Podobne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

krążownik eksplodował, rozsiewając grad stalowych odłamków.
Podniósł się jęcząc. Czuł narastający w boku pulsujący, ćmiący ból. Amelia mogła w tym
czasie uciec, ale nie zrobiła tego. Patrzyła na płonący na drodze wóz policyjny. Kiedy
Richards wszedł do samochodu, odsunęła się od niego jak najdalej.
- Zabiłeś ich. Zabiłeś tych ludzi.
- Próbowali mnie zabić. Ciebie również. Jedz, szybko.
- Nie próbowali mnie zabić.
- Jedz.
Zrobiła, co jej kazał. Maska rzetelnej, młodej gospodyni domowej w drodze ze sklepu do
domu zmieniła się w bezkształtny strzęp. Przejechali dalszych pięć mil. Dotarli do
przydrożnego sklepu i stacji dystrybucji powietrza.
- Zatrzymaj wóz - polecił Richards.
MINUS 041. ODLICZANIE TRWA
- Wysiadaj.
- Nie.
Przyłożył lufę pistoletu do jej piersi. Jęknęła.
- Nie rób tego. Proszę...
- Przykro mi. Nie czas jednak, byś odgrywała primadonnę. Wyskakuj z wozu. Wysiadła,
w chwilę potem zrobił to samo.
- Pozwól mi wesprzeć się na tobie.
92
Objął ją ramieniem i wskazał rewolwerem budkę telefoniczną obok automatu z lodami.
Ruszyli w tę stronę. Richards podskakiwał na zdrowej nodze, czuł się zmęczony.
Oczyma wyobrazni widział roztrzaskujące się samochody, ciało wypryskujące jak torpeda
przez przednią szybę, pożar, eksplozję. Widział te sceny raz po raz jak na jakimś nie
kończącym się filmie. Stary, siwy właściciel sklepu wyszedł na zewnątrz i spojrzał na nich
zatroskanym wzrokiem.
- Hej - rzekł łagodnie. - Nie chcę was tutaj. Mam rodzinę. Ruszajcie w dalszą drogę,
proszę. Nie potrzebuję kłopotów.
- Wejdz do środka, ojczulku - rzekł Richards.
Mężczyzna wrócił do sklepu. Richards wszedł do budki i wrzucił pięćdziesiąt centów w
otwór automatu. Trzymając broń i słuchawkę w jednej ręce, wykręcił zero.
- Jaka tu jest centrala?
- Rockland, sir.
- Proszę mnie połączyć ze studiem lokalnej telewizji.
- Może pan tam zadzwonić, sir. Numer...
- Proszę to zrobić.
- Czy chce pan...
- Proszę to zrobić.
- Tak jest, sir - powiedziała telefonistka. Rozległa się seria drażniących ucho trzasków.
Krew zabarwiła koszulę Richardsa na ciemnopurpurowy kolor. Odwrócił wzrok. Czuł się
coraz gorzej.
- Rockland News - rozległ się głos w słuchawce. - Free Vee Tabloid, numer sześć tysięcy
dziewięćset czterdzieści trzy.
- Mówi Ben Richards.
- Słuchaj, frajerze. Masz poczucie humoru, ale dzisiaj miałem ciężki dzie...
- Zamknij się. Za dziesięć minut dostaniesz potwierdzenie, że to, co mówię jest prawdą.
Możesz nawet upewnić się o tym zaraz, jeżeli masz radiostację odbierającą policyjną
falę.
- Ch... chwileczkę. - Ktoś po drugiej stronie odłożył słuchawkę, po czym rozległ się
przeciągły, piskliwy dzwięk.
Po chwili usłyszał silny głos, głos człowieka interesu podekscytowanego dopiero co
usłyszanymi informacjami. - Gdzie teraz jesteś, kolego? Połowa glin we wschodnim
Maine właśnie przedefilowała przez Rockland. Jakieś sto dziesięć wozów. Richards
spojrzał na neon sklepu.
- To miejsce to Gilly Town Line Store And Airstop przy pierwszej stanowej. Znasz to
miejsce?
- Tak... Właśnie...
- Słuchaj, frajerze. Nie będę ci opowiadał życiorysu. Wez tu paru fotografów. Pospiesz
się. Puść to w eter. Sensacja dnia. Mam zakładniczkę. Nazywa się Amelia Williams. Z... -
spojrzał na nią.
- Falmouth - odparła pokornie.
- Z Falmouth. Zapewnisz nam bezpieczny przejazd, albo ją zabiję.
- Jezu! Czuję już Nagrodę Pulitzera.
93
- Nie. Po prostu zrobiłeś w spodnie - odparł Richards. Był rozluzniony. - Musisz o
wszystkim opowiedzieć. Chcę, żeby te stanowe świnie wiedziały, że nie jestem tu sam.
Już trzech takich frajerów próbowało nas załatwić.
