caim nie przestraszyÅ‚ siÄ™ go. Strażnicy tym czasem nic nie widzieli; jeden przytrzymywaÅ‚ ramiona i chÅ‚opca, a drugi mocowaÅ‚ siÄ™ z jego spodniami. Gdy cieÅ„ siÄ™ zbliżyÅ‚, Caim nie poruszyÅ‚ siÄ™; chciaÅ‚ wiedzieć, co to jest, ta peÅ‚znÄ…ca, bezksztaÅ‚tna ciemność. Gdy dotknęła jego dÅ‚oni, poczuÅ‚ przejmujÄ…cy chłód, jakby zanurzyÅ‚ rÄ™kÄ™ w wiadrze lodowatej wody. KrzyknÄ…Å‚. PrzytrzymujÄ…cy go żoÅ‚nierz kazaÅ‚ mu siÄ™ zamknąć, ale przy tym poluzowaÅ‚ uchwyt na tyle, by Caim mógÅ‚ siÄ™ poruszyć. WierzgnÄ…Å‚ i kopnÄ…Å‚ strażnika. Gdy tamten zÅ‚apaÅ‚ go za twarz, ugryzÅ‚ dÅ‚oÅ„ tak mocno, aż ciepÅ‚a, sÅ‚ona krew wypeÅ‚niÅ‚a mu usta. Wrzask bólu przeszyÅ‚ noc, a Caim siÄ™ uwolniÅ‚. Nie wahaÅ‚ siÄ™ ani chwili, tylko podciÄ…gnÄ…Å‚ spodnie i pobiegÅ‚. Ze strachu jego serce waliÅ‚o tak mocno, że huczaÅ‚o mu w uszach. PorzuciÅ‚ to wspomnienie i skierowaÅ‚ kroki w stronÄ™ Górnego Miasta. Dwie rzeczy byÅ‚y jasne. Po pierwsze, nie mógÅ‚ ryzykować korzystania ze swoich mocy, dopóki nie bÄ™dzie wiedziaÅ‚, co wydarzyÅ‚o siÄ™ w piwnicy. Nie mógÅ‚ stracić panowania nad sobÄ…. Po drugie, musiaÅ‚ unikać na razie kontaktu z Lazurowymi JastrzÄ™biami. PowziÄ…wszy te decyzje, poczuÅ‚ siÄ™ trochÄ™ lepiej. Potem przypomniaÅ‚ sobie, że zostawiÅ‚ w karczmie pÅ‚aszcz. Noc byÅ‚a chÅ‚odna. ZgarbiÅ‚ siÄ™ i pospieszyÅ‚ przez cieniste uliczki miasta. Upiorne obrazy przeszÅ‚oÅ›ci nie odstÄ™powaÅ‚y go jednak na krok. ROZDZIAA SZÓSTY Caim obudziÅ‚ siÄ™, gdy zaczynaÅ‚o Å›witać. DÅ‚ugie cienie rozciÄ…gaÅ‚y siÄ™ na podÅ‚odze sypialni. Na stoliku nocnym leżaÅ‚a skórka żytniego chleba i dwie pestki ze Å›liwek. W jego gÅ‚owie koÅ‚ataÅ‚y siÄ™ resztki snu. To byÅ‚ ten sam sen co zawsze. PÅ‚onÄ…cy dom. CiaÅ‚a na podwórku. Pytania bez odpowiedzi. WestchnÄ…Å‚ głęboko i wstaÅ‚ z łóżka. UmyÅ‚ siÄ™, a potem poszedÅ‚ do szafy i wyciÄ…gnÄ…Å‚ strój roboczy. Kit pojawiÅ‚a siÄ™ za nim, gdy wÅ‚aÅ›nie wciÄ…gaÅ‚ spodnie. - Jest na co popatrzeć. Gotowy? - Prawie. ZatknÄ…Å‚ za pasek czarny kaptur i parÄ™ czernionych smołą rÄ™kawic. Nie przewidywaÅ‚ dziÅ› wieczorem żadnych trudnoÅ›ci. PrzestudiowaÅ‚ dokumenty przekazane mu przez Mathiasa. Stary czÅ‚owiek bez ochrony; prosta sprawa, wejdzie i wyjdzie zanim zegar w kaplicy Septona wybije północ. PrzypiÄ…Å‚ do paska noże i zarzuciÅ‚ na ramiona Å›redniej dÅ‚ugoÅ›ci pÅ‚aszcz koloru starych pomyj. Nie goliÅ‚ siÄ™; kilkudniowy zarost sprawi, że trudniej bÄ™dzie go zidentyfikować w ciemnoÅ›ci. OdwróciÅ‚ siÄ™ do Kit, która lewitowaÅ‚a ponad jego łóżkiem. MiaÅ‚a na sobie krótkÄ… sukienkÄ™ w kolorze szmaragdu. Na jej piersiach taÅ„czyÅ‚y iskry. - Szczerze mówiÄ…c, wciąż nie rozumiem, dlaczego siÄ™ zgodziÅ‚eÅ› - powiedziaÅ‚a. - Nawet gdybyÅ› wyrzuciÅ‚ wiÄ™kszość swoich pieniÄ™dzy, wciąż miaÅ‚byÅ› dość, aby starczyÅ‚o na kilka tygodni albo i miesiÄ™cy, przy twoim poziomie życia. - RozejrzaÅ‚a siÄ™ po