[ Pobierz całość w formacie PDF ]
powiedział. Patrzył tylko na dawnego przyjaciela taksującym spojrzeniem od stóp do głowy, jakby przygotowywał się do wypowiedzenia jakiegoś komplementu na temat stroju kolegi. W końcu poddał się i klepnął Bobbyego w ramię. - Chodz, zjemy coś. Scotty poprowadził Bobby ego wzdłuż krótkiego korytarza do kierownika sali. Na ścianach wisiała galeria portretów założycieli klubu i rady nadzorczej, byłej i obecnej, czyli swoiste Kto jest kim w Dallas. - Ach, panie Fenney, jak miło pana dziś gościć - powiedział Latynos w średnim wieku, z wystudiowanym uśmiechem, jakby widok Scotta był najpiękniejszą chwilą, jaką dziś przeżył. Był niewysoki, nosił włosy z przedziałkiem starannie zaczesane na bok i był gładko ogolony, jeśli nie liczyć cienkiego wąsika. Nad całą postacią unosił się intensywny zapach wody kolońskiej. Miał na sobie czarny garnitur, ciemny krawat i białą koszulę. Można by go było wziąć za miejscowego latynoskiego grabarza. Wsadził sobie pod pachę dwie karty w skórzanej oprawie. - Dwie osoby, sir? - Tak, Roberto. Bobby poszedł za Roberto i Scottem przez przedsionek do sali oświetlonej wymyślnymi kandelabrami i światłem z portfenetrów, w którym pyszniła się boazeria z ciemnego drewna, drewniane kolumny i ciemne stoły przykryte białymi obrusami. Młodzi latynoscy mężczyzni w białych kamizelkach i czarnych muszkach obsługiwali starych białych mężczyzn. Roberto strzelił palcami na swoich podwładnych i wskazał na kieliszki, które trzeba było napełnić, i talerze, które trzeba było wynieść. Magiczne aromaty steków z rusztu, świeżo smażonych krewetek i ryby z grilla, w połączeniu z symfonią brzęku srebrnych sztućców trącających o kryształy i szkło, uświadomiły Bobby emu, w jakim otoczeniu mógłby przebywać, gdyby jego życie potoczyło się inaczej. Zwykle jadał lunch w barze z grillem na rogu ulicy, gdzie siedziało się przy stołach z desek, spożywając jedzenie z papierowych talerzyków jednorazowych za pomocą plastikowych sztućców. O ile Bobby czuł się jak pomywacz zaproszony na walne zebranie miejscowej Izby Handlowo - Przemysłowej, o tyle Scott kroczył przez jadalnię niczym gwiazda futbolu po wygranym meczu, witając się i wymieniając uściski z każdym, kogo mijali - oto doskonale znane zachowanie Scotta Fenneya, które Bobby widział tak często za starych czasów (i podobnie jak wtedy, z tej samej perspektywy - zza pleców przyjaciela). Bobby poznawał twarze osób, z którymi witał się Scotty - widział je na stronach gazet i w telewizji. Ci ludzie byli właścicielami Dallas: ziemi, budynków, firm i wszystkiego innego, co było warte posiadania w tym mieście. Nagle uwagę Scotta przykuło coś po drugiej stronie sali. - Zaraz do ciebie dojdę - powiedział do Bobby ego i podszedł do stolika, przy którym siedziało czterech mężczyzn. Bobby podreptał za Roberto do stolika przy oknie. Roztaczał się przez nie widok na miasto, w którym mieszkał przez całe życie. Urodził się w biednej dzielnicy we wschodnim Dallas, ale latem przed dziewiątą klasą przeprowadził się do dwupoziomowego mieszkania czynszowego obok SMU. Rodzice Bobbyego chcieli, żeby ich syn miał lepsze życie, ale nie było ich stać na szkołę prywatną z pensji ojca, kierowcy ciężarówki! Tutaj jednak ich syn mógł korzystać z dobrodziejstw szkolnictwa powszechnego w Highland Park, jak wszyscy synowie najbogatszych ludzi w Dallas. Bobby poznał Scotta Fenneya tego roku i od razu się zaprzyjaznili - dwóch mieszkańców czynszówek w gronie boga czy (w hierarchii Highland Park czynszownicy zajmowali jedynie stopień wyżej od meksykańskich pokojówek). Bobby stał się wiernym druhem Scotta, na podobieństwo Robina, który uwielbiał Batmana, a status Fenneya rósł z każdym meczem i tym samym Bobby windował się w cieniu swojego przyjaciela. Był wszędzie mile widziany w Highland Park, oczywiście jeśli przychodził ze Scottem Fenneyem. Po ogólniaku Bobby poszedł za Scottem do SMU. Scotty dostał stypendium sportowe, a Bobby studencką pożyczkę. Cztery lata pózniej wspólnie ze Scottem rozpoczął studia na wydziale prawa. Ale tytuł prawnika nie prowadził w jego wypadku do lepszego życia. Pieniądze zarabia się w wielkich firmach, a te są zarezerwowane dla najlepszych z najlepszych, pierwszych dziesięciu procent - dla Scottów Fenneyów, nie dla Bobbych Herrinów. Przez całe studia mówili
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plgrolux.keep.pl
|