Podobne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pomimo prób zwabienia. W pobliżu Rochampton widziałem dwa szkielety ludzkie, nie ciała, lecz
obrane do czysta szkielety, w lasku zaś znalazłem rozrzucone i pogruchotane kości kilku kotów i
zajęcy oraz czaszkę owcy. Choć gryzłem i żułem je długo, nie nasyciło mnie to ani trochę.
Po zachodzie słońca powlokłem się drogą do Starego Putney, gdzie, jak sądzę, użyto z
nieznanych powodów Snopa Gorąca. W jednym z ogrodów, już za Rochampton, znalazłem trochę
młodych ziemniaków, było ich tyle, że zdołałem wreszcie zaspokoić głód. Z ogrodu widać było
rzekę i pola aż do Putney. Widok ten w przedwieczornym mroku był szczególnie posępny;
sczerniałe drzewa, okopcone ponure ruiny, u stóp pagórka tafla wody splamiona czerwienią
Zielska, nad wszystkim zaś głucha cisza. Myśl o tym, jak szybko nastąpiły te okropne zmiany,
napełniała mnie nieopisanym przerażeniem.
Byłem w tej chwili pewien, że ludzkość zmieciono z powierzchni Ziemi,. że zostałem sam
jeden, ostatni żyjący człowiek. Tuż za szczytem wzgórza Putney natknąłem się na jeszcze jeden
szkielet ludzki; tym razem bez rąk. Leżały one o parę kroków od reszty ciała: Idąc dalej
utwierdzałem się coraz bardziej w mniemaniu, iż nie licząc takich przypadkowo ocalałych
szczęśliwców jak ja, w tej przynajmniej okolicy zagłada ludności była zupełna. Marsjanie,
myślałem, zniszczyli kraj i udali się szukać żywności gdzieś dalej. Być może w tej właśnie chwili
niszczą Berlin lub Paryż, a może poszli na północ...
Człowiek ze wzgórza pod Putney
Noc spędziłem w oberży położonej u stóp pagórka pod Putney. Po raz pierwszy od dnia
ucieczki do Leatherhead spałem w łóżku. Nie będę tu opisywać niepotrzebnych, jak się okazało,
trudności przy włamywaniu się przez okno do domu - pózniej dopiero przekonałem się, że drzwi
wcale nie były zamknięte. Nie będę też opisywał, jak przetrząsnąłem pokój za pokojem w
poszukiwaniu jadła, zanim bliski rozpaczy nie znalazłem w sypialni służby dwu puszek konserw z
ananasa i obgryzionych przez szczury, jak sądzę, skórek chleba.
Miejsce to było widocznie już przeszukiwane, i to gruntownie. Znacznie pózniej znalazłem
w barze trochę przegapionych zapewne sucharków i kanapek. Te ostatnie nie nadawały się już co
prawda do jedzenia, za to sucharkami nie tylko nasyciłem głód, lecz napełniłem również kieszenie.
W obawie, by nie zwabić Marsjan, być może przetrząsających także tę część Londynu w pogoni za
pożywieniem, nie zapalałem lampy. Zanim poszedłem do łóżka, opanował mnie niepokój.
Krążyłem od okna do okna wypatrując śladu tych potworów. Potem położyłem się. Spałem
niewiele. Leżąc stwierdziłem, że myślę w sposób skoordynowany i uporządkowany, coś, czego nie
pamiętałem od ostatniego mego sporu z wikarym. Przez cały czas dzielący mnie od tamtej chwili
proces myślenia ograniczał się do pośpiesznych, zmieniających się ustawicznie doznań
emocjonalnych lub do pewnego rodzaju bezmyślnego chłonięcia wrażeń. Tej nocy jednak mózg
mój, pokrzepiony widocznie jedzeniem, rozjaśnił się i mogłem już myśleć normalnie.
Trzy tematy ścierały się ze sobą w mym umyśle. Zabójstwo księdza, działalność Marsjan i
losy mej żony.
Pierwszy z nich nie wywoływał we mnie ani uczucia grozy, ani też wyrzutów sumienia.
