Podobne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Czy mo\na wiedzieć, dlaczego tak bardzo interesuje się pan rodziną królewską?
Pytam z czystej ciekawości, bo uwa\am pana za człowieka, dla którego najwa\niejszy jest
zysk i osobiste korzyści.
- Zysk jest zawsze mile widziany. - Uśmiechnął się, odstawiając jastrzębia na miejsce.
Pomyślała, \e człowiek o tak wypielęgnowanych dłoniach powinien grać na skrzypcach albo
pisać wiersze. Wiedziała, \e rzadko posługiwał się pistoletem. Nie musiał. Wystarczyło, \e
dał znak.
- Co zaś do osobistych korzyści - dodał po chwili - to mo\na je ró\nie rozumieć, czy\
nie?
- Oczywiście. Najwa\niejsze to odczuwać, satysfakcję - zgodziła się. - Rozumiem, \e
porywanie księ\niczki Gabrielli i grozby pod adresem Bissetów miały przyspieszyć pańskie
wyjście z więzienia. Teraz jest pan wolny. I - jeszcze raz rozejrzała się po gabinecie - bardzo
majętny. O co więc chodzi?
- Interesy nale\y doprowadzać do końca - rzekł dobitnie, zaciskając palce na kieliszku.
- Długi muszą być spłacone. Razem z procentami, a chyba zgodzi się pani, \e tych przez
dziesięć lat narosło bardzo du\o.
- A więc zemsta. Albo kara, jeśli pan woli. Tak, to rozumiem. Zemsta często ma słodki
smak. I wartość brylantów. - Uśmiechnęła się ze zrozumieniem. Nie miała wątpliwości, \e ten
człowiek nie ustanie w wysiłkach, dopóki nie zaspokoi \ądzy odwetu. - Monsieur, \yczył pan
sobie, \ebym dostała się do pałacu. Zrobiłam to, i pozostanę na posterunku do odwołania.
Wolałabym jednak mieć jakieś wytyczne. - Uniosła dłonie w symbolicznym geście pokory. -
Oczywiście, to pan się mści, nie ja. Uprzedzam tylko, \e trudno jest działać po omacku.
- Gracz, który od razu wykłada wszystkie karty na stół, nie mo\e ju\ niczym
zaskoczyć.
- Zgoda. Pragnę jednak przypomnieć, \e człowiek, który ma w ręku nó\, ale nie chce
go naostrzyć, jest równie\ mało skuteczny. Dotarłam do celu, monsieur. Nie ukrywam jednak,
\e pomogłaby mi jakaś mapa.
Deboque złączył dłonie, układając je w kształt piramidy. Zamyślony, zapatrzył się w
migotliwe brylanty. Zamierzał posłu\yć się lady Hannah. I tym razem musi to zrobić
skutecznie. Dwa razy mu się nie powiodło. Nie udało mu się wykorzystać Bissetów do swych
celów ani rzucić księcia Armanda na kolana. Teraz jednak dopnie swego. Był pewien, \e w
Hannah znalazł wreszcie idealne narzędzie.
- Pozwoli pani, \e zadam jej pytanie. Jak mo\na zniszczyć drugiego człowieka?
- Najprościej odebrać mu \ycie.
Deboque uśmiechnął się i wtedy Hannah dostrzegła prawdziwe wcielenie zła.
- Ja nie lubię prostych rozwiązań, moja droga. Zmierć jest ostateczna. Nawet
zadawana powoli, prowadzi do nieuchronnego końca. Jeśli chce się zniszczyć człowieka,
złamać jego serce i duszę, nie wystarczy kula w skroń.
Czuła, \e mówił o Armandzie. To nie był odpowiedni moment, by pytać o imiona albo
domagać się szczegółów. Naciskany, powiedziałby jej du\o mniej albo, co gorsza, przestał jej
ufać. Odstawiła kieliszek i spróbowała pójść za jego tokiem myślenia.
- A więc trzeba mu zabrać to, co najcenniejsze - rzekła wolno. Jej serce waliło jak
oszalałe, w skroniach boleśnie pulsowało, \ołądek podchodził do gardła. Jednak kiedy się
odezwała, głos miała pewny i chłodny jak stal. - Jego dzieci?
- Lady Hannah, jest pani uroczą i bardzo inteligentną kobietą. - Pochylił się i poło\ył
dłoń na jej dłoni. Wtedy to poczuła: odra\ający, mroczny dotyk śmierci. - Człowiek, o którym
mówię, musi cierpieć, musi się załamać. Dlatego trzeba odebrać mu wszystko, co kocha
najbardziej, i kazać mu z tym \yć. Niech patrzy na śmierć swoich dzieci i wnuków, niech
patrzy, jak jego kraj pogrą\a się w chaosie. Królestwo bez następcy tronu nie mo\e być
stabilne. A tam, gdzie nie ma stabilizacji, z reguły robi się najlepsze interesy.
- Zabić wszystkich - szepnęła.
Przed oczami stanęła jej zaró\owiona od snu buzia malutkiej Marissy, a zaraz po niej
szczerbaty uśmiech łobuziaka Doriana. Strach chwycił ją za gardło jak \elazne kleszcze. Był
tak silny, \e musiał odmalować się w jej oczach, dlatego czym prędzej spuściła wzrok. Z
przera\eniem wpatrywała się w dłonie Deboque'a i zimny, ostry blask jego brylantów.
Podniosła głowę dopiero wtedy, gdy była pewna, \e mo\e ufać swoim oczom. W subtelnym
świetle bocznych lamp człowiek siedzący obok niej wyglądał jak blada zjawa. Tyle \e budził
stokroć większą trwogę.
- Chce pan zabić ich wszystkich, monsieur? To nie będzie łatwe nawet dla kogoś tak
wszechwładnego jak pan.
- To, co naprawdę warte zachodu, nigdy nie jest proste, moja droga. Ale sama pani
mówiła, \e nie ma rzeczy niemo\liwych. Zwłaszcza dla osoby, której ufają, i która jest blisko. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grolux.keep.pl
  • Powered by MyScript