[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Naprawdê? Jego ton staÅ‚ siê lodowaty. Uwa¿asz nas za idiotów, McKell? Moi ludzie przeszukali ka¿dy centymetr sze- Scienny tego statku, zanim wszedÅ‚em na pokÅ‚ad. PokrêciÅ‚em gÅ‚ow¹. Mo¿e tu i w przedziale silnikowym, ale nie w maÅ‚ej kuli. W ka¿dym razie nie wzrokowo. Tam jest d¿ungla przewodów i za- jêÅ‚oby to im kilka godzin. Czego u¿ywali? Czujników ciepÅ‚a ludz- kiego ciaÅ‚a i wykrywaczy ruchu? I jeszcze kilku innych specjalistycznych urz¹dzeñ przy- takn¹Å‚ Antoniewicz i przyjrzaÅ‚ mi siê badawczo. Chyba zdajesz sobie sprawê, ¿e martwy Cameron to ¿adna karta przetargowa? On ¿yje zapewniÅ‚em. Jest tam miejsce, gdzie nie siêga- j¹ sensory. Podejrzewam, ¿e to ta caÅ‚a obca maszyneria. Antoniewicz spojrzaÅ‚ na Brata Johna i znów na mnie. W porz¹dku zdecydowaÅ‚. Mów, gdzie on jest. WySlê tam jednego z moich ludzi. Tamto miejsce bardzo trudno znalexæ odparÅ‚em. Poza tym dopuSci do siebie tylko mnie. JeSli zobaczy nieznajomego, zapewne bêdzie walczyÅ‚. CoS mogÅ‚oby siê uszkodziæ. Mo¿e nawet sam Cameron mrukn¹Å‚ Brat John. Nie spuszczê ciê z oka uci¹Å‚ dyskusjê Antoniewicz. Mów, gdzie on jest. Westchn¹Å‚em. To niepotrzebne powiedziaÅ‚em niechêtnie. ObiecaÅ‚em mu, ¿e kiedy bêdzie mógÅ‚ bezpiecznie wyjSæ, przyjdê po niego osobiScie albo wySlê jedn¹ z fretek Ixila. W maszynowni jest wejScie. Powinno byæ otwarte. Antoniewicz odzyskaÅ‚ dawny spokój. Osi¹gn¹Å‚, co chciaÅ‚. Rwietnie. PoSlij po niego. PopatrzyÅ‚em na Ixila i skin¹Å‚em gÅ‚ow¹. OdpowiedziaÅ‚ mi tym samym. Pix zlazÅ‚ po jego nodze i pobiegÅ‚ w kierunku tunelu. 324 Lepiej niech pan powie swoim ludziom, ¿eby go nie za- trzymywali po drodze doradziÅ‚em Antoniewiczowi. W maszynowni nikogo nie ma uspokoiÅ‚ mnie. Domy- Slam siê, ¿e Cameron przyjdzie tu t¹ sam¹ tras¹? Nie zaprzeczyÅ‚em. WyÅ‚oni siê têdy& wskazaÅ‚em za- sÅ‚oniêty otwór za komputerem Tery. To wygodniejsze wyjScie. Otwórzcie to rozkazaÅ‚ ochroniarzom Antoniewicz. A przez ten czas, McKell, zaczniesz uruchamiaæ systemy statku. Tak jest, proszê pana zgodziÅ‚em siê posÅ‚usznie i ukrad- kiem zerkn¹Å‚em na Terê. CzuÅ‚em siê, jakbym sypaÅ‚ sobie sól do otwartej rany. Ale musiaÅ‚em sprawdziæ, jak to wszystko przyj- mie. PrzygotowaÅ‚em siê na wSciekÅ‚oSæ, strach czy nawet histeriê. Nic z tych rzeczy. Jej twarz byÅ‚a martwa, jak oczy Antoniewicza. Jakby wszystko siê dla niej skoñczyÅ‚o i wiedziaÅ‚a, ¿e nic ju¿ nie powstanie z popiołów. Pewna siebie córka potê¿nego przemy- sÅ‚owca i dumna, buntownicza wÅ‚adczyni zniknêÅ‚y. PozostaÅ‚a tyl- ko zmêczona mÅ‚oda kobieta czekaj¹ca na Smieræ. ZaufaÅ‚am ci szepnêÅ‚a. OdwróciÅ‚em wzrok. ZabolaÅ‚o tak, jak siê spodziewaÅ‚em. Przykro mi. ZrobiÅ‚em to co musiaÅ‚em. ObliczyÅ‚em, ¿e dotarcie do Srodka kuli i uruchomienie me- chanizmu gwiezdnych wrót zajmie Pixowi okoÅ‚o dziesiêciu mi- nut. ZabraÅ‚em siê do usuwania zabezpieczeñ w systemie sterow- niczym i nawigacyjnym Icarusa . Po dziewiêciu minutach stan¹Å‚em przed Antoniewiczem i wskazaÅ‚em gÅ‚ow¹ techników. Niech zaczynaj¹ oznajmiÅ‚em. ZablokowaÅ‚em równie¿ komputer i przyrz¹dy do obsÅ‚ugi silników, ale nie mogê ich od- blokowaæ, dopóki nie zostan¹ wÅ‚¹czone stery i nawigacja, i sys- temy nie dokonaj¹ samosprawdzenia. Wracaj tam i b¹dx w pogotowiu rozkazaÅ‚ Antoniewicz. WskazaÅ‚ komputer i dwóch goryli przy