Patrzyłem na to, co; się stało, po prostu jako na czyn już dokonany, wspomnienie nieskończenie
przykre wprawdzie, lecz nie budzące żalu. Widziałem już wtedy, jak widzę to i dzisiaj, że do ciosu
tego doprowadziła mnie, krok za krokiem, nieubłagana konieczność, łańcuch wydarzeń wiodących
doń w sposób nieuchronny. Nie czułem żadnej winy, dręczyły mnie jednak nieustanne
wspomnienia. W ciszy nocnej, czując w wypełnionej spokojem ciemności bliskość Boga, którą w
takich okolicznościach czasem się odczuwa, sprawowałem sąd nad sobą, jedyny sąd, jaki mnie
spotkał za tę chwilę strachu i gniewu. Raz jeszcze kroczyłem poprzez wszystkie nasze rozmowy,
od chwili gdy pojawił się przy mnie skulony, nieczuły na me błagania o wodę, zapatrzony w
płomienie i dymy bijące z ruin Weybridge. Nie byliśmy zdolni do współistnienia, ponury los nie
dbał jednak o to. Gdybym mógł przewidzieć, co się stanie, porzuciłbym go już w Hallifordzie.
Przewidzieć jednak nie mogłem, zbrodnią zaś byłoby przewidywać, a mimo to uczynić. Tak to
wyglądało w rzeczywistości i tak dzisiaj o tym piszę. Mógłbym ukryć wszystko, gdyż świadków
nie miałem, nie ukrywam przecież nic z tego, co było, a czytelnik niech osądzi mnie wedle swej
woli.
Gdy rozprawiłem się wreszcie po wielu wysiłkach z prześladującym mnie obrazem
rozciągniętego nieruchomo ciała, stanęło przede mną zagadnienie Marsjan i losu mej żony. Co do
pierwszego nie miałem żadnych
danych, mogłem tylko wyobrazić sobie tysiące najgorszych rzeczy. Tak samo niestety było
i z ostatnim. Noc stała się nagle okropna. Ocknąłem się siedząc na łóżku, wpatrzony w ciemność.
Modliłem się, by Snop Gorąca zgładził ją szybko i bezboleśnie. Od nocy mego powrotu z
Leatherheaed nie modliłem się ani razu. Kiedy przycisnęła mnie ostateczna potrzeba, szeptałem
bezmyślnie bałwochwalcze jakieś pacierze niby poganin zaklęcia, teraz jednak modliłem się
rzeczywiście, błagałem świadomie i żarliwie, twarzą w twarz z wypełnioną Bogiem ciemnością.
Przedziwna noc! Najdziwniejsze zaś, że natychmiast po nastaniu świtu ja, który rozmawiałem z
Bogiem, wypełzłem z oberży jak szczur z nory, istota niewiele odeń większa, zwierzę pośledniego
gatunku, na które nowi władcy moi mogli wedle przelotnego kaprysu polować, które mogli
zgładzić. Być może oni także modlili się niemniej żarliwie tej nocy. Doprawdy, wojna ta powinna
była nauczyć nas przynajmniej jednego: litości dla wszystkich tych bezrozumnych stworzeń, które
znosić muszą nad sobą panowanie. .
Ranek piękny wstał i jasny, na wschodzie płonęło różowe, haftowane złocistymi chmurkami
niebo. Droga zbiegająca ze szczytu wzgórka Putney ku Wimbledonowi usiana była nędznymi
szczątkami przerażonego potoku, jaki przewalił się nią w noc niedzielnej paniki. Stał tu
dwukołowy wózek z tabliczką właściciela, jakiegoś Tomasza Lobba, zieleniarza z New Maldon;
koło miał zgruchotane, obok niego zaś leżał porzucony kufer. Nieco dalej walał się wdeptany w
stwardniałą glinę słomkowy kapelusz, na szczycie zaś West Hill ziemię pokrywały skrwawione
odłamki szkła rozsypane gęsto wokół przewróconego koryta. Szedłem leniwie, nie miałem
określonych planów. Chciałem pójść do Leatherhead, choć czułem, że prawdopodobieństwo
odnalezienia tam żony bardzo jest niewielkie. Jasne było; iż jeśli śmierć nie zaskoczyła ich
znienacka, krewni uszli wraz z nią już dawno. Wydawało mi się jednak, że będę mógł przynajmniej
zasięgnąć języka, dokąd uciekli mieszkańcy Surrey. Wiedziałem tylko, że boli mnie serce o żonę;
że pragnę ją odnalezć, nie wiedziałem jednak, jak tego dokonać. Byłem również przeświadczony o
całkowitej swej samotności. Przynajmniej na rozległej ,przestrzeni, poczynając od zakątka, z
którego wyszedłem, by przedzierać się przez gąszcz drzew i krzewów, aż po skraj pola
Wimbledon. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grolux.keep.pl
  • Powered by MyScript