Podobne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Z tyłu cichego i mrocznego budynku biegła alejka, też nie grzesząca nadmiernym
oświetleniem. Do wewnątrz prowadziły drzwi, nad którymi palił się ostentacyjnie napis:
TYLKO DLA OFICERÓW.
Wystarczyło jedno spojrzenie, by stwierdzić, że zamek jest nader prosty. Sięgnąłem
po wytrych.
- Do dzieła - oznajmiłem. - Wejdziemy nie zwalniając kroku. Jedyną odpowiedzią
był monotonny klekot zębów.
- Morton, chłopie, wez się w garść. Rób, co mówię, a będziemy bezpieczni.
Jakoś dało się go dociągnąć do drzwi. Wsunąłem wytrych, przekręciłem, i nic. Strach
mego kumpla zaczął się robić zarazliwy.
- KtoÅ› idzie! - pisnÄ…Å‚ Morton.
- No to co? Takie zamki to ja po omacku lewÄ… nogÄ…...
- Zbliża się!
Puściło! Wystarczyła chwila skupienia i zamknięcie oczu. Ledwo je otworzyłem,
złapałem sinego ze strachu towarzysza za kołnierz i wciągnąłem go do wnętrza, zatrzaskując
drzwi. Przywarłem uchem do dziurki od klucza. Kroki zbliżyły się, a potem zaczęły z wolna
cichnąć. Ktoś po prostu przechodził alejką.
- I co, trudne to było? - spytałem spokojnie, choć głos mi się łamał, psując cały efekt.
Morton jednak i tak tego nie zauważył. Tak się trząsł, że nie dostrzegłby nawet
słonia.
- Zobacz, jaki ładny ogródek. Zcieżki, ławeczki, fontanny. A tam mamy jeszcze
ładniejszy, ciemny budynek, z którego wszyscy akurat wyszli.
- Jak, co my tu robimy?
- Myślałem, że to oczywiste. Niedługo już zaczną szukać kaprala i sierżanta,
prawda? - Zignorowałem jego jęk. - Zatem my wyjdziemy stąd jako oficerowie, których nikt
o nic nie podejrzewa i po których śladu nie ma w komputerze.
Złapałem go, zanim wyrżnął łbem w najbliższą ławkę, i położyłem ostrożnie na
trawie. Jak ktoÅ› ma delikatnÄ… konstrukcjÄ™ psychicznÄ…, to takie rzeczy siÄ™ zdarzajÄ…; najlepiej
ułożyć wtedy delikwenta i pozwolić mu dojść do siebie.
Trzecie okno, które sprawdziłem, było nie domknięte, otworzyłem je zatem i
wszedłem do pokoju wyglądającego jak po całodobowej orgii: rozbebeszone łóżko, otwarta
szafa, wszędzie butelki po piwie, brudne skarpetki i podarte gacie (bez monogramów).
Wróciłem po Mortona i profilaktycznie zatkałem mu gębę czapką, co było słusznym
posunięciem, bowiem obudzony usiłował wrzasnąć.
Doprowadziłem go do domu, przepchnąłem przez framugę okna i zamknąłem je.
Zasunąłem story, by nie prowokować licha, zapaliłem światło i wskazałem na łóżko.
- Połóż się. Możesz dochodzić do sił. Zamknę cię od zewnątrz, żebyś miał spokój, a
sam załatwię, co trzeba i wrócę tak szybko, jak tylko się da - poinformowałem go i
wyszedłem, zanim zdążył się odezwać.
Budynek był rzeczywiście pusty, widocznie dowództwo znalazło dla wszystkich
jakąś robotę, na przykład zafundowało kadrze alarm. Dzięki temu miałem dość czasu i
mogłem do woli przebierać w garderobie. Wybierałem starannie, by mundury naprawdę
pasowały. Cicho wróciłem do pokoju. Morton zdołał tym razem ograniczyć się do jęku,
którym skwitował moje wejście.
- Oto nasze wdzianka - rzuciłem mu rzeczy. - Przebieraj się, tylko uważnie, żebyś nie
założył spodni na głowę. Krawat sam ci zawiążę, bo jeszcze się na nim powiesisz...
Gdy wyszliśmy w końcu na korytarz i poprawiłem przed lustrem czapkę, Morton
przyjrzał się nam obu i odskoczył.
- Co się wygłupiasz? - spytałem łagodnie. - Jedyna różnica polega na tym, że ty
jesteÅ› porucznikiem, a ja kapitanem.
- Aaaale ttto... są mundury żandarmerii!
- Właśnie. Nikt nie zadaje pytań gliniarzom i żandarmom, prawda?
Spokojnie dotarliśmy do dyżurki przy głównym wyjściu. Stał przy niej major z
notesem w ręku i wyraznie wściekłą miną. Słysząc nasze kroki uniósł wzrok.
- Wreszcie was mam! - oznajmił radośnie.
12
Strzeliłem kopytami, stając na baczność i salutując, gdyż tyle tylko przyszło mi do
głowy. Miałem nadzieję, że Morton pójdzie w moje ślady, miast skamienieć lub uciekać.
Mieliśmy przed sobą tylko dwóch przeciwników -majora i wartownika, i pytanie, które sobie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grolux.keep.pl
  • Powered by MyScript