[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nierz naprzeciw legionom nieubłaganych faktów. Lily leżała przy nim, utulona spełnieniem, szczęśliwa. Ciemne pa sma włosów rozsypały się jej po ramionach i barkach, pierś unosił lekki oddech. Ręka spoczywała, rozluzniona, na jego udzie. Zamknął oczy na jej widok, tak nieubłaganej we śnie, jak nieubłagana była w sprawie wła snej matki. Godzina za godziną układał przemowy, wymyślał scenariusze rozmów, zapewnień, wszystko, co zdołałoby sprawić, że zgodziłaby się zostać jego żoną. Nie mógł zaakceptować innego związku niż formalny, a bał się, że nie istnieje argument, który potrafiłby przekonać Lily do jego poślubienia. Przepisy regulujące prawo do potomstwa były równie niedorzeczne jak myśl, że miałby świadomie i z rozmysłem uczynić swoje dzieci bę kartami. Nie akceptował tego pierwszego, ale nie brał nawet pod uwagę tego drugiego. Boże, zmiłuj się... 187 Gorycz naznaczyła jego współczucie dla nieżyjącej matki Lily. Ko biety, którą Lily kochała tak bardzo, że chciała poświęcić swoje życie - nie, życie ich obojga - i uczynić z niego pomnik jej cierpienia. Jak gdyby wyczuwając tę niechęć, Lily poruszyła się w jego ramio nach. Po twarzy przebiegł cień. Avery przygarnął ją bliżej, ostrożnie, tak by jej nie obudzić, i zbliżył otwarte usta do jej włosów, wdychając głę boko woń snu i seksualnego spełnienia. Był aż nadto świadomy, że może to być ostatni taki moment w ich życiu. Jak mógłby ją stracić, swoją zmysłową fantazję, swego adwersarza, swoje serce? Ale co mógł uczy nić, aby ją zdobyć na zawsze? Z głębi domu napłynął długi, przenikliwy krzyk niezadowolenia. Któreś z dzieci Teresy było głodne... Czuł, jak Lily się budzi. Samo powietrze zdawało się przyodziać w całun czujności, niwecząc jego czujność. Zadrżał pod ciężarem cze kającej go straszliwej decyzji. - Zostań - usłyszał własny głos. - Zostań ze mną, Lily. Z szelestem pościeli uwolniła się z jego ramion i odwróciwszy gło wę, zgarnęła wokół siebie prześcieradło. Ona też usłyszała krzyk dziec ka. Avery odczytał w tym płaczu wyrzut, że gotów był uczynić bękarta mi swoje własne dzieci, Lily odebrała go jako ostrzeżenie przesłane jej przez matkę. Z lekkim rumieńcem na policzkach owinęła się prześcieradłem, wstydliwie odwracając oczy od jego nagości. Opadł z powrotem na po duszki. Obnażenie fizyczne było niczym w porównaniu z nagością jego duszy... Przetoczyła się na drugą stronę łóżka i opuściła swe długie nogi na podłogę. Nawet w tej chwili pożądanie, niczym jakaś bestia zamiesz kująca jego ciało, dało o sobie znać z wielką siłą. Dziecko zapłakało znowu, głośno, nakazująco. Lily uniosła głowę i w jej profilu dostrzegł chłód. Wzdrygnął się, oczekując najgorszego. - Powinniśmy się budzić w ten sposób każdego ranka, w objęciach - powiedział z rozpaczą w głosie. - Powinniśmy się pobrać i przez naj bliższe dziesięć lat budzić się na dzwięk płaczu dzieci... - Avery, proszę... ja nie mogę wyjść za ciebie za mąż - odparła pośpiesznym szeptem. - Wiesz, że nie mogę. - Ależ tak, możesz - rzekł z gniewem. Chwycił ją za przeguby, żą dając, by przynajmniej na niego spojrzała. - Lily, co mam powiedzieć? Jakie słowa mogą cię przekonać, że nigdy nie zamierzam cię opuścić, że nigdy nie przestanę cię kochać, że żadna siła na tej ziemi nie zdołałaby mnie skłonić do zadania ci bólu i odebrania dzieci? Przełknęła ślinę z miną pełną tęsknoty. 188 - Nie chodzi o słowa, Avery. Chodzi o przepisy prawne. Jeśli się zmienią... - Do diabła, Lily! - wybuchnął i puścił jej nadgarstki. - Wierzysz w przepisy bardziej niż we mnie? Potrząsnęła głową. - Nie robię tego ze względu na siebie. Robię to ze względu na dzie ci, które mogę mieć. Chwycił z podłogi spodnie, dwoma szybkimi ruchami wbił nogi w nogawki, wstał i nie patrząc na nią zapiął rozporek. Nie porzuci tak łatwo tego, co odnalazł. Nauczył się walczyć w młodości, teraz też bę dzie walczył. - W takim razie zostań ze mną tutaj, w Mill House. Szybko zwróciła ku niemu głowę. Czarne loki zatańczyły wokół jej ramion, opadając miękko na plecy. - Nie jako moja żona, skoro to odrzucasz, ale w dowolnym charak terze, takim, jaki ci odpowiada. Jako moja towarzyszka, gospodyni, uko chana, kochanka. Bądz, kim chcesz, ale bądz ze mną, Lily. - Głos miał napięty, błagalny. - Nie odchodz. W oczach miała współczucie, niezmierną czułość i smutek. Milcza ła jednak, a dopóki milczała, on miał szansę. - Ty pragniesz Mill House. Ja pragnę ciebie. Możemy oboje mieć to, na czym nam zależy, i zagrać Horatiowi na nosie - rzekł, wykrzywia jąc twarz w pełnym zawziętości uśmiechu. -1 przekląć jego duszę za to, że postawił nas w tej sytuacji. Mocniej zacisnęła wokół siebie prześcieradło. - A dzieci? - spytała sztywnymi wargami. - Co z dziećmi? Mógł dać jej wszystko, ale nie mógł skrzywdzić dzieci, które przy- szłyby na świat, nie mógł odmówić im swojej opieki, nazwiska i przywi lejów, jakie się z tym wiązały. Nie był w stanie jej tego przyrzec, nie mógł jej oszukiwać. Usiadł obok niej, wziął ją za rękę i przejechał palca mi po kostkach. - Nie dopuścimy, żeby urodziły się nam dzieci. Odsunęła się gwałtownie, wstała i odeszła na bok. Oczy miała pełne bólu. - Zostań ze mną, a obiecuję ci wspaniałe życie, Lily. Bogate, cieka we, satysfakcjonujące - wyciągnął rękę, przywołując ją z powrotem. - Nie mogę zostać z tobą. Ty pragniesz mieć dzieci, Avery. Całą gromadkę. Pamiętasz? Po jednym dziecku na każdą sypialnię. Nie mogę... - potrząsnęła gwałtownie głową. - Nie mogę ci tego zrobić. - Ależ tak. Możemy... 189 - Nie! - krzyknęła niemal. - Nie namawiaj mnie. Nie kuś! Być może przez parę lat byłbyś szczęśliwy. Ale w końcu, kiedy zaczęłyby przycho dzić na świat dzieci twoich kolegów, kiedy zostałoby ochrzczone pierw sze dziecko Bernarda, pustka tego domu stałaby się nie do zniesienia. Wkrótce byś mnie znienawidził.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plgrolux.keep.pl
|