otwartym panelu wejScio- wym. Za dÅ‚ugo to wszystko trwa. Bêdê tam potrzebny dopiero za kilka minut wyjaSniÅ‚em. A na razie chciaÅ‚bym pana ostrzec. UniósÅ‚ brwi z wyraxnym rozbawieniem. Naprawdê? Bez w¹tpienia ma to coS wspólnego z tob¹ i po- zostaÅ‚ymi? 325 Nic podobnego zaprzeczyÅ‚em. SÅ‚yszaÅ‚em pogÅ‚oski, ¿e Genewa ugiêÅ‚a siê pod presj¹ Patthów i zabroniÅ‚a wszystkim oby- watelom Ziemi i ich współpracownikom udzielaæ pomocy Ica- rusowi . Antoniewicz ubawiÅ‚ siê jeszcze bardziej. I uwa¿asz, ¿e ten zakaz dotyczy równie¿ moich ludzi? PokrêciÅ‚em gÅ‚ow¹. Nie pañskiej wypróbowanej kadry. Ale na pewno przygod- nych współpracowników. ZwÅ‚aszcza tych cichych informatorów w rz¹dzie i armii. PrzeÅ‚o¿eni bêd¹ im teraz patrzeæ na rêce. W do- datku Patthowie wyznaczyli wysok¹ nagrodê za Icarusa i pew- nie podnosz¹ j¹ co kilka godzin. Nawet pan mo¿e mieæ trudnoSci z poruszaniem siê tym statkiem i z ukryciem go. W peÅ‚ni zdajê sobie sprawê z zagro¿eñ zapewniÅ‚ Antonie- wicz. Dlatego przybyÅ‚em tu osobiScie i zabraÅ‚em tylko najbar- dziej lojalnych ludzi. Znów obdarzyÅ‚ mnie ledwo dostrzegalnym uSmiechem. Ukryjê Icarusa w jednej z moich prywatnych po- siadÅ‚oSci. Zerkn¹Å‚em na Ixila. Rozumiem. DomySlam siê, ¿e po drodze wypuSci pan Ixi- la, Terê i mnie? ZmarszczyÅ‚ brwi. Ten ruch jego twarzy te¿ kwalifikowaÅ‚ siê tylko do zmierzenia mikrometrem. Kto mówiÅ‚ o wypuszczeniu was? Teraz ja zmarszczyÅ‚em czoÅ‚o. Taka byÅ‚a umowa przypomniaÅ‚em mu. Dajê panu Ca- merona w zamian za Terê. A, tak przyznaÅ‚. ZapomniaÅ‚em. OdwróciÅ‚ gÅ‚owê w kie- runku tablicy sterowniczej. Yodanna?! zawoÅ‚aÅ‚. Prawie gotowe, proszê pana odkrzykn¹Å‚ jeden z techników. A reszta przyrz¹dów? Jeszcze sprawdzamy, ale wygl¹da na to, ¿e wszystko bê- dzie dobrze. Antoniewicz znów zwróciÅ‚ siê do mnie. Jak na takiego cwaniaka, czasami jesteS zadziwiaj¹co naiw- ny, McKell. Panna Cameron mo¿e okazaæ siê bardzo przydatna. Zapewni mi współpracê swojego ojca. Jak mogê j¹ wypuSciæ? Co do ciebie i twojego obcego kolesia, jesteScie zbyt niebezpieczni, 326 ¿eby trzymaæ was dÅ‚u¿ej, ni¿ potrzeba. Znowu spojrzaÅ‚ w górê. Yodanna? Tak, proszê pana. Ju¿ mam sekwencjê, której u¿yÅ‚. Sami odblokujemy komputer i systemy silnikowe. Antoniewicz przeniósÅ‚ wzrok na mnie. PowiedziaÅ‚bym, ¿e chwila rozstania nadeszÅ‚a szybciej, ni¿ przewidywaÅ‚em. Ale ka¿demu dajê szansê wygÅ‚oszenia ostatnie- go sÅ‚owa. Chcesz z niej skorzystaæ, McKell? Lekki podmuch wiatru zmierzwiÅ‚ mi wÅ‚osy. WyprostowaÅ‚em siê i zamkn¹Å‚em oczy. Nie. Niech pan strzela. Nawet przy opuszczonych powiekach poczuÅ‚em na twarzy ostre SwiatÅ‚o. Tuzin bÅ‚ysków, jakby prorok Eliasz wezwaÅ‚ z nieba ogieñ. UsÅ‚yszaÅ‚em obok gwaÅ‚towne wci¹gniêcie powietrza, przera¿ony okrzyk Tery i przekleñstwo zaskoczonego Brata Johna. Potem zapadÅ‚a cisza. Ostro¿nie otworzyÅ‚em oczy. Spodzie- waÅ‚em siê nastêpnych oSlepiaj¹cych bÅ‚ysków. Antoniewicz staÅ‚ sztywno w tym samym miejscu. Jego twarz byÅ‚a bez wyrazu. Everett zbladÅ‚ jak płótno. Brat John te¿ pobladÅ‚. MiaÅ‚ minê, jakby szedÅ‚ o północy przez cmentarz. Kiedy siê rozejrzaÅ‚em, odgadÅ‚em trafnoSæ tego porównania. Najbardziej lojalni ochroniarze Antoniewicza le¿eli na pokÅ‚adzie. Padli tam, gdzie stali. WiêkszoSæ jeszcze trzymaÅ‚a broñ w zesztyw-
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plgrolux.keep.pl
|