mieszkaniu, unoszÄ…c brwi w wyrazie dezaprobaty. Caim nie miaÅ‚ ochoty na dyskusje. KoncentrowaÅ‚ siÄ™ już na zadaniu, przebiegajÄ…c w myÅ›lach wszystkie dane, szukajÄ…c szczegółów, które mógÅ‚ przeoczyć, przewidujÄ…c możliwe zagrożenia. - Mathias byÅ‚ w ciężkiej sytuacji. Po prostu oddajÄ™ mu przysÅ‚ugÄ™. Co jeszcze mam ci powiedzieć? - A czy ten rozpasÅ‚y kutwa wyÅ›wiadczyÅ‚ ci kiedyÅ› jakÄ…Å› przysÅ‚ugÄ™? Traktuje ciÄ™ jak tresowanego ogara. Wystarczy, że pstryknie palcami i robisz, co ci każe. Caim wziÄ…Å‚ resztÄ™ potrzebnych rzeczy i ruszyÅ‚ do wyjÅ›cia. - Wiesz, że to nieprawda. Kit podążyÅ‚a za nim, bawiÄ…c siÄ™ wÅ‚osami. - Dobrze, po prostu nie chcÄ™, żebyÅ› dzisiaj wychodziÅ‚. CoÅ› dziwnego wisi w powietrzu. ZatrzymaÅ‚ siÄ™ przed drzwiami. CzuÅ‚ coÅ› podobnego tuż po przebudzeniu - jakiÅ› pierwotny, nieokreÅ›lony lÄ™k. Nie zastanowiÅ‚ siÄ™ nad tym, uznajÄ…c, że to pewnie niepokój przed dzisiejszÄ… robotÄ…, ale teraz to uczucie powróciÅ‚o, wywoÅ‚ane sÅ‚owami Kit. - Co takiego? - zapytaÅ‚. - Nie wiem. Ale mam zÅ‚e przeczucia. Wszystko jedno. Chodzmy już, skoro tak siÄ™ wyrywasz. - Nie... - OdetchnÄ…Å‚ głęboko. - W porzÄ…dku, jestem gotowy. - Zwietnie. Do zobaczenia na zewnÄ…trz. Kit zniknęła za drzwiami. Czasem chciaÅ‚bym, żeby byÅ‚a prawdziwa. OtworzyÅ‚ zamek. MógÅ‚bym wtedy skrÄ™cić jej ten Å›liczny kark. Caim wyjrzaÅ‚ na korytarz. ByÅ‚ pusty. WychodzÄ…c, naciÄ…gnÄ…Å‚ na gÅ‚owÄ™ kaptur pÅ‚aszcza. Kit dołączyÅ‚a do niego na zamglonej ulicy. FrunÄ…c obok niego gwizdaÅ‚a jakÄ…Å› tajemniczÄ… melodiÄ™, która brzmiaÅ‚a niczym marsz pogrzebowy. ChciaÅ‚ jej powiedzieć, żeby siÄ™ zamknęła, ale wiedziaÅ‚, że wtedy zaczęłaby gwizdać jeszcze gÅ‚oÅ›niej. Przynajmniej byÅ‚a to dobra noc do pracy. Gwiazdy kryÅ‚y siÄ™ za grubÄ… zasÅ‚onÄ… chmur. Księżyc wyglÄ…daÅ‚ co kilka chwil tylko po to, by zaraz znów zniknąć. Z przyzwyczajenia zmierzaÅ‚ do celu okrężnÄ… drogÄ…. Na ulicach nie byÅ‚o wielu pieszych. ZbliżaÅ‚a siÄ™ zima i dni stawaÅ‚y siÄ™ coraz krótsze; ludzie wracali do domów wczeÅ›niej. Caim jednak lubiÅ‚ orzezwiajÄ…cy chłód zimowych nocy. Gdy temperatura spadaÅ‚a, ludzie stawali siÄ™ mniej czujni, a strażnicy poÅ›wiÄ™cali wiÄ™cej uwagi ogrzaniu siÄ™ niż pilnowaniu swoich stanowisk. ZatrzymaÅ‚ siÄ™ przy alei Procesji. Szeroka promenada ciÄ…gnęła siÄ™ aż do Forum w centrum miasta. Modlitewne minarety wznosiÅ‚y siÄ™ ponad okazaÅ‚ymi dachami pustych o tej porze budynków rzÄ…dowych. Za nimi widniaÅ‚y jeszcze wyższe, choć niedokoÅ„czone, wieże nowej katedry. Na ich szczytach pÅ‚onęły ognie, zwiastujÄ…ce wszystkim panowanie Prawdziwej Wiary. Na widok patrolu przemierzajÄ…cego alejÄ™ Caim przykucnÄ…Å‚ za poczerniaÅ‚ym i zanieczyszczonym przez gołębie posÄ…giem jakiegoÅ› martwego bohatera. Drzewce włóczni strażników uderzaÅ‚y o stary
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plgrolux.keep.pl
|