[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pieczyć? Czerwona Kurtka zarechotał. Z jego ust wydobył się nie tylko śmiech, ale także strumień tabaki i śliny, który utworzył na śniegu parującą brązową kałużę. - Zabezpieczyć, przed czym? - odparł. - Przed szopami czy oposami? To była pocieszająca odpowiedz, bo wskazywała, że Czerwona Kurtka nie jest świadomy obecności doktora Krantza ukrytego za grubymi sosnami oraz licznych kumpli Chicka, którzy stawili się na wezwanie do broni rzucone przez właściciela ich ulubionego baru. - Ruszać się - warknął Czerwona Kurtka do mnie i do Roba. Więc ruszyliśmy się. 94 12 ługi marsz do domu Jima Hendersona nie przypadł mi do D gustu. Normalnie zachwycam się każdą chwilą spędzoną w towarzystwie Roba Wilkinsa, bo odkąd on skończył szkołę, w której ja nadal tkwię, nasze spotkania stały się o wiele za rzadkie. Ale nawet w najmilszym towarzystwie maszerowanie z lufą strzelby wycelowaną w plecy to żadna frajda. Nie podejrzewałam, żeby Czerwona Kurtka zastrzelił nas z zimną krwią, mógł się jednak potknąć o Chiggera albo o jakiś korzeń ukryty pod śniegiem i przypadkiem nacisnąć spust. Tak więc drogę od południowego ogrodzenia do centrum obozu Prawdziwych Amerykanów przemierzałam z drżeniem serca. Ledwie zaczęliśmy iść, przestało mi być tak okropnie zimno. Zamieć ucichła, z nieba poznikały chmury i pojawiły się na nim tysiące gwiazd. Byłam nawet w stanie rozpoznać Drogę Mleczną. Spacer po skąpanym w blasku księżyca świeżo spadłym śniegu, gdy w powietrzu unosi się kusząca woń ogniska, mógłby być romantyczny. Jeśli nie brać pod uwagę wycelowanej w plecy strzelby i groz- nego owczarka niemieckiego truchtającego w śniegu obok nas. Nie boję się psów i one też zwykle darzą mnie sympatią. Dlatego skupiłam się na zaskarbianiu przyjazni Chiggera. Kiedy tylko Czerwona Kurtka nie patrzył, a Chigger biegł dość blisko, podstawiałam dłoń pod nos owczarka. Psy działają na węch, więc miałam nadzieję, że jeśli Chigger uzna, że nie jestem kawałkiem mięsa, to powstrzyma się od zjedzenia mnie. On jednak, jak większość samców w moim życiu, nie okazał najmniejszego zainteresowania moją osobą. Może powinnam była 95 posłuchać rady Ruth i zainwestować w dobre perfumy, zamiast używać wody toaletowej mojego brata, Mike'a. Obóz nie sprawiał imponującego wrażenia. W porównaniu z nim posiadłość Dawida Koresha w Waco wyglądała jak Taj Ma-hal. Tu był tylko skromny budynek mieszkalny, parę przyczep kempingowych i rozwalająca się stodoła. Całe miejsce tchnęło atmosferą tymczasowości, charakterystyczną dla gotowych-do-- akcji-w-każdej-chwili pensjonariuszy wojskowych koszar. Gdzie łazienka? Tylko to mnie interesowało w tej chwili. Czerwona Kurtka z nieodłącznym Chiggerem u nogi po- prowadził nas nie w stronę domu ani żadnej z przyczep, tylko do stodoły. Szanse na znalezienie czynnej toalety malały z każdą chwilą. Otworzył masywne drzwi stodoły, ukazując wnętrze, które okazało się czymś w rodzaju centrum dowodzenia Prawdziwych Amerykanów. Nie było tam komputerów ani nawet telewizora. Siedziba grupy zwolenników przewagi białej rasy Jima Hendersona przypominała zdjęcia kwater nazistów z lat czterdziestych, jakie widzieliśmy na kanale Cywilizacje Zwiata. Przy długich stołach siedział tłum jasnowłosych mężczyzn (zdaje się, przerwaliśmy im kolację). Na tylnej ścianie wisiała olbrzymia flaga. Zamiast swastyki widniał na niej symbol, który wycięto na piersi Nate'a Thompkinsa, namalowano sprayem na kładce i na poprzewracanych tablicach nagrobnych na cmentarzu żydowskim: zwinięty w pierścień wąż, a pod nim napis: ie depcz po mnie. Na tym jednak kończyło się podobieństwo do nazistów. Mężczyzni o jasnych włosach, zgromadzeni w obszernym po- mieszczeniu, nie byli ani tak schludnie ubrani, ani na oko inte- ligentni jak przeciętny nazista z lat czterdziestych. Wyglądali, jakby przedkładali ćwiczenia kształtujące ciało nad zajęcia służące jego czystości. Może nie mieli wyboru ze względu na brak bieżącej wody 96 - o ile to, co mówił Chick o odmowie Jima Hendersona płacenia rachunków, zgadzało się z prawdą. W stodole Hendersona zgromadzili się nie tylko mężczyzni. Były tam również kobiety, a nawet dzieci. No, bo kto miałby podawać mężczyznom jedzenie? Natychmiast rozpoznałam strój typowy dla miejscowej sekty religijnej, która poza poskramianiem węży i praktyką powtórnych narodzin w wodzie zakazywała niewiastom obcinania włosów i noszenia spodni. Dla dziewczynek należących do tej sekty było to poważne utrudnienie na zajęciach wychowania fizycznego w szkole, bo nie sposób wdrapać się po linie albo pływać kraulem w sukience. Dlatego większość miała indywidualne nauczanie w domu. Gromadka dzieci o ziemistej cerze i zasmarkanych nosach wydawała się równie mało zainteresowana widokiem człowieka z karabinem prowadzącym dwoje obcych, jak ja lekcjami gotowania ciotki Rose. - Jimmy - zwrócił się Czerwona Kurtka do siedzącego u szczytu stołu płowowłosego mężczyzny, przed którym właśnie postawiono talerz czegoś, co wyglądało na pysznego smażonego kurczaka. - To te dzieciaki, które pętały się koło południowego ogrodzenia. Dzieciaki! Poczułam się dotknięta w imieniu Roba. Ja jestem przyzwyczajona, że biorą mnie za dziecko, ze względu na moje skromne rozmiary, ale Rob przewyższał mnie o dobre trzydzieści centymetrów. Jak wkrótce zauważyłam, przewyższał o trzydzieści centy- metrów przywódcę Prawdziwych Amerykanów, który zabił jedno dziecko, znęcał się nad drugim, usiłował zamordować policjanta i spalił synagogę. Jim Henderson był niski. Naprawdę niski. Jak Napoleon albo Danny DeVito. I wydawał się również urażony, że przerwano mu posiłek. 97 - Czego, do diabła, chcecie? - warknął, okazując te z nie-
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plgrolux.keep.pl
|