[ Pobierz całość w formacie PDF ]
konserwy, serwisy, firanki, obrusy i ręczniki oraz wszelkie inne dobro kradzione z pociągów towarowych idących na front, a także kupowane od obsługi wagonów sanitarnych, które, wracając z frontu z zegarkami, jedzeniem, rannymi, bielizną i częściami do maszyn, meblami i zbożem, zatrzymywały się często na dworcu jak przy molu portowym. Furman trzasnął jeszcze raz dla fantazji batem, cofnął konia i podjechał tyłem pod drewnianą szopę. Koń robił bokami i dymił parą. Odprzężony z szorstką czułością przez woznicę, postał chwilę w dyszlach, jakby znużony ponad siły, wreszcie, podgoniony ostro, ruszył wolno pod kran i wetknął pysk w kubeł. Wypiwszy do dna nadsiorbnął wody z drugiego i włócząc za sobą uprząż, poszedł w stronę otwartych drzwi stajni. - Sporo przywiozłeś, Olek - rzekłem, rozejrzawszy się w zasobach platformy. - Wszystko kazała zabrać - rzekł woznica. - Patrz pan, załadowałem nawet taborety z kuchni i półki z łazienki. Stara stała nade mną jak kat nad dobrą duszą. - Nie bała się tak w biały dzień? - Pozwolenie dla niej dostał zięć od swego kolegi - rzekł Olek. Twarz miał kościstą, wychudłą, ściągniętą mrozem. Zrzucił czapkę. Sztywne od wapna włosy rozmierzwiły mu się nad czołem. - A córka? - Została z mężem. Kłóciła się ze starą, że musi zostać jeszcze dzień. - Popluł w żylaste, wykrzywione dłonie, zżarte od cementu, wapna i gipsu. - Ano, będziem zdejmować. - 2 Wlazł na wóz, rozplatał sznury i począł podawać jedno po drugim krzesełka, wazony, poduszki, kosze z bielizną, pudła staroświeckie, osznurowane książki. Chwytaliśmy je z Tomaszem i na cztery ręce wnosiliśmy do zatęchłej, ciemnej szopy, układając towar na betonie między workami z na wpół skamieniałym cementem, stosem cuchnącej smołą czarnej papy a kupą suchego wapna przeznaczonego na detaliczną sprzedaż chłopom. Wapno cienkim pyłem unosiło się w powietrzu i gryzło nieznośnie nozdrza. Tomasz sapał spazmatycznie. Był chory na serce. - Powiedz pan, po co ją kierownik wziął do siebie? - zapytał woznica, skończywszy ładunek. - Zrobiła go człowiekiem, to się jej wywdzięcza. - Zasunąłem drzwi szopy i zamknąłem je na kłódkę. - Wdzięczność jest rzeczą piękną - rzekł Tomasz. Oddychał miarowo, wciągając głęboko powietrze. Chwycił w garście śnieg i mył nim dłonie. Wytarł je o spodnie. - Taa... narobiłem się dzisiaj - powiedział furman, złażąc z platformy. Nie mógł się swobodnie ruszać w twardym kożuchu, pokrytym skorupą wapna, smoły i dziegciu. Oparł się o wóz, z ulgą pociągał nosem i otarł ręką czoło. - Panie Tadku, panie Tadku, co ja tam widziałem, tobyś pan nie uwierzył. Dzieciaki, kobity... Chociaż i żydowskie, ale wiesz pan... - Ale pan jakoś wyjechałeś szczęśliwie? - Inżynier nas widział po drodze. Będzie co z tego? - Ale - rzekłem lekceważąco - co nam te ciapciaki mogą zrobić? Jak kierownik chce kupić filię, to muszą z nim dobrze, nie? Pojedziesz z rana kursem. Metr wapna na lewo. Wrócisz przed siódmą. - Ano, trzeba rano z dom wyrzucić. Konia oporządzę. - Powlókł się w ślad za zwierzęciem do stajni. Przechodząc koło kantoru, uchylił czapki. W złotym kręgu światła jak w aureoli, otoczona jak dłońmi siną nocą połyskującą pierścieniem gwiazd, stała Maria. Przymknęła za sobą drzwi od muzyki i ludzi i wyczekująco patrzyła w mrok. Otrzepałem ręce z kurzu. - A jak jutro z rozlewaniem i rozwiezieniem? - Ująłem ją pod ramię i po chrupiącym czerstwym śniegu poprowadziłem wydeptaną ścieżką do furtki. - Może poczekasz do południa? Rozwieziemy razem. Staliśmy w otwartej furtce. Po pustej ulicy, otwartej migocącym światłem latarni, tępym krokiem spacerował żandarm w niebieskim płaszczu, pilnujący szkoły. Nad ulicą, nad światłem latami, nad stromym dachem wtulonej w mur szopy szedł z szumem wiatr, niósł dym pociągów, gnały pierzaste obłoki, a nad wiatrem i chmurami drżało niebo głębokie jak 3 dno ciemnego potoku. Księżyc prześwitywał przez chmury jak złoty szmat piasku. Maria uśmiechnęła się czule. - Wiesz dobrze, że sama rozwiozę - rzekła z wyrzutem, podając mi usta do pocałunku. Wielki czarny kapelusz ocieniał jej twarz jak skrzydłem. Była o pół głowy wyższa ode mnie. Nie lubiłem przy obcych jej pocałunków.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plgrolux.keep.pl
|