- Co się stało z tymi policjantami?
- Zabiłem ich.
- Wszystkich trzech? O cholera! Dicky, włącz się w krajówkę!
- Zabiję ją, jeżeli zaczną strzelać - rzekł Richards, wysilając się na grozny ton i próbując
przypomnieć sobie wszystkie filmy gangsterskie, jakie oglądał kiedyś w telewizji, gdy był
jeszcze dzieckiem. - Jeśli chcą, aby dziewczynie nic się nie stało, niech lepiej pozwolą mi
przejechać.
- Kiedy...
Richards odłożył słuchawkę. Wychodząc z budki, zachwiał się.
- Pomóż mi.
Objęła go ramieniem, krzywiąc się na widok kiwi.
- Widzisz, w co się wpakowałeś?
- Tak.
- To szaleństwo. Zabiją cię.
- Jedz na północ - mruknął. - Po prostu jedz na północ.
Wszedł do samochodu, dysząc ciężko. Zwiat wirował mu przed oczami. W uszach
słyszał dziwną ogłuszającą muzykę. Wóz ruszył z miejsca i wjechał na drogę. Na
zielono-czarnej bluzce dziewczyny widniały plamy jego krwi. Stary mężczyzna otworzył
okno i zrobił zdjęcie starym polaroidem. Wcisnął przycisk, przewinął taśmę i czekał. Na
jego twarzy widniał wyraz przerażenia, podniecenia i zadowolenia. W oddali rozległ się
dzwięk syren zbliżających się policyjnych wozów.
MINUS 040. ODLICZANIE TRWA
Przejechali dalszych pięć mil, nim ludzie zaczęli wychodzić ze swych domów, by patrzeć,
jak jadą ulicami. Wielu miało aparaty fotograficzne i kamery. Richards rozluznił się.
- Gliniarze przy blokadzie strzelali w zbiorniki powietrzne - powiedziała. - To była omyłka,
ot co. Omyłka.
- Jeżeli ten gliniarz, rozwalając nam przednią szybę mierzył w zbiornik powietrza, to
muszka w jego rewolwerze musiała mieć ze trzy stopy wysokości.
- To była omyłka.
Wjeżdżali na terytorium Rockland. Wokoło widział domki letniskowe, pyliste drogi
prowadzące do plażowych willi. Odruchowo czytał napisy na szyldach: Hotel  Bryza ,
 Droga Prywatna ,  Tylko Ja i Patty ,  Wstęp wzbroniony ,  Willa Elizabeth ,
 Wkraczający na ten teren zostaną zastrzeleni ,  Wesoła Chmurka ,  5000 Volt ,
 Wypowiedz zaklęcie ,  Uwaga! Niebezpieczne psy .
Ich przejazd śledziły zza drzew czujne oczy kogoś przypominającego Kota z Cheshire.
Poprzez strzaskaną przednią szybę do wnętrza wozu dochodziły odgłosy programu Free
Vee. Wszystko otaczała aura dziwacznego festynu.
94
- Ci ludzie - rzekł Richards - chcą zobaczyć jedynie czyjąś krew. Im więcej, tym lepiej.
Cieszyliby się, gdyby wykończono nas oboje. Wierzysz mi?
- Nie.
- No to życzę szczęścia.
Podstarzały mężczyzna o srebrzystych włosach w szortach sięgających za kolana
wybiegł zza zakrętu. Był zaopatrzony w olbrzymi aparat fotograficzny z teleobiektywem.
Robił jedno zdjęcie za drugim, to pochylając się, to wyciągając całe ciało ku górze. Miał
rybio białe nogi. Richards wybuchnął śmiechem. Amelia aż podskoczyła z wrażenia.
- Co...
- Nie zdjął pokrywy z teleobiektywu - rzekł Richards. - Przez cały czas... - ogarnął go atak
śmiechu.
Wolno pokonali wzgórze, a potem zaczęli zjeżdżać do samego Rockland. Na poboczach
stało coraz więcej samochodów. Być może była to niegdyś zwykła osada rybacka, której
mieszkańcy wypływali w maleńkich łupinach na morze, by złowić homara. Jeśli nawet tak
kiedyś było, czasy te dawno już minęły. Po obu stronach drogi ciągnęły się olbrzymie
centra handlowe. Na głównej ulicy roiło się od barów, sklepów i salonów
motoryzacyjnych. Tylko morze na horyzoncie pozostało nietknięte. Błyszczało błękitem i
odwiecznością, pełne tańczących punkcików i siatek światła w promieniach póznego,
popołudniowego słońca.
W poprzek drogi stały dwa policyjne wozy. Błękitny kogut błyszczał zjadliwie, na chodniku
po lewej stał pojazd opancerzony, z którego wieżyczki mierzyła w ich stronę krótka,
gruba armatnia lufa. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grolux.keep.pl
  • Powered by MyScript